czwartek, 5 stycznia 2017

Ludzie w Polsce uwielbiają siatkówkę!

Nie od dzisiaj wiadomo, że polska siatkówka jest bardzo szanowana na świecie. Sukcesy polskiej reprezentacji, polskich klubów sprawiają, że do Polski przyjeżdżają bardzo utalentowani zawodnicy. Jednym z nich jest Igor Grobelny - przyjmujący Cuprumu Lubin, który porzucił karierę w Belgii, aby reprezentować polskie kluby i oczekiwać na powołanie do reprezentacji Polski.
Zapraszam do zapoznania się z treścią naszej rozmowy!




Blondynka o sporcie: Na początku wyjaśnij proszę, dlaczego wychowałeś się i grałeś w Belgii?

Igor Grobelny: Mój tata grał w siatkówkę i dostał akurat dobry kontrakt właśnie w Belgii. Z Polski wyjechaliśmy, gdy miałem 4 lata. Początkowo miały to być tylko 2 lata w belgijskiej lidze, ale z czasem pojawiły się kolejne oferty dla taty i w ten sposób spędziłem 17 lat w Belgii.




Skoro pierwsze siatkarskie kroki stawiałeś właśnie w Belgii, to jak one wyglądały i co stamtąd wyniosłeś?
Tata zaraził mnie siatkówką, zabrał na pierwszy trening. W Belgii ten sport nie jest szczególnie popularny. Nauczyłem się tam przede wszystkim podstaw i bardzo się cieszę, że mogłem przez rok grać w najwyższej lidze belgijskiej, ale znacznie więcej nauczyłem się w Polsce. Poziom tutaj jest znacznie wyższy




Jest coś co wyróżnia belgijską siatkówkę?
Raczej nie. Tak jak wspomniałem wcześniej siatkówka w Belgii nie cieszy się dużą popularnością. Nie jest to grecka siatkówka, którą posiada specyficznych kibiców i doping, ani polska, która stoi na bardzo wysokim poziomie.




Mając doświadczenie zarówno w lidze belgijskiej jak i w polskiej, jesteś w stanie wskazać różnice między nimi?
W Polsce wszystko jest lepiej zorganizowane pod względem sprzętowym, czy też dbania o zawodników. W Belgii źle nie było, jednakże w Polsce panuje zdecydowanie większy profesjonalizm. Polscy kibice zupełnie inaczej reagują na spotkanych siatkarzy. Nie trzeba być specjalnie zorientowanym w siatkówce, żeby rozpoznać czołowych zawodników. W Belgii siatkarze są bardziej anonimowi.




Z belgijskim zespołem ( VC Euphony Asse-Lennik) w sezonie 2013/2014 zdobyłeś 4. miejsce w kraju. Opowiedz o swoich występach w tamtejszej lidze?
Ciężko było (śmiech). Przez rok zrobiłem ogromny krok naprzód, bo mając lat 16-17 grałem w IV lidze i nagle przyszła propozycja gry w tej najlepszej. Był to szok psychiczny, ale przede wszystkim fizyczny. Niełatwo było przyzwyczaić się z 3-4 treningów tygodniowo do codziennego wysiłku i to nawet 2 razy dziennie. Miałem też możliwość gry z zawodnikami dużo bardziej doświadczonymi, co także nie było do końca proste. Musiałem dużo więcej pracować na siłowni, choć do dzisiaj efekty są słabe (śmiech), ale zmierzam w dobrym kierunku.




Pomimo takiego sukcesu w Belgii postanowiłeś przyjechać do Polski. Dlaczego?
Od małego marzyłem, żeby grać w Polsce. Dostałem super ofertę gry w Radomiu, więc decyzja dla mnie była prawie oczywista. W Belgii wszystko układało się rewelacyjnie, ale byłem tam już 17 lat i bardzo ciągnęło mnie do Polski.




Decyzja o wyjeździe z Belgii była dla Ciebie łatwa?
Tak, błyskawicznie podjąłem decyzję, bo już na drugi dzień oznajmiłem rodzicom, że wyjeżdżam i nic mnie w Belgii nie zatrzyma. Próbowali mnie jeszcze przekonać, ale wiedzieli jak bardzo mi zależy.




Dużo mówiło się o Twoim powołaniu do reprezentacji belgijskiej. Dostałeś taką propozycję, czy nie?
Tak i nie, ponieważ był problem z moją narodowością, bo w Belgii traktowano mnie jak obcokrajowca. Zmieniło się to dopiero po otrzymaniu belgijskiego paszportu, tamtejszej licencji. Zaczęto traktować mnie jak Belga, ale było już za późno na grę w młodzieżowej reprezentacji i za wcześnie na kadrę seniorską. Nie byłem na nią gotowy fizycznie przede wszystkim. Po dwóch latach pobytu w Polsce dostałem jednak zaproszenie na zgrupowanie II reprezentacji, która przygotowywała się na młodzieżowe Igrzyska Olimpijskie w Baku. Odmówiłem, bo wiedziałem, że jeden występ w kadrze belgijskiej przekreśli moje szanse na grę w polskiej lidze i polskiej reprezentacji.

źródło: www.facebook.pl\ Cuprum Lubin
Urodziłeś się w Radomiu i pierwsza oferta gry przyszła właśnie z tamtejszego klubu - Czarni Radom. Przyznasz, że dość dziwny zbieg okoliczności.
Tak, zdecydowanie. Śmieszne uczucie, że pierwsza propozycja z Polski przyszła właśnie z mojego rodzinnego miasta. Przyznam jednak, że pierwszy rok aklimatyzacji nie należał do prostych. Przez 17 lat mojej nieobecności wiele się zmieniło.




Jeśli już mowa o Radomiu, to jestem bardzo ciekawa jak układała się Twoja współpraca z radomskimi szkoleniowcami?
Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z nimi. Ciężko mi się jednak wypowiedzieć, bo w Belgii miałem tylko jednego profesjonalnego trenera i nie mam dużego porównania. W Polsce pierwszym trenerem był Robert Prygiel, ale Raul Lozano był pierwszym zagranicznym szkoleniowcem. Każdy z nich miał inną szkołę, inne metody, ale cieszy mnie możliwość czerpania z doświadczenia ich obu i bardzo to sobie chwalę.




Co Ciebie zaskoczyło w polskiej lidze?
Na pewno profesjonalizm w każdym aspekcie, ale także sam fakt, że tak dużo się dzieje wokół zawodnika. Ogromna ilość fanów i próśb o autografy były dla mnie sporym zaskoczeniem. W Belgii tego nie doświadczyłem na taką skalę. Zobaczyłem jak ludzie uwielbiają siatkówkę w Polsce.




Miałeś problemy z aklimatyzacją w zespole, czy w samym Radomiu?
Kłopot był chyba tylko z językiem, bo mój akcent belgijski, nieznajomość niektórych słów, terminów utrudniały mi trochę funkcjonowanie, ciężko było się szybko dogadać, ale po 2-3 miesiącach wszystko zostało ustabilizowane.




W Radomiu nie miałeś za wiele okazji, aby wykazać się na boisku. Czy to właśnie brak regularnych występów w Czarnych Radom zadecydował o Twoim odejściu?

Tak, ale oprócz tego chciałem spróbować czegoś nowego, zobaczyć jak to wygląda w innych klubach. Miałem świadomość tego kto w Radomiu zostaje, kto przyjdzie i wiedziałem, że walka o miejsce w podstawowej "6" będzie trudna.

źródło: www.facebook.pl/ Cuprum Lubin

Nie pomyślałeś, żeby zostać w Radomiu i w obliczu przebudowy zespołu spróbować zawalczyć o miejsce w składzie?
Myślałem trochę o tym, ale po rozmowach z trenerami doszedłem do wniosku, że korzystniej będzie poszukać innego klubu.




