środa, 30 listopada 2016

Warto gonić za marzeniami!

Od 2008 roku Patryk Dudek podbija serca zielonogórzan, ale nie tylko. W ostatnich latach potwierdza swój talent i umiejętności na arenach międzynarodowych. Rozmową ze zdobywcą Mistrzostwa Świata Juniorów, Drużynowego Mistrzostwa Świata, a od przyszłego sezonu uczestnikiem cyklu Grand Prix - Patrykiem Dudkiem, kończę swój pierwszy cykl wywiadów.
Poniżej efekty spotkania z Patrykiem Dudkiem.



Blondynka o sporcie: Pierwsza Twoja refleksja po zakończonym sezonie: jazda w juniorach, a jazda w seniorach?

Patryk Dudek: Nic się nie zmienia. Dalej wszyscy jeżdżą w lewo, są te same tory i ci sami zawodnicy. Podejście jest trochę inne, większe ciśnienie ze strony mediów, kibiców, ale to tylko w teorii, bo jeśli się dobrze jeździ, to tak się tego nie odczuwa. W moim przypadku właśnie tak było, także nie trzeba się tego bać.




Czyli nie odczułeś dotkliwie tej zmiany?
Nie, nie. Tym bardziej, że będąc juniorem w lidze szwedzkiej, startowałem z numer 1,2,3 jako senior i wcale mi to nie przeszkadzało.




Miałeś problem z dostosowaniem siebie, swojego podejścia jak i sprzętu do tego typu rozgrywek?
Od jakiegoś czasu przygotowuję się tak samo więc byłem pewny swojego dobrego przygotowania, prawidłowo dobranego sprzętu. Ważne było to, że wynik był satysfakcjonujący i nawet nie myślałem, że jadę jako senior, czy jako junior. W ostatnich latach będąc juniorem całkiem dobrze radziłem sobie z seniorami.




Twoja opinia na temat pierwszego sezonu w całości objechanego jako senior?
To był mój drugi sezon w seniorach, tylko pierwszy nie był udany, ponieważ byłem zawieszony, ale dobrze, że mało kto o tym pamięta. Ten sezon udało mi się objechać w całości jako senior i okazał się bardzo udany. Na polskim podwórku zdobyłem chyba wszystko co mogłem: Złoty Kask, finał Mistrzostw Polski, Grand Prix Challenge z maksymalną liczbą punktów, po raz drugi startowałem w Drużynowych Mistrzostwach Świata i zdobyłem tam złoto. Marzenia się jednak spełniają i przy pomocy ciężkiej pracy i odpowiedniej motywacji chyba mogę być wzorem dla dzieciaczków. Nie wolno się poddawać, trzeba walczyć, bo jest możliwość wejścia na najwyższy poziom, ale trzeba bardzo uważać, żeby za szybko z niego nie spaść. Dlatego też cały czas myślę o żużlu, jestem skupiony i skoncentrowany na kolejnych sezonach po to, by utrzymać tę dobrą formę jak najdłużej.




Można stwierdzić, że z poprzedniego sezonu zgarnąłeś całą pulę?
Myślę, że udało mi się zrobić maksa. Na 3 turnieje, które się odbywały w Ostrowie, Lesznie i Gorzowie wygrałem 2, a raz byłem drugi. Do tego wszystkie te imprezy o których mówiłem wcześniej: Złoty Kask, Mistrzostwo Polski, Drużynowe Mistrzostwa Świata. Czego chcieć więcej (śmiech)?! Nie startowałem tylko w Grand Prix, ale cieszę się, że sam ten awans wywalczyłem i to jeszcze na obcym terenie, bo zawody były w Szwecji, a także z maksymalną liczbą punktów. Także jestem mega zadowolony.


źródło: www.sportowefakty.wp.pl

Oprócz startów w polskiej lidze i cyklu Grand Prix, czekają Ciebie starty za granicą. Uda Ci się to wszystko pogodzić?

Teoretycznie tych startów będzie nawet mniej, ponieważ nie jeżdżąc w Grand Prix, startowałem w lidze szwedzkiej, duńskiej, czeskiej, a także w Niemczech były pojedyncze zawody i tych meczów było naprawdę sporo. W przyszłym sezonie będzie ich podobna ilość, bo odpuszczę sobie stary w słabszych ligach zagranicznych jak czeskiej, duńskiej, czy niemieckiej, a w te miejsca przyjdzie Grand Prix. Myślę, że to będzie dobry układ jeżdżąc w niedzielę w Polsce, we wtorek w Szwecji, a soboty na Grand Prix. Jeżeli zdarzy się przerwa w jakiś rozgrywkach wtedy może uda się pojechać gdzie indziej.




Twój awans do Grand Prix, wcześniejszy sukces Bartosza Zmarzlika potwierdza początek "młodzieżowej dominacji" w tym cyklu?
Od jakiegoś czasu tak, ale to jest spowodowane bardziej brakiem kolejnych młodych zawodników, a w konsekwencji brakiem konkurencji dla nas. Możemy praktycznie rywalizować tylko między sobą. Należy tutaj wspomnieć o braciach Pawlickich, czy Maćku Janowskim. Teraz Paweł Przedpełski wkracza do wieku seniora i tych juniorów póki co nie widać. Wyróżnia się młody Maks Drabik, a poza tym jest krucho z młodymi zawodnikami i to sprawia, że póki co my z Bartkiem wojujemy na świecie z Polski. (śmiech)




Porównujesz sukces z 2013 roku i tytuł Mistrza Świata Juniorów do wygranej w Grand Prix Challenge?
Nie, ja nie jestem od tego, żeby porównywać. Myślę, że to trzeba zostawić kibicom i mediom.




