niedziela, 19 listopada 2017

Mam świadomość, że Lechia wiąże ze mną przyszłość

O tym jak bardzo stronnicze są media wiemy z życia codziennego. Wszyscy wskazują w tym miejscu politykę, zapominając, że zdarza się to także w sporcie. Warto zapoznać się z dwiema stronami, bo tylko to pozwoli nam na obiektywizm. Jego brak w ostatnich miesiącach odczuł nowy zawodnik Lechii Gdańsk - Patryk Lipski, którego kariera w ostatnich miesiącach doświadczyła wielu turbulencji. Macie okazję dowiedzieć się o kulisach jego odejścia z Ruchu i ich skutkach. Zapraszam serdecznie do lektury!


Blondynka o sporcie: Na samym początku chciałabym się dowiedzieć, czy jesteś człowiekiem cierpliwym?

Patryk Lipski: Tak, bo nie denerwuję się w sytuacjach, gdy coś nie wychodzi, albo jest nie po mojej myśli. Moje późne początki w Ekstraklasie pokazują, że spokojnie i cierpliwie czekałem na swoją szansę.




Obecnie także cierpliwie czekasz na zaufanie obecnego szkoleniowca Lechii - Adama Owena?
Można tak powiedzieć. U obecnego trenera nie jestem wyborem numer 1, do tej pory zagrałem jeden mecz. Muszę czekać i nie denerwować się. Wykorzystuję ten czas do tego, aby jeszcze ciężej pracować.




Trener jako powód Twojej abstynencji na boisku wskazuje zaległości fizyczne. Sam czujesz po sobie brak przygotowania w przerwie między sezonami?

Akurat z tym nie mogę się zgodzić. Czuję się dobrze fizycznie. Jedyne czego mi brakuje to zrozumienia i zgrania z drużyną. Czułem się dobrze w meczach, które rozegrałem w trwającym sezonie. Nie zgadzam się z tą oceną, ale ona mnie motywuje do tego, żeby udowodnić trenerowi, że się myli i tym samym zaczął na mnie stawiać.

źródło: www.przegladsportowy.pl


Za kadencji Piotra Nowaka byłeś zawodnikiem numer 1. W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że piłka jest po Twojej stronie. Obecnie tego samego powiedzieć już nie możesz?

Dokładnie. Muszę czekać na swoją szansę i dobrze ja wykorzystać. Polega to na tym, żeby zdobyć miejsce w składzie i już go nie oddać. Trener Nowak zaufał mi od początku, bo zaraz po przyjściu grałem. Po zmianie trenera wyniki również nie były zadowalające i nie odwdzięczyłem się trenerowi za zaufanie więc muszę o nie ponownie powalczyć.




W Lechii Gdańsk znalazłeś to czego w końcówce poprzedniego sezonu w Ruchu tak bardzo Ci brakowało, czyli stabilizacji?
Ostatnie miesiące było mocno zwariowane. Rozwiązanie kontraktu z Ruchem Chorzów, przygotowania do Młodzieżowych Mistrzostw Europy bez klubu, oczekiwania na propozycje transferu, więc kiedy podpisałem kontrakt z Lechią czułem wielką ulgę. Szukanie klubu jako wolny zawodnik jest bardzo stresujące, bo nie wiedziałem gdzie trafię. W Gdańsku podpisałem kontrakt na 4 lata i dzięki temu odczuwam spokój i komfort.




Nie obawiasz się, że tak długoletni kontrakt może zamknąć Ci drogę do wyjazdu za granicę?