Jak wiele ofert z polskich klubów wpłynęło do Ciebie?
Dużo to nie. Sporym problemem był fakt, że mam belgijski paszport i możliwości transferowe były mocno ograniczone, bo kluby miały już swoich zawodników z zagranicy. Musiałem szukać w klubu, który stawia na polskich siatkarzy lub ma wyjątkowo mało cudzoziemców. Więcej tych propozycji pojawiało się jednak z zagranicznych klubów.




Zdecydowałeś się na Cuprum Lubin. Jak oceniasz współpracę z członkami tego zespołu?
Jestem bardzo zadowolony i nie mówię tego tylko na potrzeby wywiadu (śmiech). Cuprum bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Gianni (Gheorghe Cretu) świetnie skompletował drużynę i ma też wyjątkowe podejście. W jednej z naszych rozmów powiedział mi, że nie potrzebuje indywidualistów. Dzięki temu każdy z zawodników wie, że trenuje, gra, zdobywa punkty dla całego zespołu. Zaskoczyła mnie także pomoc od kolegów z drużyny, bo przychodząc do Lubina byłem świeżo po kontuzji, nie miałem możliwości gry, ani treningu siłowego przez okres wakacji. Początki były trudne i przez to bardzo stresujące, ale okazało się, że niepotrzebnie. Z czasem wszystko się ułożyło.




Dlaczego akurat Cuprum Lubin?

Mocnym argumentem, który wpłynął na podjęcie właśnie takiej decyzji była praca tutejszego trenera. O Giannim bardzo dużo słyszałem, grając jeszcze w Radomiu . Słynie z pracy z zawodnikami, wyjątkowego podejścia i czasu jaki poświęca dla wszystkich. Dla niego nie ma różnicy, czy się gra w podstawowym składzie, czy jest się rezerwowym. Każdy z nas musi ciężko pracować. Ma także ogromną wiedzę o siatkówce, dlatego też kiedy przyjmowałem swoje pierwsze piłki tutaj, miałem wrażenie jakbym był nowicjuszem "świeżakiem". Dopiero z czasem zacząłem poznawać nowe techniki.

źródło: www.sportowefakty.wp.pl

Można przez to rozumieć, że z Belgii przyjechałeś z "małymi brakami"?

Można tak powiedzieć. Nie zdołałem się wszystkiego nauczyć w rok, kiedy grałem w najwyższej lidze belgijskiej. Nie wywiozłem z Belgii dużego doświadczenia, ale też poziom siatkówki w Polsce jest inny, dużo wyższy. Musiałem nadrobić wiele rzeczy, ale także przyswajać nowości.




Myślisz, że w Lubinie znajdziesz to czego zabrakło w Radomiu, czyli szanse na grę?
Miejmy nadzieję, że tak. Sezon jest długi i myślę, że jedna "6" nie jest w stanie utrzymać świetnej dyspozycji przez całe rozgrywki. Oczywiście, życzę chłopakom jak najlepiej. Trener nie wywiera na mnie jak i na innych młodych zawodników jakieś presji, nie stawia nas pod ścianą. Cierpliwie czekam na swoją szansę.


Uważasz, że Cuprum Lubin może być lub już jest dobrym miejscem dla Twojego rozwoju?

Tak, w stu procentach.




Spodziewaliście się tak świetnego początku sezonu?

Nikt chyba nie planuje tak dobrego wejścia w sezon. U nas nic tego nie zapowiadało, tym bardziej, że nie przepracowaliśmy za dobrze sezonu przygotowawczego. Na treningach było nas tylko dziewięciu, ja byłem jedynym przyjmującym. W trakcie spotkań sparingowych sztab miał do dyspozycji praktycznie tylko jedną "6" i nie miało znaczenia, czy się gra dobrze, czy źle. Trzeba było grać. Po powrocie z kadry Grzegorza Łomacza i Estończyków (Roberta Tähta i Keitha Puparta) tydzień przed rozpoczęciem sezonu wszystko zaczęło wracać do normy.




Powrócę do waszego spotkania z początku sezonu z Asseco Resovią, który wygraliście, a Ty w dużej mierze się do tego przyczyniłeś. Wierzyliście, że uda Wam się pokonać wicelidera PlusLigi?
Nie, losy spotkania były dla nas tak samo sporym zaskoczeniem jak i dla kibiców, czy całego środowiska siatkarskiego. Naszym dużym atutem był fakt, że gramy u siebie. W naszej hali rozgrywamy naprawdę dobre mecze.

źródło: www.ks.cuprum.pl

W tym meczu wykorzystaliście wszystkie błędy rzeszowian. Taki był Wasz plan, czy wszystko wyszło w trakcie spotkania?
Przed meczem trener zwrócił nam uwagę na charakterystyczne zagrania drużyny z Rzeszowa. Przygotował nas do tego meczu zarówno mentalnie jak i fizycznie. Dobrze wiedzieliśmy, czego się spodziewać.




Po szczęśliwym meczu z Resovią przyszła pechowa porażka z Treflem Sopot, bo początek zapowiadał się fenomenalnie, ale końcówka nie była już ciekawa z Waszej strony.
Do dzisiaj trochę wspominamy ten mecz, choć dawno powinnyśmy go wymazać z pamięci. Przegraliśmy na własne życzenie.




Cuprum zrobił w PlusLidze ogromną niespodziankę. Wcześniej występował na jej zapleczu, po awansie wiodło się ze zmiennym szczęściem, a dzisiaj uchodzi za prestiżowy klub. Twoim zdaniem skąd taki progres?
Myślę, że praca trenera zaczęła dawać owoce, ale także ciężka praca. Nasz trener nie toleruje lenistwa, oczekuje od każdego 100%, a czasem bywa, że i to go nie zadowala i trzeba dawać 150%. Czasem te treningi są tak ciężkie, że po powrocie idzie się od razu spać, a rano i tak to zmęczenie jest nadal odczuwalne.




Zdobycie Mistrzostwa Polski i gra w europejskich pucharach - dla Was póki co marzenie bardzo odległe, czy coś co może być na wyciągnięcie ręki?
Nie czujemy z żadnej strony jakiegoś ogromnego nacisku na to. Każdy z zawodników czuje, kiedy to jest możliwe i teraz mamy świadomość, że do tej ścisłej czołówki wiele nam nie brakuje. Między innymi meczem z Resovią pokazaliśmy, że można zawalczyć z każdym. Nie ma w naszej lidze żadnego klubu giganta.

źródło: www.facebook.pl\ Cuprum Lubin


Przed rozmową z Tobą prześledziłam Twoje sukcesy w siatkówce, ale także pozostałych członków Twojej rodziny. Można powiedzieć, że u Grobelnych siatkówka jest dziedziczna?
W naszym przypadku tak właśnie wyszło (śmiech). Wszystko się zawsze kręciło wokół siatkówki, bo chodziliśmy na mecze taty, czekaliśmy na powrót taty z treningu. Ja od razu byłem za siatkówką, ale miałem krótkotrwały kryzys. Próbowałem piłki nożnej, koszykówki, ale z czasem rodzice pomogli mi wrócić na właściwe tory. Kaja z kolei w ogóle nie lubiła siatkówki, zawsze wolała ją obchodzić szerokim łukiem. Lubiła gimnastykę i kiedyś tak spontanicznie zechciała poodbijać ze mną i z tatą, ale nic kompletnie jej nie wychodziło. Tata jej powiedział wprost, żeby dała sobie spokój, bo z niej siatkarki nie będzie! (śmiech) Wkurzyła się, zawzięła i ze swoim uporem doszła do tego miejsca, w którym jest, czyli też w Polsce.