Wiesz już jak przygotować się do tego intensywnego sezonu?
Tak wiem. Przygotowuję się od dłuższego czasu tak samo. Wystarczy spojrzeć na mój rozwój, na to jak wyglądałem w wieku 16 kiedy zaczynałem jeździć, a jak prezentuję się dzisiaj. Progres jest widoczny co roku i nie muszę nic nikomu udowadniać. Każdy widzi co robię i wszystkie przygotowania skutkują coraz to lepszą dyspozycją na torze. Mam nadzieję, że noga mi się nie powinie i sezon 2017 będzie równie szczęśliwy.




Jakim startom poświęcasz najwięcej uwagi: indywidualnym, czy drużynowym?
Różnie, bo indywidualnie osiągnąłem już prawie wszystko, poza Mistrzostwem Świata, Mistrzostwem Europy więc teraz będę się jeszcze mocniej koncentrował na Grand Prix. Występy drużynowe także są bardzo istotne dla kibiców, działaczy i mediów, dlatego w tej pracy każdy mecz, każdy bieg jest ważny i nie można tego rozdzielać. Wygrywać chce każdy i idąc do pracy zawsze daję z siebie 100%. Nie zawsze to wychodzi tak jakbym chciał, ale muszę przyznać, że dla mnie nie istnieje podział na zawody gorsze i lepsze, istotne lub mniej istotne. Zawsze jadę na maksa, jednocześnie chcąc zrobić super widowisko i skończyć cało i zdrowo. 




Jeśli już wspomniałeś o występach drużynowych, to chciałabym pozostać przy nich trochę dłużej. Skład Falubazu jest już znany, obyło się bez większych rotacji. Twoim zdaniem to dobre rozwiązanie?
Myślę, że dobre. Znamy się już na torze oraz poza nim. Zdążyliśmy się już dotrzeć przez co będzie nam łatwiej porozumieć się w przyszłym sezonie w parkingu. Nie przeszkadza mi stary skład. Cieszę się, że nie będzie się trzeba na nowo poznawać i decyzja o tym, żeby niczego nie zmieniać, na dzień dzisiejszy jest jak najbardziej trafiona.

źródło: www.falubaz.com

Można mówić o równym sezonie dla wszystkich zawodników?
Sezon dla wszystkich seniorów był równy i dobry, choć wiadomo jakie problemy mieliśmy na początku: kontuzja Jarka Hampela, nikt też nie wiedział jak będzie jechał Jason Doyle, czy ja jako senior. Najważniejsze, że podołaliśmy wszyscy zadaniu i każdy zielonogórski kibic może być z nas zadowolony. Trzech naszych zawodników znalazło się w "10" najlepiej punktujących. Udało nam się zrobić swoje i miejmy nadzieję, że zaczynając w przyszłym sezonie ze wszystkimi, będzie jeszcze lepiej.




Drużynowy brąz z perspektywy całego sezonu był dla zespołu sukcesem, czy lekkim rozczarowaniem?
Każdy medal jest ważny, bo zapisuje się w historii klubu i miasta. Przed sezonem, planem minimalnym był awans do fazy play-off i udało się go w pełni zrealizować, ale jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia i kibice się w środku sezonu trochę podpalili, bo udawało nam się wygrywać mecze, jeden za drugim. Wywieźliśmy też zwycięstwo z Gorzowa po kilku latach i stąd narodziły się nadzieje na złoto. Warto jednak pamiętać, że to jest sport i wszystko może się w nim zdarzyć. Nie wyszły nam mecze półfinałowe przez co musieliśmy walczyć o brązowe medale. Ich zdobycie było dużym osiągnięciem, tym bardziej z perspektywy początku sezonu, kiedy nie jechaliśmy w pełnym składzie, bo mieliśmy sporo problemów kadrowych. Miejmy nadzieję, że w sezonie 2017 będziemy naprawdę mocni.




Barwy Falubazu reprezentujesz od 2008 roku i masz już na koncie 3 drużynowe złota.
Tak, tych medali jest dużo, ale nie tylko drużynowych, bo trzeba także pamiętać o tych trofeach  indywidualnych, które są równie dla mnie bardzo cenne. Każdy sukces dla drużyny jest ważny, bo ma swoją historię. Po to się jeździ na żużlu, by pisać swoją historię jak i drużyny.




Po zakończonym sezonie w mediach pojawiło się dużo informacji o Twoich negocjacjach z innymi klubami. Jest to prawda, czy raczej wymysł mediów?
Owszem były rozmowy. Wielu zawodników, nie tylko ja, w takim okresie rozmawia z innymi klubami. Nie ma czego tutaj ukrywać, bo zawsze trzeba się rozglądać, orientować co się dzieje na rynku.




Nikt sobie nie wyobraża klubu przy Wrocławskiej bez Patryka Dudka. Ty także nie wyobrażasz sobie przyszłości bez Falubazu?
Na dzień dzisiejszy nie, bo mam ważny kontrakt. Przez następne 2 lata jestem związany z Falubazem. Nie mogę obiecać, że zostanę tutaj tak długo jak Andrzej Huszcza, albo do końca życia (śmiech). Często największe sukcesy zawodnicy zdobywają poza rodzimymi klubami. Czas pokaże. Ja z pewnością nie chciałbym odchodzić z Zielonej Góry, ale trzeba pamiętać, że żużel to moja praca i ja z tego żyję. Na emeryturę trzeba coś odkładać, bo wiecznie żużlowcem nie będę. Póki co będę się starał jeździć jak najlepiej w Zielonej Górze.