Teoretycznie zagraniczny klub może mnie kupić. Z drugiej strony mam ogromny komfort i świadomość, że Lechia wiąże ze mną przyszłość. Tylko ode mnie zależy mój wyjazd za granicę i jeśli tak się stanie to klub będzie mógł na mnie zarobić i nie będę miał nic przeciwko temu.
źródło: www.katowickisport.pl

Wrócę do Twoich przejść z Ruchem Chorzów. Wszystkie nieprzyjemne sytuacje ze śląskim klubem, odbiły się na Twojej psychice?
Stałem się jeszcze silniejszy psychicznie, bo zamieszanie wokół tej sprawy było duże. Nie dotknęło mnie to aż tak mocno, bo widziałem jak wszystko wyglądało od środka. Nie mam do siebie zarzutów, bo kiedy grałem, dawałem z siebie wszystko. Kibice zareagowali nerwowo, bo są zżyci z drużyną, ale wiadomo, że nie wiedzą wszystkiego. Bazują tylko na tym co przeczytają w mediach.




Z Twojej perspektywy kto bardziej zawinił?
Ludzie rządzący klubem nie wywiązywali się z obietnic. Do tej pory mam wypłacone pieniądze za styczeń, pomimo, że w Ruchu grałem do połowy maja. Jest to dowód na to, że nie jest tam kolorowo.




Opuszczając Ruch Chorzów miałeś poczucie, że uciekasz z tonącego statku?

Chciałem pomóc drużynie w walce o utrzymanie. Spotkałem się z prezesem i zaproponowałem, że jeśli będę miał wpisane w kontrakt kwotę odstępnego, czyli gwarancję, że po sezonie będę mógł odejść to zostanę i zrobię wszystko co w mojej mocy.  Prezesi jednak się nie dogadali między sobą i nie doszło do porozumienia. Zdecydowałem, że jeśli nie chcą tego, abym został, to rozwiąże kontrakt. Później żałowałem, że nie mogłem uczestniczyć w ostatnich meczach sezonu i przeżywałem fakt spadku mojej drużyny. Czuję się współwinny tej sytuacji. Miałem poczucie, że zostawiłem drużynę samą sobie.





Myślisz, że kibice zrozumieją słuszność Twojej decyzji o odejściu?

Po rozwiązaniu kontraktu byłem jeszcze przez tydzień w Chorzowie. Kilku kibiców mnie spotkało i chciało wiedzieć jak to naprawdę wyglądało, ale większość czerpie informacje na ten temat ze strony internetowej Ruchu, wywiadów z prezesem. Wiadomo, że oni zdania nie zamienią. Szkoda jednak, bo grałem w Chorzowie ponad 5 lat i zależało mi na tym, aby być dobrze postrzegany przez kibiców. Gdybym był im obojętny pewnie nie zachowywaliby się w ten sposób więc to pokazuje, że byłem ważnym ogniwem drużyny.
źródło: www.sport.se.pl

Jakie są skutki decyzji II instancji ds. Orzekania Sporów Sportowych?
Decyzja II instancji była przyczyną drobnych błędów formalnych, bo początkowo daje się wezwanie do zapłaty jeżeli klub zalega więcej niż 2 miesiące i mają na regulację 2 tygodnie. Ruch nie zapłacił mi w tym okresie i mogłem rozwiązać kontrakt z winy klubu. II instancja doszukała się w tym wezwaniu  braku zastrzeżenia, które powinienem zawrzeć, że w przypadku kiedy nie zostaną wypłacone pieniądze to wtedy rozwiąże kontrakt. Z kolei ja zamiast tego napisałem, że w takiej sytuacji skieruje sprawę do odpowiednich organów PZPN. Izba przyznała tutaj rację klubowi, ale w związku z tym, że nie uregulowali zaległości, to nie mają prawa do odszkodowania.Ten błąd nic zmienia w mojej sprawie. Dało to tylko ludziom z Ruchu powód do tego, żeby się pochwalić w internecie.




Pochwalili się, ale nie wytłumaczyli o co naprawdę chodzi.
Dokładnie. Kibice zaczęli myśleć, że zaległości zostały uregulowane, a ja mimo to rozwiązałem kontrakt.