Twoja siostra zdecydowała się na grę w reprezentacji belgijskiej. Nie chciała poczekać na szansę z Polski?
Z Kają było trochę inaczej, bo u niej bardzo szybko dało się dostrzec predyspozycje siatkarskie. Poszła do szkoły siatkarskiej, procedura przyznania paszportu też była szybsza i łatwiejsza. Chciałaby grać w kadrze Polski, ale też jest bardzo zadowolona z faktu reprezentowania Belgii.




Klub jednak wybrała w Polsce.
Tak, bo ją tak samo jak mnie ciągnęło do Polski. Gdy ja zaczynałem grać w Polsce, ona grała jeszcze w Belgii. Po moich opowieściach zawsze była wściekła i bardzo mi zazdrościła. Skoro nie mogła grać dla kadry polskiej, to pogra w polskim klubie.




Jako siatkarskie rodzeństwo wymieniacie się uwagami?
Oczywiście, staramy się być na bieżąco. Zawsze po meczu Kai trzeba sprawdzić jaki był wynik i jak jej szło. Wtedy wiadomo - dzwonić, czy nie dzwonić (śmiech). Po zwycięstwach dzwonię od razu, a po porażkach lepiej odczekać.




Na koniec chciałabym zapytać o Mistrzostwa Europy 2017, które będą odbywać się właśnie u nas. Serbia, Estonia i Finlandia. Jak to losowanie wygląda z fachowego punktu widzenia?

U nas w klubie mamy dwóch Estończyków, mamy Grzegorza Łomacza i po losowaniu już się śmiali, dogadywali sobie, żeby lepiej uważać na treningach.(śmiech) Patrząc obiektywnie to Serbia będzie niezwykle trudnym rywalem, bo jest nieprzewidywalna, a pozostałe zespoły, teoretycznie powinny być łatwiejsze, ale sport to jednak sport.


Dziękuję bardzo za rozmowę!
Ja także dziękuję!


Historia powyższego wywiadu jest długa, ale także zabawna. Nim trafił do Was przeszedł bardzo wiele, a ja razem z nim! Od czasu mojej rozmowy z Igorem wiele się zmieniło. Przyjmujący lubińskiego Cuprumu dostał szansę w meczu z Indykpol AZS Olsztyn i BBTS Bielsko-Biała i zaprezentował się bardzo dobrze.

Jako, że jest to pierwszy wywiad w 2017 roku, życzę wszystkim Czytelnikom wszelkiej pomyślności, zdrowia i radości! Dziękuję za pochwały, rady i ogólne wsparcie!
Fot. Justyna Czubata

środa, 30 listopada 2016

Warto gonić za marzeniami!

Od 2008 roku Patryk Dudek podbija serca zielonogórzan, ale nie tylko. W ostatnich latach potwierdza swój talent i umiejętności na arenach międzynarodowych. Rozmową ze zdobywcą Mistrzostwa Świata Juniorów, Drużynowego Mistrzostwa Świata, a od przyszłego sezonu uczestnikiem cyklu Grand Prix - Patrykiem Dudkiem, kończę swój pierwszy cykl wywiadów.
Poniżej efekty spotkania z Patrykiem Dudkiem.



Blondynka o sporcie: Pierwsza Twoja refleksja po zakończonym sezonie: jazda w juniorach, a jazda w seniorach?

Patryk Dudek: Nic się nie zmienia. Dalej wszyscy jeżdżą w lewo, są te same tory i ci sami zawodnicy. Podejście jest trochę inne, większe ciśnienie ze strony mediów, kibiców, ale to tylko w teorii, bo jeśli się dobrze jeździ, to tak się tego nie odczuwa. W moim przypadku właśnie tak było, także nie trzeba się tego bać.




Czyli nie odczułeś dotkliwie tej zmiany?
Nie, nie. Tym bardziej, że będąc juniorem w lidze szwedzkiej, startowałem z numer 1,2,3 jako senior i wcale mi to nie przeszkadzało.




Miałeś problem z dostosowaniem siebie, swojego podejścia jak i sprzętu do tego typu rozgrywek?
Od jakiegoś czasu przygotowuję się tak samo więc byłem pewny swojego dobrego przygotowania, prawidłowo dobranego sprzętu. Ważne było to, że wynik był satysfakcjonujący i nawet nie myślałem, że jadę jako senior, czy jako junior. W ostatnich latach będąc juniorem całkiem dobrze radziłem sobie z seniorami.




Twoja opinia na temat pierwszego sezonu w całości objechanego jako senior?
To był mój drugi sezon w seniorach, tylko pierwszy nie był udany, ponieważ byłem zawieszony, ale dobrze, że mało kto o tym pamięta. Ten sezon udało mi się objechać w całości jako senior i okazał się bardzo udany. Na polskim podwórku zdobyłem chyba wszystko co mogłem: Złoty Kask, finał Mistrzostw Polski, Grand Prix Challenge z maksymalną liczbą punktów, po raz drugi startowałem w Drużynowych Mistrzostwach Świata i zdobyłem tam złoto. Marzenia się jednak spełniają i przy pomocy ciężkiej pracy i odpowiedniej motywacji chyba mogę być wzorem dla dzieciaczków. Nie wolno się poddawać, trzeba walczyć, bo jest możliwość wejścia na najwyższy poziom, ale trzeba bardzo uważać, żeby za szybko z niego nie spaść. Dlatego też cały czas myślę o żużlu, jestem skupiony i skoncentrowany na kolejnych sezonach po to, by utrzymać tę dobrą formę jak najdłużej.




Można stwierdzić, że z poprzedniego sezonu zgarnąłeś całą pulę?
Myślę, że udało mi się zrobić maksa. Na 3 turnieje, które się odbywały w Ostrowie, Lesznie i Gorzowie wygrałem 2, a raz byłem drugi. Do tego wszystkie te imprezy o których mówiłem wcześniej: Złoty Kask, Mistrzostwo Polski, Drużynowe Mistrzostwa Świata. Czego chcieć więcej (śmiech)?! Nie startowałem tylko w Grand Prix, ale cieszę się, że sam ten awans wywalczyłem i to jeszcze na obcym terenie, bo zawody były w Szwecji, a także z maksymalną liczbą punktów. Także jestem mega zadowolony.


źródło: www.sportowefakty.wp.pl

Oprócz startów w polskiej lidze i cyklu Grand Prix, czekają Ciebie starty za granicą. Uda Ci się to wszystko pogodzić?

Teoretycznie tych startów będzie nawet mniej, ponieważ nie jeżdżąc w Grand Prix, startowałem w lidze szwedzkiej, duńskiej, czeskiej, a także w Niemczech były pojedyncze zawody i tych meczów było naprawdę sporo. W przyszłym sezonie będzie ich podobna ilość, bo odpuszczę sobie stary w słabszych ligach zagranicznych jak czeskiej, duńskiej, czy niemieckiej, a w te miejsca przyjdzie Grand Prix. Myślę, że to będzie dobry układ jeżdżąc w niedzielę w Polsce, we wtorek w Szwecji, a soboty na Grand Prix. Jeżeli zdarzy się przerwa w jakiś rozgrywkach wtedy może uda się pojechać gdzie indziej.