Będąc już tyle lat w żużlu, zaobserwowałeś jakieś zmiany?
Rosnącą z każdym rokiem "napinkę". Nie ma już takiego luzu jak podczas zawodów w Szwecji. Mam wrażenie, że jest coraz większe ciśnienie tutaj.




Kiedy zaczynałeś jeździć, to myślałeś, że w wieku 24 lat staniesz się jedną z ikon polskiego żużla?
Nie myślałem o tym, ale wiedziałem w wieku 15 lat co chcę robić i od tego momentu zawzięcie dążyłem, żeby być w miejscu, w którym jestem. Mogę powiedzieć młodym sportowcom, ale także wszystkim młodym ludziom, że warto gonić za marzeniami jak najszybciej, czasem niestety po trupach, aby być w dobrym miejscu, tak jak ja. Sam mam 24 lata i moja kariera trwa 8 lat, a już osiągnąłem całkiem sporo.
źródło: www.zielonagora.wyborcza.pl

Co byś szczególnie chciał osiągnąć w swoim życiu?
Teraz brakuje mi już tylko mistrza świata i będę się trochę na tym koncentrował, ale najważniejsze w tym wszystkim są: zdrowie i rozsądek. Chcę przejechać sezon bez większych kontuzji, aby moja rodzina, dziewczyna nie musieli się martwić o to czy wrócę cały i zdrowy.




Z mojej strony to tyle. Dziękuję za rozmowę!

Również dziękuję.





niedziela, 27 listopada 2016

Wiek nie gra roli

Mieszkańcom Zielonej Góry i okolic nie trzeba tłumaczyć czym jest żużel. Innym warto podkreślić, że nie jest to sport, w którym czterech zawodników ściga się na torze, jeżdżąc w lewo. Jak na każdy sport należy spojrzeć szerzej, stąd dwuczęściowy cykl wywiadów z zawodnikami Falubazu Zielona Góra. Pierwszym rozmówcą był Piotr Protasiewicz - kapitan zielonogórskiej ekipy, którego miałam przyjemność spotkać poza torem, bez motocykla w pobliżu.
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z wywiadem!



Blondynka o sporcie: Jest Pan w żużlu od 24 lat. Pamięta Pan jeszcze swoje początki w tej dyscyplinie?
Piotr Protasiewicz: Oczywiście, że pamiętam. Takich rzeczy jak pierwszy trening, licencja, czy debiuty w zawodach młodzieżowych się nie zapomina.

Jak one wyglądały?
Z pewnością nie były kolorowe (śmiech). Obserwując wszystko z boku myślałem, że to lżejszy kawałek chleba. Po pierwszych treningach otworzyły mi się oczy i nabrałem dużego respektu, szacunku do motocykla. Jednak wraz z następnymi okrążeniami, zawodami przełamywało się lęki. Na pierwszy trening przyjechałem bardzo dobrze przygotowany organizacyjnie, bo wcześniej jeździłem na wielu rodzajach motorów. Szybko zacząłem jeździć z takim ślizgiem, który nie był do końca kontrolowany, a licencję zdałem po dwóch, trzech miesiącach.


Wpływ Pana ojca był znaczący na wybór dyscypliny?
Sam miałem wpływ na swoją decyzję, a tata mi bardzo pomagał. Był daleki od tego, aby mnie pchać tutaj na siłę i musiałem walczyć o jego zgodę na treningi, a później na starty. Jest osobą, której zawdzięczam najwięcej, bo gdyby nie on, nie byłbym w żużlu, a tym bardziej w takim miejscu.


Kiedy Pana zdaniem zaczęło się dobrze dziać z polskim żużlu?
Był moment, że głównie szło w złym kierunku, gdyby się cofnąć 5-7 lat, to wielokrotnie byłem zażenowany sytuacjami, które miały miejsce. Wszystkie zmiany regulaminowe, style i sposoby ich wprowadzania zostawiały bardzo dużo do myślenia, ale ostatni rok, czy nawet 2 pokazały, że zaczęliśmy nadawać na podobnych falach z ludźmi tworzącymi Ekstraligę. Sam jeszcze wiele bym zmienił, bo jeśli są szanse na kompromis, a z niewolnika nie ma pracownika, to wiele kwestii należałoby wyprostować. Ważne jest to, że jest tendencja zwyżkowa i wszystko idzie w dobrym kierunku.


Wspomniał Pan o zmianach regulaminowych. W Polsce są one wprowadzane nieustannie i prawie każdy sezon przynosi za sobą pewne nowinki.
Kilka lat temu większość zmian wpływały na mnie negatywnie i mocno się przeciwko nim buntowałem. Dzisiaj podchodzę do tego spokojniej. Staram się skupiać na tym co robię i co jest dla mnie najważniejsze. Szczerze powiedziawszy nie do końca orientuję się we wszystkich zmianach na przyszły rok, ale mam kontrakt w klubie, w którym pracują normalni ludzie, którzy chcą pracować więc nawet w kwestii „dziwnego zapisu” można się dogadać. Stąd mój spokój i komfort, że nie muszę się martwić o zmiany regulaminowe.