Przewidujesz szybki koniec sagi pt: "Ruch Chorzów - Patryk Lipski"?
Myślałem, że cała sprawa jest już zakończona, a teraz był wyrok II instancji. Można się jeszcze odwoływać do Lozanny, ale to po dostarczeniu uzasadnienia, którego jeszcze nie mam. Liczę jednak na to, że to będzie już definitywny koniec.




Wielu myślało, a nawet pisało, że możesz wrócić do Ruchu.

Tak, widziałem, ale przez te ostatnie miesiące jestem rozeznany w przepisach. Wiem, że statusu zawodnika to nie zmienia. Jestem zawodnikiem Lechii, grałem w meczach więc było to tylko niepotrzebne zamieszanie.
źródło: www.katowickisport.pl

Miałeś obawy jak Twoja sytuacja klubowa wpłynie na decyzję Marcina Dorny o powołaniu Ciebie na Mistrzostwa U-21?
Obawy były, bo przez siedem kolejek nie grałem spotkań. Zwróciłem się do Pogoni Szczecin z prośbą o możliwość trenowania z drużyną, bo wiedziałem, że tylko tak zdołam podtrzymać formę. Byłem w stałym kontakcie z trenerem i cieszyłem się kiedy zostałem powołany do szerokiej kadry. Miałem dwa tygodnie zgrupowania, żeby udowodnić, że nie jest ze mną źle. Wyszedłem w podstawowym składzie na pierwszy mecz, ale moja forma jak i całej drużyny podczas mistrzostw nie była najwyższa.




Swoją bramką otwierającą wynik w meczu ze Słowacją pokazałeś, że wybór Marcina Dorny był słuszny.
Początek był wymarzony i szkoda, że ta bramka nam nic nie dała, bo przegraliśmy 2:1. Nikt nie odbierze mi satysfakcji ze strzelonego gola, tym szczególnie, że wielu zastanawiało się jak zawodnik bez klubu może grać w reprezentacji. Wspomnienia zostały, szkoda że wyniki nie były zadowalające.




Na filmach z Waszego zgrupowania było można zobaczyć, że fakt iż byłeś wolnym zawodnikiem był obiektem wielu żartów. Podchodziłeś do tego z dystansem?
Żartowaliśmy z sytuacji, kiedy trenerzy przeciwnych drużyn dostaną listy z zawodnikami i ich klubami, a ja tam będę widniał jako wolny zawodnik.

źródło: www.u21poland.com

Nie chciałeś podejmować decyzji o transferze przed MME?
Myślałem, że po mistrzostwach szybciej uda mi się znaleźć klub, a musiały minąć dwa miesiące zanim podpisałem kontrakt z Lechią.




Zawirowań z Twoim udziałem w trakcie letniego okna transferowego było mnóstwo.
Nastawilem się na wyjazd za granicę, ale nie było jasnych deklaracji. Z kolei Lechia Gdańsk od początku wykazywała ogromne zainteresowanie moja osobą. Chcieli, abym został ich zawodnikiem jeszcze w trakcie mojej gry w Ruchu oraz gdy byłem wolnym zawodnikiem.




Okres Twojego pobytu tutaj w Gdańsku jest dobrze przepracowywany przez Ciebie, pomimo faktu, że nie łapiesz się do podstawowego składu?
Tutaj zmienił się sposób prowadzenia drużyny i jest to coś nowego dla mnie. Warto czasem zobaczyć coś innego, czy usłyszeć inne wskazówki. Takie dostawałem od Piotra Nowaka, który był świetnym środkowym pomocnikiem. Jestem tutaj dopiero od trzech miesięcy. Wiadomo, że chciałbym grać, ale w Lechii jest większa konkurencja niż w Ruchu.




Konkurencja o miejsce w składzie mocno Cię mobilizuje?