Twój awans do Grand Prix, wcześniejszy sukces Bartosza Zmarzlika potwierdza początek "młodzieżowej dominacji" w tym cyklu?
Od jakiegoś czasu tak, ale to jest spowodowane bardziej brakiem kolejnych młodych zawodników, a w konsekwencji brakiem konkurencji dla nas. Możemy praktycznie rywalizować tylko między sobą. Należy tutaj wspomnieć o braciach Pawlickich, czy Maćku Janowskim. Teraz Paweł Przedpełski wkracza do wieku seniora i tych juniorów póki co nie widać. Wyróżnia się młody Maks Drabik, a poza tym jest krucho z młodymi zawodnikami i to sprawia, że póki co my z Bartkiem wojujemy na świecie z Polski. (śmiech)




Porównujesz sukces z 2013 roku i tytuł Mistrza Świata Juniorów do wygranej w Grand Prix Challenge?
Nie, ja nie jestem od tego, żeby porównywać. Myślę, że to trzeba zostawić kibicom i mediom.




Wiesz już jak przygotować się do tego intensywnego sezonu?
Tak wiem. Przygotowuję się od dłuższego czasu tak samo. Wystarczy spojrzeć na mój rozwój, na to jak wyglądałem w wieku 16 kiedy zaczynałem jeździć, a jak prezentuję się dzisiaj. Progres jest widoczny co roku i nie muszę nic nikomu udowadniać. Każdy widzi co robię i wszystkie przygotowania skutkują coraz to lepszą dyspozycją na torze. Mam nadzieję, że noga mi się nie powinie i sezon 2017 będzie równie szczęśliwy.




Jakim startom poświęcasz najwięcej uwagi: indywidualnym, czy drużynowym?
Różnie, bo indywidualnie osiągnąłem już prawie wszystko, poza Mistrzostwem Świata, Mistrzostwem Europy więc teraz będę się jeszcze mocniej koncentrował na Grand Prix. Występy drużynowe także są bardzo istotne dla kibiców, działaczy i mediów, dlatego w tej pracy każdy mecz, każdy bieg jest ważny i nie można tego rozdzielać. Wygrywać chce każdy i idąc do pracy zawsze daję z siebie 100%. Nie zawsze to wychodzi tak jakbym chciał, ale muszę przyznać, że dla mnie nie istnieje podział na zawody gorsze i lepsze, istotne lub mniej istotne. Zawsze jadę na maksa, jednocześnie chcąc zrobić super widowisko i skończyć cało i zdrowo. 




Jeśli już wspomniałeś o występach drużynowych, to chciałabym pozostać przy nich trochę dłużej. Skład Falubazu jest już znany, obyło się bez większych rotacji. Twoim zdaniem to dobre rozwiązanie?
Myślę, że dobre. Znamy się już na torze oraz poza nim. Zdążyliśmy się już dotrzeć przez co będzie nam łatwiej porozumieć się w przyszłym sezonie w parkingu. Nie przeszkadza mi stary skład. Cieszę się, że nie będzie się trzeba na nowo poznawać i decyzja o tym, żeby niczego nie zmieniać, na dzień dzisiejszy jest jak najbardziej trafiona.

źródło: www.falubaz.com

Można mówić o równym sezonie dla wszystkich zawodników?
Sezon dla wszystkich seniorów był równy i dobry, choć wiadomo jakie problemy mieliśmy na początku: kontuzja Jarka Hampela, nikt też nie wiedział jak będzie jechał Jason Doyle, czy ja jako senior. Najważniejsze, że podołaliśmy wszyscy zadaniu i każdy zielonogórski kibic może być z nas zadowolony. Trzech naszych zawodników znalazło się w "10" najlepiej punktujących. Udało nam się zrobić swoje i miejmy nadzieję, że zaczynając w przyszłym sezonie ze wszystkimi, będzie jeszcze lepiej.




Drużynowy brąz z perspektywy całego sezonu był dla zespołu sukcesem, czy lekkim rozczarowaniem?
Każdy medal jest ważny, bo zapisuje się w historii klubu i miasta. Przed sezonem, planem minimalnym był awans do fazy play-off i udało się go w pełni zrealizować, ale jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia i kibice się w środku sezonu trochę podpalili, bo udawało nam się wygrywać mecze, jeden za drugim. Wywieźliśmy też zwycięstwo z Gorzowa po kilku latach i stąd narodziły się nadzieje na złoto. Warto jednak pamiętać, że to jest sport i wszystko może się w nim zdarzyć. Nie wyszły nam mecze półfinałowe przez co musieliśmy walczyć o brązowe medale. Ich zdobycie było dużym osiągnięciem, tym bardziej z perspektywy początku sezonu, kiedy nie jechaliśmy w pełnym składzie, bo mieliśmy sporo problemów kadrowych. Miejmy nadzieję, że w sezonie 2017 będziemy naprawdę mocni.




Barwy Falubazu reprezentujesz od 2008 roku i masz już na koncie 3 drużynowe złota.
Tak, tych medali jest dużo, ale nie tylko drużynowych, bo trzeba także pamiętać o tych trofeach  indywidualnych, które są równie dla mnie bardzo cenne. Każdy sukces dla drużyny jest ważny, bo ma swoją historię. Po to się jeździ na żużlu, by pisać swoją historię jak i drużyny.




Po zakończonym sezonie w mediach pojawiło się dużo informacji o Twoich negocjacjach z innymi klubami. Jest to prawda, czy raczej wymysł mediów?
Owszem były rozmowy. Wielu zawodników, nie tylko ja, w takim okresie rozmawia z innymi klubami. Nie ma czego tutaj ukrywać, bo zawsze trzeba się rozglądać, orientować co się dzieje na rynku.




Nikt sobie nie wyobraża klubu przy Wrocławskiej bez Patryka Dudka. Ty także nie wyobrażasz sobie przyszłości bez Falubazu?
Na dzień dzisiejszy nie, bo mam ważny kontrakt. Przez następne 2 lata jestem związany z Falubazem. Nie mogę obiecać, że zostanę tutaj tak długo jak Andrzej Huszcza, albo do końca życia (śmiech). Często największe sukcesy zawodnicy zdobywają poza rodzimymi klubami. Czas pokaże. Ja z pewnością nie chciałbym odchodzić z Zielonej Góry, ale trzeba pamiętać, że żużel to moja praca i ja z tego żyję. Na emeryturę trzeba coś odkładać, bo wiecznie żużlowcem nie będę. Póki co będę się starał jeździć jak najlepiej w Zielonej Górze.




Będąc już tyle lat w żużlu, zaobserwowałeś jakieś zmiany?
Rosnącą z każdym rokiem "napinkę". Nie ma już takiego luzu jak podczas zawodów w Szwecji. Mam wrażenie, że jest coraz większe ciśnienie tutaj.




Kiedy zaczynałeś jeździć, to myślałeś, że w wieku 24 lat staniesz się jedną z ikon polskiego żużla?
Nie myślałem o tym, ale wiedziałem w wieku 15 lat co chcę robić i od tego momentu zawzięcie dążyłem, żeby być w miejscu, w którym jestem. Mogę powiedzieć młodym sportowcom, ale także wszystkim młodym ludziom, że warto gonić za marzeniami jak najszybciej, czasem niestety po trupach, aby być w dobrym miejscu, tak jak ja. Sam mam 24 lata i moja kariera trwa 8 lat, a już osiągnąłem całkiem sporo.
źródło: www.zielonagora.wyborcza.pl

Co byś szczególnie chciał osiągnąć w swoim życiu?
Teraz brakuje mi już tylko mistrza świata i będę się trochę na tym koncentrował, ale najważniejsze w tym wszystkim są: zdrowie i rozsądek. Chcę przejechać sezon bez większych kontuzji, aby moja rodzina, dziewczyna nie musieli się martwić o to czy wrócę cały i zdrowy.




Z mojej strony to tyle. Dziękuję za rozmowę!