Wraz z kolejnym sezonem wchodzi zapis ograniczający ilość kontraktów dla zawodników. Popiera Pan ten pomysł?
Jeśli chodzi o mnie, to 3 ligi łącznie z polską to jest optymalny układ dla każdego zawodnika. Wtedy wydaje się to do ogarnięcia czasowo, bo wiadomo, że kalendarz z gumy nie jest i jest to chyba kierunek, który można przełknąć.
źródło: www.falubaz.com

20-30 lat temu polscy zawodnicy marzyli o tym, żeby spróbować startów za granicą. Dzisiaj to Zachód puka do nas, bo polska liga jest jedną z najlepszych. Skąd taki progres?
Piękne stadiony, wspaniali kibice, czyli setki tysięcy ludzi, którzy oglądają mecze. Do tego dochodzą media, super przekaz i zupełnie inne kontrakty niż w ligach zagranicznych. Nie znam zawodnika, który nie chciałby jeździć w dobrym, a nawet najlepszym klubie i walczyć o medale. Przekłada się to na ligę i jej moc.


Pomimo wysokiego poziomu rozgrywek i bardzo dobrych warunków rozwoju, polscy zawodnicy startują w ligach zagranicznych. Dlaczego?
Wynika to ze specyfiki tego sportu, bo żeby utrzymać formę nie wystarczy jeździć raz w tygodniu i to nie zawsze. Sam trening też tego nie da więc trzeba jeździć za granicą. Owszem, utrzymanie teamu, sprzętu i całej logistyki jest na najwyższym poziomie i wymaga dużych pieniędzy, ale żeby być w gazie, mieć wyczucie w sprzęcie to trzeba startować częściej niż raz na 7 dni. „Przepałowanie” na 5 meczy w tygodniu przynosi skutek odwrotny co prawda, ale te 2-3 starty to jest taki standard, który powinien być spełniony.


Jak starty za granicą wpływają na Pana?
W Szwecji reprezentuję tę samą drużynę od 18 lat więc jestem stabilnie poukładany. Dla mnie są to tak samo ważne zawody, ale dzień przed, czy w tym samym dniu człowiek chodzi mniej spięty. Myśli jednak krążą wokół tego meczu, pojawiają się oczekiwania ze strony sponsorów, kibiców, także samego siebie. Dążę do tego, aby do każdych zawodów podchodzić poważnie.


Polscy działacze robią wszystko, aby udoskonalić polskie rozgrywki, ale mimo to nie przekłada się to na wyczekiwane szaleństwo na trybunach, a żużel nadal tkwi w cieniu innych gigantów. Jaki jest tego powód?
Żużel zmierza w naprawdę dobrym kierunku i staje się coraz bardziej popularny. Przykładowo, marka Falubaz nie jest rozpoznawalna tylko tutaj. Sam przebywając np. w Warszawie, nie jestem anonimowy i nie pochodzę z anonimowego klubu. Piłkę nożną jest trudno przebić ze względu na gigantyczny przekaz medialny, ale także łatwiejszy dostęp do treningów. By móc trenować żużel trzeba mieć tor, opiekę medyczną, sprzęt, ubiór, kaski itd. Właśnie z tego tytułu dzieciaczków, które przyjeżdżają tutaj z rodzicami jest mniej. Nie oszukujmy się, bo football jest jeden, ale z innymi dyscyplinami żużel może śmiało konkurować i stanowić razem z siatkówką, czy koszykówką drugą siłę w kraju.


Dzisiaj można mówić, że sytuacja z kibicami jest całkowicie unormowana?
Dzisiaj mamy rewelacyjne relacje z kibicami. Wiadomo, że były lepsze i gorsze momenty. Najczęściej zależały od poziomu sportowego, ale taki jest sport. Rok 2016 pokazał, że klub obrał dobry kierunek, bo frekwencję mieliśmy świetną i oby tak dalej.


Falubaz w tym roku obchodzi 70-lecie. Regularnie od 10 lat występuje w fazie play-off, a mimo to kibicom jest za mało. Trudno jest uszczęśliwić zielonogórskiego kibica?
Nikt nie ma patentu na wygrywanie. My robimy swoje. Przez okres 10 lat wielokrotnie stawaliśmy na podium Mistrzostw Polski, w tym 3 razy wywalczyliśmy złoto. Tylko 2 lata były pechowe i wyeliminowały nas z walki o medale, ale nie zawsze wszystko wychodzi.
źródło: www.pepe.pentel.pl

W tym sezonie wywalczyliście brąz. Czy z perspektywy sezonu mogliście oczekiwać czegoś więcej?
Dla mnie sezon 2016 jest postrzegany w kategorii sukcesu. Mieliśmy wiele dobrych występów choć finalnie mogliśmy zajść dalej, ale równie dobrze mogło nas nie być play-offach, bo tak też się zapowiadało chociażby z powodu problemów kadrowych. Pod względem drużynowym, widowiskowym, a także frekwencji i przekazu medialnego oceniam ostatnią rundę na duży plus.


Dużo pracy wymagała od Pana dobra dyspozycja w minionym sezonie?
Standardowo, jak co roku. Elementem składowym był także sprzęt oraz odrobina szczęścia sportowego.


Pozwolę sobie zadać pytanie od mojego starszego brata. Jaka jest Pana recepta na tak fantastyczną jazdę w takim wieku?
Wiek tutaj nie gra roli. Równie dobrze mogę zadać pytanie zwrotne: kto jest aktualnym Mistrzem Świata? Greg Hancok ma trochę więcej lat ode mnie. Jego dorobek potwierdza, że wiek nie jest za bardzo istotny. Liczy się podejście, sportowy tryb życia i sprzęt. Jeśli to wszystko jest, to nie ma rzeczy niemożliwych.