Wiem, że w tych najlepszych klubach jest zawsze. W Ruchu bardzo długo byłem podstawowym zawodnikiem i musiałem narzucać sobie presję, mobilizować się. W Gdańsku mam świadomość, że jeden gorszy mecz może mnie kosztować miejsce w składzie.
źrodło: www.sport.trojmiasto.pl

Jesteście po okazałej wygranej z Wisłą Płock, a przed przerwa reprezentacyjna wybraliście derby. To są spotkania, którymi próbujecie zamazać blamaż w meczu z Koroną Kielce?

Przedostatni mecz u siebie to porażka 5:0. Ja wszedłem przy tym wyniku więc dużo zrobić nie mogłem. Taki wynik nie może się zdarzyć. Wygranymi derbami i sobotnim meczem, ale także w kolejnymi spotkaniami chcemy poprawić swoją sytuację w tabeli. Całe szczęście, że derby były szybko po meczu z Koroną i kibice chyba zapomnieli o tej wysokiej porażce, bo przyszli po meczu i cieszyli się razem z nami.




Zlekceważyliście Koronę jako rywala, czy ona Was zwyczajnie zaskoczyła?

Mecz ułożył się w taki sposób, że to Korona strzeliła pierwszą bramkę i po niej każdy z nas zapomniał o założeniach przedmeczowych i rzucił się do odrabiania strat. W taki sposób wpadł drugi gol, trzeci i tak dalej. Koledzy z drużyny opowiadali, że po raz pierwszy grali taki mecz. Nic nam się nie udawało, a Koronie wszystko. Obym takiego meczu już nigdy doświadczył.




Atmosfera podczas derbów Pomorza różni się od tej panującej na Śląsku? Nienawiść kibiców Arki dało się odczuć w sposób szczególny?
Wcześniej grałem dwa razy w derbach z Górnikiem Zabrze i dwa razy wygraliśmy. Podczas meczu z Arką byłem na ławce, ale tą nienawiść odczułem, bo wychodząc na rozgrzewkę,  nasłuchałem się  wyzwisk. Tym piękniejsze było to, że w ostatniej minucie cały stadion nagle ucichł i to my wyjechaliśmy z Gdyni z kompletem punktów.



Na koniec czego Ci życzyć na nadchodzące dni, miesiące?

Przede wszystkim miejsca w podstawowym składzie Lechii. Moim celem są także występ w reprezentacji Polski, a wywalczyć je mogę poprzez regularną i dobrą grę w klubie. Jestem cierpliwy i oby tylko bez kontuzji, a wiem, że sobie poradzę.
Fot. Justyna Liwocha

Jest kolejny powód do radości, ale także mobilizacja do pracy. Przed wyjściem na wywiad z Patrykiem w statystykach blogach pojawiła się liczba 30 tysięcy odsłon. Może powinno ich być więcej, ale z każdym następnym wywiadem będzie rosnąć. Dziękuję Wam za każde kliknięcie i udostępnienie. Dla mnie to wielka sprawa! Pozdrawiam wszystkich Czytelników! <3






środa, 15 listopada 2017

Dwudziestolatek w ciele 37-latka!

Mnóstwo osób myśli, że w wieku 37 lat nie można już niczego zmienić na dobre i są niestety w błędzie. Zmienić można dużo i mieć z tego ogromne profity, a wie o tym doskonale mój ostatni rozmówca. Filip Dylewicz pomimo tego, że ma za sobą kilkanaście lat zawodowego uprawiania sportu, 600 meczów w polskiej lidze to z całą pewnością ograłby niejednego "młodzieniaszka". Sam podkreśla, że nie czuje swojego wieku, a swoimi występami udowadnia, że jest jak wino - im starszy, tym lepszy.
Zapraszam Was serdecznie do lektury wywiadu!


Blondynka o sporcie: Doświadczenie zdobyte na koszykarskich parkietach wpłynęło na zmianę Pana podejścia?