Również dziękuję.





niedziela, 27 listopada 2016

Wiek nie gra roli

Mieszkańcom Zielonej Góry i okolic nie trzeba tłumaczyć czym jest żużel. Innym warto podkreślić, że nie jest to sport, w którym czterech zawodników ściga się na torze, jeżdżąc w lewo. Jak na każdy sport należy spojrzeć szerzej, stąd dwuczęściowy cykl wywiadów z zawodnikami Falubazu Zielona Góra. Pierwszym rozmówcą był Piotr Protasiewicz - kapitan zielonogórskiej ekipy, którego miałam przyjemność spotkać poza torem, bez motocykla w pobliżu.
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z wywiadem!



Blondynka o sporcie: Jest Pan w żużlu od 24 lat. Pamięta Pan jeszcze swoje początki w tej dyscyplinie?
Piotr Protasiewicz: Oczywiście, że pamiętam. Takich rzeczy jak pierwszy trening, licencja, czy debiuty w zawodach młodzieżowych się nie zapomina.

Jak one wyglądały?
Z pewnością nie były kolorowe (śmiech). Obserwując wszystko z boku myślałem, że to lżejszy kawałek chleba. Po pierwszych treningach otworzyły mi się oczy i nabrałem dużego respektu, szacunku do motocykla. Jednak wraz z następnymi okrążeniami, zawodami przełamywało się lęki. Na pierwszy trening przyjechałem bardzo dobrze przygotowany organizacyjnie, bo wcześniej jeździłem na wielu rodzajach motorów. Szybko zacząłem jeździć z takim ślizgiem, który nie był do końca kontrolowany, a licencję zdałem po dwóch, trzech miesiącach.


Wpływ Pana ojca był znaczący na wybór dyscypliny?
Sam miałem wpływ na swoją decyzję, a tata mi bardzo pomagał. Był daleki od tego, aby mnie pchać tutaj na siłę i musiałem walczyć o jego zgodę na treningi, a później na starty. Jest osobą, której zawdzięczam najwięcej, bo gdyby nie on, nie byłbym w żużlu, a tym bardziej w takim miejscu.


Kiedy Pana zdaniem zaczęło się dobrze dziać z polskim żużlu?
Był moment, że głównie szło w złym kierunku, gdyby się cofnąć 5-7 lat, to wielokrotnie byłem zażenowany sytuacjami, które miały miejsce. Wszystkie zmiany regulaminowe, style i sposoby ich wprowadzania zostawiały bardzo dużo do myślenia, ale ostatni rok, czy nawet 2 pokazały, że zaczęliśmy nadawać na podobnych falach z ludźmi tworzącymi Ekstraligę. Sam jeszcze wiele bym zmienił, bo jeśli są szanse na kompromis, a z niewolnika nie ma pracownika, to wiele kwestii należałoby wyprostować. Ważne jest to, że jest tendencja zwyżkowa i wszystko idzie w dobrym kierunku.


Wspomniał Pan o zmianach regulaminowych. W Polsce są one wprowadzane nieustannie i prawie każdy sezon przynosi za sobą pewne nowinki.
Kilka lat temu większość zmian wpływały na mnie negatywnie i mocno się przeciwko nim buntowałem. Dzisiaj podchodzę do tego spokojniej. Staram się skupiać na tym co robię i co jest dla mnie najważniejsze. Szczerze powiedziawszy nie do końca orientuję się we wszystkich zmianach na przyszły rok, ale mam kontrakt w klubie, w którym pracują normalni ludzie, którzy chcą pracować więc nawet w kwestii „dziwnego zapisu” można się dogadać. Stąd mój spokój i komfort, że nie muszę się martwić o zmiany regulaminowe.


Wraz z kolejnym sezonem wchodzi zapis ograniczający ilość kontraktów dla zawodników. Popiera Pan ten pomysł?
Jeśli chodzi o mnie, to 3 ligi łącznie z polską to jest optymalny układ dla każdego zawodnika. Wtedy wydaje się to do ogarnięcia czasowo, bo wiadomo, że kalendarz z gumy nie jest i jest to chyba kierunek, który można przełknąć.
źródło: www.falubaz.com

20-30 lat temu polscy zawodnicy marzyli o tym, żeby spróbować startów za granicą. Dzisiaj to Zachód puka do nas, bo polska liga jest jedną z najlepszych. Skąd taki progres?
Piękne stadiony, wspaniali kibice, czyli setki tysięcy ludzi, którzy oglądają mecze. Do tego dochodzą media, super przekaz i zupełnie inne kontrakty niż w ligach zagranicznych. Nie znam zawodnika, który nie chciałby jeździć w dobrym, a nawet najlepszym klubie i walczyć o medale. Przekłada się to na ligę i jej moc.


Pomimo wysokiego poziomu rozgrywek i bardzo dobrych warunków rozwoju, polscy zawodnicy startują w ligach zagranicznych. Dlaczego?
Wynika to ze specyfiki tego sportu, bo żeby utrzymać formę nie wystarczy jeździć raz w tygodniu i to nie zawsze. Sam trening też tego nie da więc trzeba jeździć za granicą. Owszem, utrzymanie teamu, sprzętu i całej logistyki jest na najwyższym poziomie i wymaga dużych pieniędzy, ale żeby być w gazie, mieć wyczucie w sprzęcie to trzeba startować częściej niż raz na 7 dni. „Przepałowanie” na 5 meczy w tygodniu przynosi skutek odwrotny co prawda, ale te 2-3 starty to jest taki standard, który powinien być spełniony.


Jak starty za granicą wpływają na Pana?
W Szwecji reprezentuję tę samą drużynę od 18 lat więc jestem stabilnie poukładany. Dla mnie są to tak samo ważne zawody, ale dzień przed, czy w tym samym dniu człowiek chodzi mniej spięty. Myśli jednak krążą wokół tego meczu, pojawiają się oczekiwania ze strony sponsorów, kibiców, także samego siebie. Dążę do tego, aby do każdych zawodów podchodzić poważnie.


Polscy działacze robią wszystko, aby udoskonalić polskie rozgrywki, ale mimo to nie przekłada się to na wyczekiwane szaleństwo na trybunach, a żużel nadal tkwi w cieniu innych gigantów. Jaki jest tego powód?
Żużel zmierza w naprawdę dobrym kierunku i staje się coraz bardziej popularny. Przykładowo, marka Falubaz nie jest rozpoznawalna tylko tutaj. Sam przebywając np. w Warszawie, nie jestem anonimowy i nie pochodzę z anonimowego klubu. Piłkę nożną jest trudno przebić ze względu na gigantyczny przekaz medialny, ale także łatwiejszy dostęp do treningów. By móc trenować żużel trzeba mieć tor, opiekę medyczną, sprzęt, ubiór, kaski itd. Właśnie z tego tytułu dzieciaczków, które przyjeżdżają tutaj z rodzicami jest mniej. Nie oszukujmy się, bo football jest jeden, ale z innymi dyscyplinami żużel może śmiało konkurować i stanowić razem z siatkówką, czy koszykówką drugą siłę w kraju.


Dzisiaj można mówić, że sytuacja z kibicami jest całkowicie unormowana?
Dzisiaj mamy rewelacyjne relacje z kibicami. Wiadomo, że były lepsze i gorsze momenty. Najczęściej zależały od poziomu sportowego, ale taki jest sport. Rok 2016 pokazał, że klub obrał dobry kierunek, bo frekwencję mieliśmy świetną i oby tak dalej.