Wspomniał Pan o wieku. W związku z tym pojawiało się w Panu kiedykolwiek pragnienie potwierdzenia swojej wyższości nad młodymi zawodnikami?
Staram się, żeby zasady przy różnego rodzaju dominacjach były zdrowe i to sport odgrywał główną rolę. Mam jednak świadomość, że mi w niektórych sytuacjach jest trudniej, ale mam doświadczenie, świetnie przygotowany organizm więc nie mam się czego wstydzić. Jeśli chodzi o podejście do żużla, to nie mogę sobie nic zarzucić. Potrafię się dogadać z 18-latkiem, 25-latkiem, czy 45-latkiem zarówno prywatnie jak i zawodowo, na torze lub poza nim. Mam swój styl i nie chcę go zmieniać, dopasowywać do kogoś. Po prostu nie rywalizuję, chcę być tylko jednym z najlepszych zawodników i póki co mi to wychodzi.


W poprzednim sezonie byliśmy świadkami Pana wypadku, który skutkował skomplikowanym złamaniem obojczyka, a mimo to już po kilku dniach pokazał się Pan na torze w świetnej dyspozycji. Skąd ta ekspresowa rekonwalescencja?
Tutaj należy spojrzeć trochę szerzej. Udało mi się stworzyć własny team medyczny. Praktycznie od razu byłem umówiony na badania, operację, a następnie na rehabilitację. Praktycznie przez 9 dni nie wychodziłem z gabinetów zabiegowych, później tylko dom i odpoczynek. Wspomagania farmakologiczne plus zabiegi, ćwiczenia podparte świetną diagnozą i prawidłową operacją, a także moje zaangażowanie i chęć powrotu dały właśnie efekt w postaci jazdy na motorze po 7 dniach. 2 dni po tym pojechałem w meczu ligowym i to nie w byle jakim, bo derbowym i udało mi się wykręcić 11, czy 12 punktów. Medycyna podparta ogromną determinacją zawodnika potrafi zdziałać cuda.
źródło: www.sportowefakty.wp.pl

Żużel kojarzy się ze sportem drużynowym, choć bardzo ważne są także wyniki indywidualne. Po zakończonym sezonie był Pan zadowolony ze swoich startów?
Kontuzja dosyć mocno pokrzyżowała mi plany, bo ominęło mnie wiele prestiżowych zawodów. Taki jest sport! Nigdy nie ma dobrej pory na kontuzje, nie ma znaczenia, czy to początek, środek, czy koniec sezonu. Zawsze się coś pozarywa. Udało mi się pojechać w wielu turniejach ligowych, ale także w indywidualnych, gdzie potrafiłem wygrywać. Podobnie w turniejach kadry, podczas których byłem najlepszym zawodnikiem. Nie byłem żadnym outsiderem. Przejechałem równy sezon, gorzej było w Szwecji, ale to z trochę innych powodów. To co mogłem przejechałem dobrze, bo zawsze byłem w tej czołówce, ale też jest plan na kolejne lata.


W jednym z wywiadów wspomniał Pan, że dopiero niedawno dojrzał do żużla. W czym ta dojrzałość się objawia?
Miałem na myśli ten żużel na najwyższym poziomie, czyli międzynarodowy, kadrowy. Od 6 lat pracuję z psychologiem sportu, bo niby było wszystko, ale wielokrotnie brakowało tej kropki nad „i”, nie wychodziło w tych finałowych momentach. Zacząłem dużo pracować, ale pewnie można jeszcze więcej, dlatego dużo rzeczy poczyniłem, wiele tematów zmieniłem, aby było lepiej. Złożyło się na to doświadczenie, pewna stabilizacja, porządek w rodzinie jak i pomoc z jej strony. Bliscy robią wszystko, abym w trakcie sezonu mógł się odciąć od życia rodzinnego i zająć żużlem.


Co chciałby Pan jeszcze osiągnąć w żużlu?
Ja czuję się spełnionym sportowcem. Mam tytuły drużynowego mistrza świata, mistrza Polski indywidualnie jak i z drużyną. Tych medali mam naprawdę sporą reklamówkę, ale to jest historia. Patrzę przede wszystkim na to co będzie. Jestem na innym etapie kariery niż przykładowo 25-latek. Lata, które pozostały mi w żużlu będę chciał wykorzystać całkowicie i na ile pozwoli zdrowie. Przede wszystkim chciałbym awansować do Grand Prix.

Sportowo osiągnął Pan już wszystko w Zielonej Górze?
Drużynowo na pewno, bo trzykrotnie zdobyliśmy Drużynowe Mistrzostwo Polski. Nie jeździłem jednak przez całą karierę w Zielonej Górze, ale te ostatnie lata tutaj spędzone to z pewnością całe pasmo sukcesów.

W Zielonej Górze znalazł Pan to czego szukał?
Każdy klub, w którym jeździłem i doświadczenia tam zdobyte były dla mnie bardzo ważne i przejścia traktuje jako pozytyw. Wszędzie, gdzie miałem okazję startować, wynosiłem cenne lekcje. Wracając do Falubazu po 12 latach nie byłem już tym samym zawodnikiem. Nie mógłbym dać drużynie tego co daję, gdyby nie występy w innych klubach.