Filip Dylewicz: Jestem zawodowcem i każdy mecz dla mnie jest czymś nowym i wymaga ode mnie koncentracji, maksymalnego zaangażowania i profesjonalnego podejścia. Bywają gorsze i lepsze dni. Często to one mają znaczący wpływ na postawę w danym dniu. Do każdego meczu podchodzę tak samo i nieważne, czy był to pierwszy rok moich występów, czy dwudziesty. Zawsze chcę dać z siebie 100% i przed każdym meczem powtarzam sobie, że ten dzisiejszy będzie tym przełomowym. Nie doszedłem jeszcze do momentu, w którym stanąłem przed lustrem i stwierdziłem "dzisiaj było 100%". Wszystko przede mną.





Głowa identycznie znosi porażki?
Głowa jest kluczowa zarówno w życiu codziennym jak i w sporcie. Decyduje o tym jak się czujemy, ale także jak pracują mięśnie. Porażki bolą, są nieprzyjemne, ale zawsze towarzyszą dyscyplinom sportowym. Trzeba nauczyć się balansu, aby nie zdołowały nas jako jednostki. Każdy chce wygrywać, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że często znajdzie się ktoś kto jest lepszy.





Koszykówka uczy życia?
Każdy sport uczy. W moim przypadku koszykówka jest czymś niezwykłym. Poznaje się mnóstwo ludzi, jest się w wielu miejscach, można być rozpoznawalnym na ulicach. Jest to bardzo przyjemne więc wylewanie potu, męczarnie, a nawet chęć rzucenia sportu, wynagradza wszystko.





Wspomniał Pan o rzucaniu sportu. Ile razy pojawiał się u Pana ten moment?

Raz w życiu miałem taką chwilę. Grałem w Bydgoszczy, gdzie miał miejsce zalążek mojej kariery. Jako to bywa z młodymi, coś mi się nie spodobało i oznajmiłem rodzinie, że nie chcę chodzić na treningi, ale za ich namową zostałem.
źródło: www.polskikosz.pl



Od początku koszykówka była planem na życie?
Zawsze byłem bardzo sportowy. Znajomi, z którymi rozmawiam, powtarzają, że to było wiadome, że zostanę sportowcem. Żadna z dyscyplin nie sprawiała mi problemu, a próbowałem: kajakarstwa, piłki nożnej, tenisa stołowego. Dzięki swojej zmarłej babci trafiłem do koszykówki.





W Pana dyscyplinie jest miejsce dla indywidualistów?

Sportowiec musi być indywidualistą, ale trzeba pamiętać o zbilansowaniu i równowadze. Indywidualizm sprawdza się w sportach, w których na świeczniku jest jednostka, natomiast tam gdzie jesteśmy kolektywem, owszem jest ważny, ale nie najważniejszy. Każdy z nas musi walczyć i rywalizować, ale dla dobra całości. Ja mając 37 lat również stawiam sobie za cel pokazanie, że ktoś jest gorszy ode mnie.





Koszykówka jest nieprzewidywalna?

To jest chyba jej piękno jak i wszystkich dyscyplin sportowych, bo nigdzie nie jesteśmy w stanie przewidzieć rezultatu. Sezon koszykarski jest długi, są drużyny, które wygrywają mecze jako faworyci, ale zdarza się, że liderzy gubią punkty. W play-offach kiedy gramy do czterech wygranych widać wyższość drużyn, które są liderami, ale w innych często decyduje dyspozycja dnia.