Falubaz w tym roku obchodzi 70-lecie. Regularnie od 10 lat występuje w fazie play-off, a mimo to kibicom jest za mało. Trudno jest uszczęśliwić zielonogórskiego kibica?
Nikt nie ma patentu na wygrywanie. My robimy swoje. Przez okres 10 lat wielokrotnie stawaliśmy na podium Mistrzostw Polski, w tym 3 razy wywalczyliśmy złoto. Tylko 2 lata były pechowe i wyeliminowały nas z walki o medale, ale nie zawsze wszystko wychodzi.
źródło: www.pepe.pentel.pl

W tym sezonie wywalczyliście brąz. Czy z perspektywy sezonu mogliście oczekiwać czegoś więcej?
Dla mnie sezon 2016 jest postrzegany w kategorii sukcesu. Mieliśmy wiele dobrych występów choć finalnie mogliśmy zajść dalej, ale równie dobrze mogło nas nie być play-offach, bo tak też się zapowiadało chociażby z powodu problemów kadrowych. Pod względem drużynowym, widowiskowym, a także frekwencji i przekazu medialnego oceniam ostatnią rundę na duży plus.


Dużo pracy wymagała od Pana dobra dyspozycja w minionym sezonie?
Standardowo, jak co roku. Elementem składowym był także sprzęt oraz odrobina szczęścia sportowego.


Pozwolę sobie zadać pytanie od mojego starszego brata. Jaka jest Pana recepta na tak fantastyczną jazdę w takim wieku?
Wiek tutaj nie gra roli. Równie dobrze mogę zadać pytanie zwrotne: kto jest aktualnym Mistrzem Świata? Greg Hancok ma trochę więcej lat ode mnie. Jego dorobek potwierdza, że wiek nie jest za bardzo istotny. Liczy się podejście, sportowy tryb życia i sprzęt. Jeśli to wszystko jest, to nie ma rzeczy niemożliwych.


Wspomniał Pan o wieku. W związku z tym pojawiało się w Panu kiedykolwiek pragnienie potwierdzenia swojej wyższości nad młodymi zawodnikami?
Staram się, żeby zasady przy różnego rodzaju dominacjach były zdrowe i to sport odgrywał główną rolę. Mam jednak świadomość, że mi w niektórych sytuacjach jest trudniej, ale mam doświadczenie, świetnie przygotowany organizm więc nie mam się czego wstydzić. Jeśli chodzi o podejście do żużla, to nie mogę sobie nic zarzucić. Potrafię się dogadać z 18-latkiem, 25-latkiem, czy 45-latkiem zarówno prywatnie jak i zawodowo, na torze lub poza nim. Mam swój styl i nie chcę go zmieniać, dopasowywać do kogoś. Po prostu nie rywalizuję, chcę być tylko jednym z najlepszych zawodników i póki co mi to wychodzi.


W poprzednim sezonie byliśmy świadkami Pana wypadku, który skutkował skomplikowanym złamaniem obojczyka, a mimo to już po kilku dniach pokazał się Pan na torze w świetnej dyspozycji. Skąd ta ekspresowa rekonwalescencja?
Tutaj należy spojrzeć trochę szerzej. Udało mi się stworzyć własny team medyczny. Praktycznie od razu byłem umówiony na badania, operację, a następnie na rehabilitację. Praktycznie przez 9 dni nie wychodziłem z gabinetów zabiegowych, później tylko dom i odpoczynek. Wspomagania farmakologiczne plus zabiegi, ćwiczenia podparte świetną diagnozą i prawidłową operacją, a także moje zaangażowanie i chęć powrotu dały właśnie efekt w postaci jazdy na motorze po 7 dniach. 2 dni po tym pojechałem w meczu ligowym i to nie w byle jakim, bo derbowym i udało mi się wykręcić 11, czy 12 punktów. Medycyna podparta ogromną determinacją zawodnika potrafi zdziałać cuda.
źródło: www.sportowefakty.wp.pl

Żużel kojarzy się ze sportem drużynowym, choć bardzo ważne są także wyniki indywidualne. Po zakończonym sezonie był Pan zadowolony ze swoich startów?
Kontuzja dosyć mocno pokrzyżowała mi plany, bo ominęło mnie wiele prestiżowych zawodów. Taki jest sport! Nigdy nie ma dobrej pory na kontuzje, nie ma znaczenia, czy to początek, środek, czy koniec sezonu. Zawsze się coś pozarywa. Udało mi się pojechać w wielu turniejach ligowych, ale także w indywidualnych, gdzie potrafiłem wygrywać. Podobnie w turniejach kadry, podczas których byłem najlepszym zawodnikiem. Nie byłem żadnym outsiderem. Przejechałem równy sezon, gorzej było w Szwecji, ale to z trochę innych powodów. To co mogłem przejechałem dobrze, bo zawsze byłem w tej czołówce, ale też jest plan na kolejne lata.


W jednym z wywiadów wspomniał Pan, że dopiero niedawno dojrzał do żużla. W czym ta dojrzałość się objawia?
Miałem na myśli ten żużel na najwyższym poziomie, czyli międzynarodowy, kadrowy. Od 6 lat pracuję z psychologiem sportu, bo niby było wszystko, ale wielokrotnie brakowało tej kropki nad „i”, nie wychodziło w tych finałowych momentach. Zacząłem dużo pracować, ale pewnie można jeszcze więcej, dlatego dużo rzeczy poczyniłem, wiele tematów zmieniłem, aby było lepiej. Złożyło się na to doświadczenie, pewna stabilizacja, porządek w rodzinie jak i pomoc z jej strony. Bliscy robią wszystko, abym w trakcie sezonu mógł się odciąć od życia rodzinnego i zająć żużlem.


Co chciałby Pan jeszcze osiągnąć w żużlu?
Ja czuję się spełnionym sportowcem. Mam tytuły drużynowego mistrza świata, mistrza Polski indywidualnie jak i z drużyną. Tych medali mam naprawdę sporą reklamówkę, ale to jest historia. Patrzę przede wszystkim na to co będzie. Jestem na innym etapie kariery niż przykładowo 25-latek. Lata, które pozostały mi w żużlu będę chciał wykorzystać całkowicie i na ile pozwoli zdrowie. Przede wszystkim chciałbym awansować do Grand Prix.

Sportowo osiągnął Pan już wszystko w Zielonej Górze?
Drużynowo na pewno, bo trzykrotnie zdobyliśmy Drużynowe Mistrzostwo Polski. Nie jeździłem jednak przez całą karierę w Zielonej Górze, ale te ostatnie lata tutaj spędzone to z pewnością całe pasmo sukcesów.

W Zielonej Górze znalazł Pan to czego szukał?
Każdy klub, w którym jeździłem i doświadczenia tam zdobyte były dla mnie bardzo ważne i przejścia traktuje jako pozytyw. Wszędzie, gdzie miałem okazję startować, wynosiłem cenne lekcje. Wracając do Falubazu po 12 latach nie byłem już tym samym zawodnikiem. Nie mógłbym dać drużynie tego co daję, gdyby nie występy w innych klubach.


Powrócę ponownie do całego zespołu. W tym sezonie było widać, że stanowicie pewien monolit, zgraną całość. Jakie czynniki miały na to decydujący wpływ?
Trener potrafił nas skonsolidować. Trochę pozmieniane struktury w zarządzie, stabilizacja finansowa, która jest bardzo istotna, ponieważ żużel jest sportem motorowym, nieodzownie połączonym z finansami i to nie małymi. To jest swego rodzaju fundament, bo jeśli zawodnik prywatnie ma spokój w rodzinie, poukładane wszystkie klocki, a do tego w klubie wszystko współgra, wtedy ma czystą głowę i może się skupić na jeździe. Widzieliśmy także jaka jest sytuacja kadrowa. Jarek Hampel – kontuzja, wypadł także Kenni Larsen, a po drodze kontuzje pozostałych zawodników, w tym moja. Mieliśmy świadomość, że jeżeli nie będzie tej spójności i nie będziemy stanowili sportowej rodziny to będzie źle. W maju nikt nie pomyślał, że awansujemy do fazy play-off, a tutaj o błysk szprychy przegraliśmy finał i możliwość walki o złoto. Dzisiaj traktujemy to jak historię i skupiamy się na następnym sezonie.