Powrócę ponownie do całego zespołu. W tym sezonie było widać, że stanowicie pewien monolit, zgraną całość. Jakie czynniki miały na to decydujący wpływ?
Trener potrafił nas skonsolidować. Trochę pozmieniane struktury w zarządzie, stabilizacja finansowa, która jest bardzo istotna, ponieważ żużel jest sportem motorowym, nieodzownie połączonym z finansami i to nie małymi. To jest swego rodzaju fundament, bo jeśli zawodnik prywatnie ma spokój w rodzinie, poukładane wszystkie klocki, a do tego w klubie wszystko współgra, wtedy ma czystą głowę i może się skupić na jeździe. Widzieliśmy także jaka jest sytuacja kadrowa. Jarek Hampel – kontuzja, wypadł także Kenni Larsen, a po drodze kontuzje pozostałych zawodników, w tym moja. Mieliśmy świadomość, że jeżeli nie będzie tej spójności i nie będziemy stanowili sportowej rodziny to będzie źle. W maju nikt nie pomyślał, że awansujemy do fazy play-off, a tutaj o błysk szprychy przegraliśmy finał i możliwość walki o złoto. Dzisiaj traktujemy to jak historię i skupiamy się na następnym sezonie.


Jaką rolę odgrywa kapitan w speedwayu?
Ja jestem tylko członkiem drużyny. Tylko i aż. Każdy kto jeździ w naszej ekipie ma identyczne prawa i jest tak samo ważny. Nie ma tu podziałów, hierarchii. Opaska owszem jest i są momenty kiedy chcę dać od siebie znacznie więcej jako kapitan. Przyjęło się, że gdy są problemy to kapitan bierze cały ciężar walki. O dziwo tak się zawsze składało, że potrafiłem wyciągnąć drużynę z kryzysu i pociągnąć ten wynik, czy to w przypadku rezerwy taktycznej czy ZZ (red. zawodnika zastępowanego). Każdy żużlowiec jak i punkty przez niego zdobyte są bardzo ważne, bo nie wygrywa się w pojedynkę, czy dwójką zawodników, ale całą drużyną.


Marek Cieślak jest trenerem zielonogórskiej ekipy, ale także reprezentacji Polski. To sprawia, że w sezonie spędzacie znacznie więcej czasu niż pozostali zawodnicy. Nie macie siebie czasem dosyć?
Aż tak to nie. (śmiech) Nie jesteśmy ze sobą dzień i noc. Rola trenera żużlowego nieco odbiega od roli szkoleniowca w piłce nożnej czy koszykówce. Trzeba to podkreślić, że naszym szefem jest najlepszy trener w Polsce, który czuje sport, czuje zawodników. Możemy się w jakiś kwestiach nie zgodzić, ale jesteśmy zawodowcami i dorosłymi ludźmi.




źródło: www.pepe.pentel.pl


środa, 19 października 2016

Piłkarz jak orkiestra

Do Mistrzostw Europy U- 21 coraz mniej czasu, a wyjściowy skład to wciąż niewiadoma. W Szczecinie rozmawiałam z Dawidem Kortem - jednym z kandydatów Marcina Dorny na pozycję  środkowego pomocnika, wychowankiem Pogoni Szczecin. Poniżej efekty naszej rozmowy. Zapraszam!



Blondynka o sporcie: Jakbyś  opisał swoje początki w piłce?
Dawid Kort: Na pierwszy trening zabrał mnie tata, gdy miałem 6 lat. W Telegazecie zobaczył, że jest nabór i spytał czy nie chciałbym pójść. Trafiłem do trenera Włodzimierza Obsta i tak już zostałem, z przerwą na moje wypożyczenia. W czerwcu minęło 15 lat.



Droga z trampkarza do ekstraligowego zawodnika w Twoim przypadku była prosta i łatwa, czy raczej wyboista i kręta?
Zawsze byłem zajarany na bycie piłkarzem. Kiedyś chciałem być strażakiem, ale to jeszcze jako mały chłopiec, będąc u babci na wsi, gdzie jedyną atrakcją między meczami była straż. Nie kombinowałem z byciem kimś innym. Z boku ta piłka trochę inaczej wygląda. Im bliżej pierwszej drużyny tym było ciężej. Na początku była zabawa, ciekawe turnieje, lecz z czasem pojawiła się gra o wynik i większy stres. Dodatkowo w kluczowym momencie przytrafiła mi się kontuzja, ale na szczęście udało się wrócić, przyszedł trener Wdowczyk i wziął mnie do pierwszego zespołu.


Co u Ciebie było takim przełomowym momentem, w którym to zdecydowałeś się na karierę profesjonalnego piłkarza?
Nie wiem, może ta Telegazeta?! (śmiech) Od zawsze byłem nastawiony na tę piłkę. Będąc małym chłopakiem i mając do wyboru mecz albo bajki wybierałem mecze. Szczerze, gdybym nie był piłkarzem to nie wiem kim mógłbym zostać. Nie miałem planu awaryjnego więc fajnie, że wszystko poszło w prawidłowym kierunku.




Grając w juniorach wyobrażałeś sobie, że wszystko potoczy się właśnie tak, czy było to po prostu marzenie małego chłopaka?

Może to zabrzmi zarozumiale, ale tak. W wieku 12/14 lat myślałem sobie "co by było gdybym tu grał?". Ten sposób myślenia mógł być zgubny, ale dobrze, że tak nie było.

źródło: www.pogonszczecin.pl

Masz świadomość, że Ty mając 21 lat jesteś w miejscu o którym wielu starszych kolegów po fachu może Ci zazdrościć?
Tak, ale kilku 21 - latków jest w miejscu, o którym ja mogę pomarzyć. Jestem w takiej sytuacji, że reprezentuję barwy Pogoni i gram od czasu do czasu, co mnie nie zadowala, bo niby jestem młody, ale tak naprawdę nie jestem młody. W tym wieku powinienem już grać regularnie w I drużynie, a nie gram. Fajnie, że kilku moich rówieśników może mi pozazdrościć, ale też wiem, co ja chcę w życiu i stać mnie, żeby zrobić duży krok do przodu.