W jakiej roli czuje się Pan bardziej komfortowo: jako podstawowy zawodnik, czy rezerwowy?
Dużo się nad tym zastanawiałem. W poprzednim sezonie, kiedy trener Marcin Kloziński zaczął mnie wpuszczać z ławki byłem trochę sfrustrowany. Była to dla mnie niecodzienna sytuacja, bo przez większość kariery wychodziłem w pierwszej "piątce" i  najważniejszym momencie, bo to od nas zależało wejście drużyny w mecz. Sportowa ambicja mówiła mi, że powinienem zaczynać jako podstawowy zawodnik. Musiałem wtedy porozmawiać sam ze sobą i spojrzałem na to z innej perspektywy. Zobaczyłem, że nie docenia się zawodników wchodzących z ławki. Graczom rezerwowym gra się łatwiej, bo na początku spotkania wychodzi "piątka" najlepszych z obu drużyn. Oni walczą między sobą, spinają się, a tego szóstego i siódmego często sobie odpuszczają i na dzień dzisiejszy wolę wchodzić z ławki.





Presja na zawodniku, który wchodzi z ławki i od którego często wymaga się odwrócenia losów meczu, jest większa?

Presja jest na wszystkich: na sztabie, zawodnikach, prezesach, bo występujemy jako drużyna, gramy dla kibiców i to oni nas oceniają. Jest ona nieodłącznym elementem zawodowego uprawiania sportu, zdajemy sobie sprawę z jej obecności, ale nie możemy dopuścić, żeby nas zdominowała. Zawodowstwo nie jest zabawą, przeczy temu wszystkiemu co się o nas mówi: przyjdą sobie na dwie godziny, pobiegają, porzucają i mają za to duże pieniądze. To co innego niż bieganie po plaży dla przyjemności.




To znaczy, że koszykarze są niedoceniani?
Zależy przez kogo, bo opinia publiczna jest różna. Są ludzie, którzy myślą w sposób o jakim wspomniałem. Mój brat powtarzał, że z 10 rzutów za 3 punkty rzuciłby z pewnością 6. Przyjechał na halę, miał możliwość, żeby w przerwie meczu wykonywać rzuty wolne i wszystkie to airball'e [pot. pudła, rzuty, które nie trafiają w obręcz]. Nie jest to takie proste, a dodajmy do tego zmęczenie, presję, fakt, że ktoś ciągle goni i chce udowodnić fakt bycia lepszym. Nie każdy jest zdolny do takich rzeczy.
źródło: www.sport.trojmiasto.pl

Dlaczego celne rzuty są kwestią psychiki?
Jest najważniejsza. Możemy wypracować tylko pewne automatyzmy, robić coś bez namysłu. Jak się myśli to się nie trafia. Im bardziej się chce, tym mniej wychodzi. Sam to przerabiałem wielokrotnie kiedy przychodziłem kryzys. Zażegnać go można cierpliwością i ciężką pracą, nic na siłę.





Chciałabym nawiązać do jednego z udzielonych przez Pana wywiadów na temat zdrowych nawyków. Ile dla zawodowego koszykarza znaczy dobre prowadzenie się?

Temat rzeka, bo w świadomości Polaków zdrowe odżywianie się oznacza "niepalenie papierosów i nie picie alkoholu". Ludzie nie wiedzą, że u sportowca w grę wchodzi: wypoczynek, odpowiednia dieta, suplementacja, treningi z zespołem, indywidualne. Teraz mam świadomość, że dobrze jem, odpowiednio pracuję, świetnie się czuję więc to musi przynieść efekt. Zachorowałem niedawno na profesjonalizm przez Artura Mielczarka. Jestem ogromnym fanem słodyczy. Przed meczem wyjazdowym zawsze musiałem mieć przy sobie torbę słodyczy, dwie litrowe cole i gazety motoryzacyjne. Funkcjonowałem tak przez kilkanaście lat, za to teraz jest zupełnie inaczej.




Co było przełomowym momentem dla wprowadzenia tych zmian?
Moment, w którym Artur Mielczarek zdjął koszulkę! (śmiech) Zdałem sobie sprawę jak my, jako naród mamy niską świadomość wpływu jedzenia na nasze samopoczucie. Uwielbiałem pizzę, słodycze i na tym funkcjonowałem. Nigdy nie miałem problemów z nadwagą i pewnie dlatego nie pomyślałem, że można byłoby zamienić to na coś profesjonalnego. Dzięki Arturowi i jego namowom spróbowałem czegoś innego i żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej.