Jaką rolę odgrywa kapitan w speedwayu?
Ja jestem tylko członkiem drużyny. Tylko i aż. Każdy kto jeździ w naszej ekipie ma identyczne prawa i jest tak samo ważny. Nie ma tu podziałów, hierarchii. Opaska owszem jest i są momenty kiedy chcę dać od siebie znacznie więcej jako kapitan. Przyjęło się, że gdy są problemy to kapitan bierze cały ciężar walki. O dziwo tak się zawsze składało, że potrafiłem wyciągnąć drużynę z kryzysu i pociągnąć ten wynik, czy to w przypadku rezerwy taktycznej czy ZZ (red. zawodnika zastępowanego). Każdy żużlowiec jak i punkty przez niego zdobyte są bardzo ważne, bo nie wygrywa się w pojedynkę, czy dwójką zawodników, ale całą drużyną.


Marek Cieślak jest trenerem zielonogórskiej ekipy, ale także reprezentacji Polski. To sprawia, że w sezonie spędzacie znacznie więcej czasu niż pozostali zawodnicy. Nie macie siebie czasem dosyć?
Aż tak to nie. (śmiech) Nie jesteśmy ze sobą dzień i noc. Rola trenera żużlowego nieco odbiega od roli szkoleniowca w piłce nożnej czy koszykówce. Trzeba to podkreślić, że naszym szefem jest najlepszy trener w Polsce, który czuje sport, czuje zawodników. Możemy się w jakiś kwestiach nie zgodzić, ale jesteśmy zawodowcami i dorosłymi ludźmi.




źródło: www.pepe.pentel.pl


środa, 19 października 2016

Piłkarz jak orkiestra

Do Mistrzostw Europy U- 21 coraz mniej czasu, a wyjściowy skład to wciąż niewiadoma. W Szczecinie rozmawiałam z Dawidem Kortem - jednym z kandydatów Marcina Dorny na pozycję  środkowego pomocnika, wychowankiem Pogoni Szczecin. Poniżej efekty naszej rozmowy. Zapraszam!



Blondynka o sporcie: Jakbyś  opisał swoje początki w piłce?
Dawid Kort: Na pierwszy trening zabrał mnie tata, gdy miałem 6 lat. W Telegazecie zobaczył, że jest nabór i spytał czy nie chciałbym pójść. Trafiłem do trenera Włodzimierza Obsta i tak już zostałem, z przerwą na moje wypożyczenia. W czerwcu minęło 15 lat.



Droga z trampkarza do ekstraligowego zawodnika w Twoim przypadku była prosta i łatwa, czy raczej wyboista i kręta?
Zawsze byłem zajarany na bycie piłkarzem. Kiedyś chciałem być strażakiem, ale to jeszcze jako mały chłopiec, będąc u babci na wsi, gdzie jedyną atrakcją między meczami była straż. Nie kombinowałem z byciem kimś innym. Z boku ta piłka trochę inaczej wygląda. Im bliżej pierwszej drużyny tym było ciężej. Na początku była zabawa, ciekawe turnieje, lecz z czasem pojawiła się gra o wynik i większy stres. Dodatkowo w kluczowym momencie przytrafiła mi się kontuzja, ale na szczęście udało się wrócić, przyszedł trener Wdowczyk i wziął mnie do pierwszego zespołu.


Co u Ciebie było takim przełomowym momentem, w którym to zdecydowałeś się na karierę profesjonalnego piłkarza?
Nie wiem, może ta Telegazeta?! (śmiech) Od zawsze byłem nastawiony na tę piłkę. Będąc małym chłopakiem i mając do wyboru mecz albo bajki wybierałem mecze. Szczerze, gdybym nie był piłkarzem to nie wiem kim mógłbym zostać. Nie miałem planu awaryjnego więc fajnie, że wszystko poszło w prawidłowym kierunku.




Grając w juniorach wyobrażałeś sobie, że wszystko potoczy się właśnie tak, czy było to po prostu marzenie małego chłopaka?

Może to zabrzmi zarozumiale, ale tak. W wieku 12/14 lat myślałem sobie "co by było gdybym tu grał?". Ten sposób myślenia mógł być zgubny, ale dobrze, że tak nie było.

źródło: www.pogonszczecin.pl

Masz świadomość, że Ty mając 21 lat jesteś w miejscu o którym wielu starszych kolegów po fachu może Ci zazdrościć?
Tak, ale kilku 21 - latków jest w miejscu, o którym ja mogę pomarzyć. Jestem w takiej sytuacji, że reprezentuję barwy Pogoni i gram od czasu do czasu, co mnie nie zadowala, bo niby jestem młody, ale tak naprawdę nie jestem młody. W tym wieku powinienem już grać regularnie w I drużynie, a nie gram. Fajnie, że kilku moich rówieśników może mi pozazdrościć, ale też wiem, co ja chcę w życiu i stać mnie, żeby zrobić duży krok do przodu.




Młody zawodnik, który bardzo szybko "wkrada się" do tak utytułowanego zespołu jest chyba bardzo podatny na tzw. "sodówkę". Jak wyglądało to w Twoim przypadku?

Przy moich objawach sodówki szybko trafiłem na wypożyczenie. Po tym jak dostałem się do pierwszego zespołu, był taki moment "co to nie ja?! Później szybko wypożyczenie. (śmiech) Trafiłem do klubu, gdzie było ciężko finansowo i organizacyjnie i gdyby nie ta atmosfera, którą zastałem we Flocie Świnoujście i pomoc trenera Kafarskiego, to nie wiem czy bym się podniósł. Na całe szczęście okres "sodówki" mam już za sobą, dlatego nikt mi nie wmówi, że wypożyczenia są głupie. Każdemu życzę, żeby właśnie na takie trafił.




Wspomniałeś o wypożyczeniach. Jakbyś ocenił swoje występy w niższych ligach?

Byłem w I lidze więc to nie były bardzo słabe rozgrywki. Wiadomo, że Ekstraklasa jest lepiej opakowana, nagłośniona w taki sposób aż chce się ją oglądać. Z kolei I liga organizacyjnie jest daleko z tyłu, ale jeśli mówić o poziomie to przepaści nie ma.


Co dał Ci okres spędzony właśnie na wypożyczeniu?
Pierwsze dało mi dużo życiowo. Zupełnie inaczej patrzę na pewne sprawy, z którymi miałem problem idąc na wypożyczenie. Obecnie mogę się teraz śmiać ze swojego sposobu rozumowania. Z doświadczeniem, które wyniosłem z Floty łatwiej mi było odnaleźć się w szatni seniorskiej. Miałem więcej pewności siebie co się przełożyło na moją dobrą rundę.



Jak się czujesz w obecnie trwających rozgrywkach?
Na początku było fajnie, strzeliłem dwie bramki. Teraz rozmawiamy w takim momencie, w którym nie załapałem się do osiemnastki meczowej. Trener podjął taką decyzję, że z Legią nie zagram. Piłka nożna taka jest. Raz się mówi o jednym zawodniku, a chwilę później już nie. Mój przykład to potwierdza, bo jeszcze niedawno się o mnie mówiło, a teraz też się mówi, ale w negatywnym sensie, bo nie ma mnie w "18".