Młody zawodnik, który bardzo szybko "wkrada się" do tak utytułowanego zespołu jest chyba bardzo podatny na tzw. "sodówkę". Jak wyglądało to w Twoim przypadku?

Przy moich objawach sodówki szybko trafiłem na wypożyczenie. Po tym jak dostałem się do pierwszego zespołu, był taki moment "co to nie ja?! Później szybko wypożyczenie. (śmiech) Trafiłem do klubu, gdzie było ciężko finansowo i organizacyjnie i gdyby nie ta atmosfera, którą zastałem we Flocie Świnoujście i pomoc trenera Kafarskiego, to nie wiem czy bym się podniósł. Na całe szczęście okres "sodówki" mam już za sobą, dlatego nikt mi nie wmówi, że wypożyczenia są głupie. Każdemu życzę, żeby właśnie na takie trafił.




Wspomniałeś o wypożyczeniach. Jakbyś ocenił swoje występy w niższych ligach?

Byłem w I lidze więc to nie były bardzo słabe rozgrywki. Wiadomo, że Ekstraklasa jest lepiej opakowana, nagłośniona w taki sposób aż chce się ją oglądać. Z kolei I liga organizacyjnie jest daleko z tyłu, ale jeśli mówić o poziomie to przepaści nie ma.


Co dał Ci okres spędzony właśnie na wypożyczeniu?
Pierwsze dało mi dużo życiowo. Zupełnie inaczej patrzę na pewne sprawy, z którymi miałem problem idąc na wypożyczenie. Obecnie mogę się teraz śmiać ze swojego sposobu rozumowania. Z doświadczeniem, które wyniosłem z Floty łatwiej mi było odnaleźć się w szatni seniorskiej. Miałem więcej pewności siebie co się przełożyło na moją dobrą rundę.



Jak się czujesz w obecnie trwających rozgrywkach?
Na początku było fajnie, strzeliłem dwie bramki. Teraz rozmawiamy w takim momencie, w którym nie załapałem się do osiemnastki meczowej. Trener podjął taką decyzję, że z Legią nie zagram. Piłka nożna taka jest. Raz się mówi o jednym zawodniku, a chwilę później już nie. Mój przykład to potwierdza, bo jeszcze niedawno się o mnie mówiło, a teraz też się mówi, ale w negatywnym sensie, bo nie ma mnie w "18".

źródło: www.sport.tvp.pl
Po tych imponujących bramkach z Koroną (1:1) i Cracovią (1:1), które uczucie było silniejsze: radość ze strzelonych bramek czy raczej rozczarowanie, że nie dały one zwycięstwa?
Pół na pół. Pierwsza myśl po strzelonej bramce "Super! Strzeliłem bramkę". Po meczu już było takie "okay, strzeliłem, ale nie udało się wygrać". Znowu kij ma 2 końce! (śmiech)





Chciałabym zapytać o rywalizację pomiędzy zawodnikami, bo pozycja na której grasz jest mocno obsadzona. Jak taki stan rzeczy wpływa na Ciebie?

W naszym klubie jest bardzo dużo środkowych pomocników. W kadrze pierwszego zespołu mamy chyba siedmiu, dzięki czemu trener ma ogromne pole manewru. Dla nas oznacza to, że zawsze ktoś chodzi zły, bo nie gra, ale to tak jak już mówiłem: raz się mówi o jednych, a chwilę później o następnych. My na szczęście nie jesteśmy olimpijczykami, nie musimy się przygotowywać do jednej imprezy przez 4 lata, tylko gramy co tydzień, czasem co 3 dni i na bieżąco się przygotowujemy.




Przed kim w szatni czujesz największy respekt?

Przed starszymi zawodnikami. Jako młody chłopak albo w średnim wieku muszę się liczyć ze zdaniem starszych. Nie dyskutuje ze ich zdaniem, czy trenera. Myślę, że taki dystans i równowaga są potrzebne.




Kto w szatni jest takim dobrym duchem?

Myślę, że wszyscy. Nie ma takiej osoby, która się wyróżnia w tym względzie. Jest nas wielu młodych i to nam pomaga, ale czerpiemy dużo z obecności tych starszych. Jesteśmy taką dobrą mieszanką.




Patrząc na decyzje szkoleniowca - Kazimierza Moskala, to można stwierdzić, że stawia na doświadczenie i ogranie, czy raczej na powiew młodości?

Różnie, bo ustawia skład pod przeciwnika.
źródło: www.eurosport.onet.pl


Zaczynając grę w Ekstraklasie musiałeś wielokrotnie rywalizować ze swoimi idolami?

Wchodziłem za najlepszego zawodnika jakiego pamiętam z Pogoni - Ediego (Ediego Andradina). Debiutując zmieniałem właśnie jego. Fajne uczucie wchodzić za piłkarza, dla którego kiedyś przychodziło się na mecze. Chciałbym kiedyś doczekać sytuacji, w której to mnie będzie zmieniał inny młody chłopak i będzie odczuwał to samo co ja wtedy. Edi oprócz tego, że był świetnym piłkarzem to także człowiek z niego świetny. To samo usłyszeć kiedyś o sobie, że oprócz umiejętności piłkarskich Kort to fajny gość z pewnością byłoby miłe. Piłkarzem będę jeszcze z 17 lat, a człowiekiem myślę, że dłużej. (śmiech)




Dla Ciebie jako wychowanka Szczecin jest dobrym miejscem do rozwoju?