W mediach pojawiło się sformułowanie: "Dylewicz jak wino".

Nie mnie to oceniać. Robię co mogę, czuję się jak dwudziestolatek i nie patrzę na to, że mam 37 lat. Genetycznie jestem tak uwarunkowany, że trenowanie wyczynowe: 2 razy w tygodniu po dwie godziny, nie jest dla mnie problemem.




Czuję Pan, że sił z wiekiem przybywa?
Szczerze to teraz czuję się tak dobrze jak podczas najlepszych lat mojej kariery. Może nie skaczę już tak wysoko, nie ma już tej dynamiki, ale psychicznie, mentalnie gra sprawia mi ogromną frajdę.
źródło: www.przegladsportowy.pl
Swoją dobrą dyspozycją uciera Pan nosa młodym przeciwnikom. Czerpie Pan z tego szczególną satysfakcję?
Zdecydowanie. To jest ta cecha charakteru, która pozwoliła mi zostać profesjonalnym sportowcem. Moim celem jest pokazanie drugiej osobie, że jestem lepszy.






Doświadczenie zdobywał Pan na polskich parkietach, ale także tych europejskich.

Euroliga to był inny poziom. Jako Polacy od wielu lat staramy się dogonić najlepsze zespoły, które tam występują. Jest to niestety uwarunkowane możliwościami finansowymi klubów, które u nas są dużo niższe. Miałem możliwość gry z wielkimi nazwiskami. Mieliśmy w Trójmieście przez pewien czas namiastkę koszykarzy z europejskiego poziomu i dla mnie była to ogromna przyjemność.






Jest sens oceniać polską ligę przez pryzmat występów reprezentacji na arenie międzynarodowej?

Reprezentację tworzą głównie zawodnicy z naszej ligi. W ostatnich latach to się zmienia, bo coraz więcej zawodników szuka szansy za granicą. Najlepsze lata dla polskiej koszykówki to były występy reprezentacji złożonej z koszykarzy grających w naszej lidze. Należy pamiętać o tym, że czasy się trochę zmieniły. Kiedyś zawodnicy, którzy przyjeżdżali do nas z obcymi paszportami, byli absolutnie klasowymi koszykarzami. Teraz mamy na siłę ściąganych zawodników, którzy nie są wcale lepsi od Polaków.




Zagraniczni koszykarze przyciągają kibiców?
Myślę, że nie. Kibic chce się utożsamiać z zawodnikiem, którego będzie oglądał dłużej niż jeden sezon.




Przyglądając się polskiej młodzieży, chociażby tutaj w Sopocie, wierzy Pan w tłuste, obfite lata dla polskiej koszykówki?
Chciałbym i trzymam mocno kciuki, ale ich sukces jest uzależniony od czynników, na które nie mają wpływu, bo zaczynając od systemu szkolenia, po sympatię trenera. On też nie ma łatwego wyboru.






Co chciałby Pan jeszcze osiągnąć w sporcie?

Chciałbym zagrać jeszcze w finale. Brakuje mi gry w play - offach i te 2 lata bez nich trochę mi doskwierają. Nie mam na myśli fantazji w postaci gry w europejskich pucharach. Jestem u siebie, w domu. Cieszę się, że mogę występować w Sopocie na stare lata, ale chcę, żeby Trefl wrócił na swoje miejsce, dominował w polskiej koszykówce i chcę się do tego przysłużyć.






Absolutnie na koniec chciałabym zapytać o mecz z Turowem Zgorzelec, który dla Pana będzie spotkaniem numer 600 w polskiej lidze. Czuje Pan wybieganie tych sześciuset meczów?

Nie, czuję się bardzo dobrze i oby tak jak najdłużej.

Fot. Justyna Liwocha



Fot. Justyna Czubata