źródło: www.sport.tvp.pl
Po tych imponujących bramkach z Koroną (1:1) i Cracovią (1:1), które uczucie było silniejsze: radość ze strzelonych bramek czy raczej rozczarowanie, że nie dały one zwycięstwa?
Pół na pół. Pierwsza myśl po strzelonej bramce "Super! Strzeliłem bramkę". Po meczu już było takie "okay, strzeliłem, ale nie udało się wygrać". Znowu kij ma 2 końce! (śmiech)





Chciałabym zapytać o rywalizację pomiędzy zawodnikami, bo pozycja na której grasz jest mocno obsadzona. Jak taki stan rzeczy wpływa na Ciebie?

W naszym klubie jest bardzo dużo środkowych pomocników. W kadrze pierwszego zespołu mamy chyba siedmiu, dzięki czemu trener ma ogromne pole manewru. Dla nas oznacza to, że zawsze ktoś chodzi zły, bo nie gra, ale to tak jak już mówiłem: raz się mówi o jednych, a chwilę później o następnych. My na szczęście nie jesteśmy olimpijczykami, nie musimy się przygotowywać do jednej imprezy przez 4 lata, tylko gramy co tydzień, czasem co 3 dni i na bieżąco się przygotowujemy.




Przed kim w szatni czujesz największy respekt?

Przed starszymi zawodnikami. Jako młody chłopak albo w średnim wieku muszę się liczyć ze zdaniem starszych. Nie dyskutuje ze ich zdaniem, czy trenera. Myślę, że taki dystans i równowaga są potrzebne.




Kto w szatni jest takim dobrym duchem?

Myślę, że wszyscy. Nie ma takiej osoby, która się wyróżnia w tym względzie. Jest nas wielu młodych i to nam pomaga, ale czerpiemy dużo z obecności tych starszych. Jesteśmy taką dobrą mieszanką.




Patrząc na decyzje szkoleniowca - Kazimierza Moskala, to można stwierdzić, że stawia na doświadczenie i ogranie, czy raczej na powiew młodości?

Różnie, bo ustawia skład pod przeciwnika.
źródło: www.eurosport.onet.pl


Zaczynając grę w Ekstraklasie musiałeś wielokrotnie rywalizować ze swoimi idolami?

Wchodziłem za najlepszego zawodnika jakiego pamiętam z Pogoni - Ediego (Ediego Andradina). Debiutując zmieniałem właśnie jego. Fajne uczucie wchodzić za piłkarza, dla którego kiedyś przychodziło się na mecze. Chciałbym kiedyś doczekać sytuacji, w której to mnie będzie zmieniał inny młody chłopak i będzie odczuwał to samo co ja wtedy. Edi oprócz tego, że był świetnym piłkarzem to także człowiek z niego świetny. To samo usłyszeć kiedyś o sobie, że oprócz umiejętności piłkarskich Kort to fajny gość z pewnością byłoby miłe. Piłkarzem będę jeszcze z 17 lat, a człowiekiem myślę, że dłużej. (śmiech)




Dla Ciebie jako wychowanka Szczecin jest dobrym miejscem do rozwoju?

Jestem już tutaj 15 lat. Jedni powiedzą, że to za długo, że stoję w miejscu, zaś drudzy mnie pochwalą. Trener Michniewicz kiedyś powiedział, że piłkarz jest jak orkiestra. Gra tam, gdzie go chcą. Nie jest powiedziane, że w Pogoni będę grał do końca życia. Mogę być taką przysłowiową orkiestrą. W Szczecinie nie będą mnie chcieli to będę musiał szukać innego miejsca. Zobaczymy co czas pokaże.




W przypadku otrzymania intratnej propozycji skorzystałbyś, czy sentyment do Pogoni nie pozwoliłby Ci odejść?

Chciałbym tu grać, jestem stąd, a Pogoń jest moim klubem, który zawsze będę stawiał na pierwszym miejscu. W przypadku kiedy ktoś uzna, że mój czas w Szczecinie dobiegł końca to nie będę się zapierał całym ciałem, żeby zostać. Jeśli będę musiał podjąć decyzję: odejść czy zostać, to z pewnością nie będzie ona łatwa i nie zadecyduję w 5 minut.




Jak się gra ze świadomością, że na trybunach siedzi mnóstwo znajomych, ludzi którzy kojarzą Cię jako małego chłopca ze szczecińskich boisk?

Są tego plusy i minusy, bo wiadomo, że kibice od swojego będą więcej wymagać. Zdarzały się mecze, podczas których na mnie gwizdali, ale były też takie na których klaskali i krzyczeli moje nazwisko. Tutejsi ludzie nie omieszkają zaczepić mnie w drodze na obiad i powiedzieć: "Tylko wygrajcie coś w tym sezonie!" (śmiech) Myślę, że zdecydowanie jest więcej zalet grania w rodzinnym mieście, niż wad.
źródło: www.eurosport.onet.pl

Po meczu nie masz wypełnionej skrzynki wiadomościami?

To zależy, bo jak strzelę bramkę to dostaję dużo wiadomości z gratulacjami, ale to chyba jak każdy. Myślę, że bramki strzelone przeze mnie, albo Zwolaka (Łukasza Zwolińskiego) cieszą kibiców podwójnie.



Na podstawie własnych doświadczeń powiedz, co powinien wiedzieć młody zawodnik, wchodzący do Ekstraklasy?
Gdy ja wchodziłem do Ekstraklasy to od razu myślałem, że będę góry przenosił. Podejrzewam, że w wielu przypadków było identycznie. Ważne, aby zachować spokój, decydować samemu. W moim przypadku musiałem iść na wypożyczenie, bo zaszumiało mi w głowie, ale z perspektywy czasu wiem, że to fajna sprawa, jeśli się idzie na nie i jest możliwość grania. Ja to szczęście miałem. Nie ma chyba nic gorszego jak wejście do seniorskiej szatni, zagrać mecz lub dwa, odlecieć, następnie na wypożyczeniu nie grać. Po takim czymś bardzo trudno się podnieść.




Chciałabym zapytać o młodzieżową reprezentację. Spodziewałeś się, że dostaniesz powołanie?

Grając w Bytovi Bytów, gdzie nie kopnąłem miałem asystę. Wtedy myślałem, że dostanę powołanie do U-20. Na pierwszy mecz nie pojechałem, na drugi już tak, ale z listy rezerwowej, bo ktoś wypadł. W szatni koledzy wbijali mi szpileczki, śmiali się ze mnie. Krzysiek Bąk powiedział mi: "Gdzie nie podasz masz asystę, a na kadrę nie jedziesz?!" Byłem wtedy zły, miałem taki przerost ambicji i oczekiwań. Myślałem, że zasłużyłem, żeby pojechać na kadrę z normalnej listy, ale jak już trafiłem  to zostałem do końca Pucharu Czterech Narodów. Jeżeli teraz zacznę grać regularnie to myślę, że uda mi się pojechać na Euro, które będzie w Polsce. Każdy chłopak, który jest teraz w kadrze, marzy aby zagrać na takiej imprezie.


Na koniec jakie są Twoje cele na trwającą rundę?
Teraz mogę powiedzieć, że chcę być w osiemnastce meczowej nareszcie! (śmiech) Nie jest nic miłego oglądać kolegów z trybun, bo na ławce rezerwowych jest inaczej. Zawsze jest ten dreszczyk emocji, nadzieja, że może wejdę. Na trybunach z kolei jedyne co mogę to zmienić swoje położenie i pójść na herbatę. (śmiech) Chciałbym strzelić jeszcze kilka bramek, ale żeby się to udało, to trzeba skoczyć do składu.


Dziękuję za rozmowę!
Dziękuję.




Po wywiadzie byłam także na meczu Pogoń Szczecin - Legia Warszawa.