Jestem już tutaj 15 lat. Jedni powiedzą, że to za długo, że stoję w miejscu, zaś drudzy mnie pochwalą. Trener Michniewicz kiedyś powiedział, że piłkarz jest jak orkiestra. Gra tam, gdzie go chcą. Nie jest powiedziane, że w Pogoni będę grał do końca życia. Mogę być taką przysłowiową orkiestrą. W Szczecinie nie będą mnie chcieli to będę musiał szukać innego miejsca. Zobaczymy co czas pokaże.




W przypadku otrzymania intratnej propozycji skorzystałbyś, czy sentyment do Pogoni nie pozwoliłby Ci odejść?

Chciałbym tu grać, jestem stąd, a Pogoń jest moim klubem, który zawsze będę stawiał na pierwszym miejscu. W przypadku kiedy ktoś uzna, że mój czas w Szczecinie dobiegł końca to nie będę się zapierał całym ciałem, żeby zostać. Jeśli będę musiał podjąć decyzję: odejść czy zostać, to z pewnością nie będzie ona łatwa i nie zadecyduję w 5 minut.




Jak się gra ze świadomością, że na trybunach siedzi mnóstwo znajomych, ludzi którzy kojarzą Cię jako małego chłopca ze szczecińskich boisk?

Są tego plusy i minusy, bo wiadomo, że kibice od swojego będą więcej wymagać. Zdarzały się mecze, podczas których na mnie gwizdali, ale były też takie na których klaskali i krzyczeli moje nazwisko. Tutejsi ludzie nie omieszkają zaczepić mnie w drodze na obiad i powiedzieć: "Tylko wygrajcie coś w tym sezonie!" (śmiech) Myślę, że zdecydowanie jest więcej zalet grania w rodzinnym mieście, niż wad.
źródło: www.eurosport.onet.pl

Po meczu nie masz wypełnionej skrzynki wiadomościami?

To zależy, bo jak strzelę bramkę to dostaję dużo wiadomości z gratulacjami, ale to chyba jak każdy. Myślę, że bramki strzelone przeze mnie, albo Zwolaka (Łukasza Zwolińskiego) cieszą kibiców podwójnie.



Na podstawie własnych doświadczeń powiedz, co powinien wiedzieć młody zawodnik, wchodzący do Ekstraklasy?
Gdy ja wchodziłem do Ekstraklasy to od razu myślałem, że będę góry przenosił. Podejrzewam, że w wielu przypadków było identycznie. Ważne, aby zachować spokój, decydować samemu. W moim przypadku musiałem iść na wypożyczenie, bo zaszumiało mi w głowie, ale z perspektywy czasu wiem, że to fajna sprawa, jeśli się idzie na nie i jest możliwość grania. Ja to szczęście miałem. Nie ma chyba nic gorszego jak wejście do seniorskiej szatni, zagrać mecz lub dwa, odlecieć, następnie na wypożyczeniu nie grać. Po takim czymś bardzo trudno się podnieść.




Chciałabym zapytać o młodzieżową reprezentację. Spodziewałeś się, że dostaniesz powołanie?

Grając w Bytovi Bytów, gdzie nie kopnąłem miałem asystę. Wtedy myślałem, że dostanę powołanie do U-20. Na pierwszy mecz nie pojechałem, na drugi już tak, ale z listy rezerwowej, bo ktoś wypadł. W szatni koledzy wbijali mi szpileczki, śmiali się ze mnie. Krzysiek Bąk powiedział mi: "Gdzie nie podasz masz asystę, a na kadrę nie jedziesz?!" Byłem wtedy zły, miałem taki przerost ambicji i oczekiwań. Myślałem, że zasłużyłem, żeby pojechać na kadrę z normalnej listy, ale jak już trafiłem  to zostałem do końca Pucharu Czterech Narodów. Jeżeli teraz zacznę grać regularnie to myślę, że uda mi się pojechać na Euro, które będzie w Polsce. Każdy chłopak, który jest teraz w kadrze, marzy aby zagrać na takiej imprezie.


Na koniec jakie są Twoje cele na trwającą rundę?
Teraz mogę powiedzieć, że chcę być w osiemnastce meczowej nareszcie! (śmiech) Nie jest nic miłego oglądać kolegów z trybun, bo na ławce rezerwowych jest inaczej. Zawsze jest ten dreszczyk emocji, nadzieja, że może wejdę. Na trybunach z kolei jedyne co mogę to zmienić swoje położenie i pójść na herbatę. (śmiech) Chciałbym strzelić jeszcze kilka bramek, ale żeby się to udało, to trzeba skoczyć do składu.


Dziękuję za rozmowę!
Dziękuję.




Po wywiadzie byłam także na meczu Pogoń Szczecin - Legia Warszawa.

czwartek, 13 października 2016

Bać to się trzeba Baby Jagi, a nie jazdy!

Zielona Góra słynie z żużla i działającej od lat drużyny - Falubazu. Jedną z ikon zielonogórskiej drużyny jest Andrzej Huszcza, który przez ponad 30 lat jeździł z Myszką Miki na piersi. Zapraszam do zapoznania się z treścią rozmowy!


Blondynka o sporcie: To zacznijmy od początku, czyli od pierwszej Pana wizyty na torze.

Andrzej Huszcza: Zaczęło się standardowo, jak każdego młodego chłopaka ciągnęło do motoryzacji. Miałem także to szczęście, że mieszkałem blisko Zielonej Góry więc dobrze wiedziałem czym jest żużel. Zapisać się poszedłem ze swoim kolegą w 1974 roku. Mieliśmy rozmowę z trenerem później trening. Z kolegi szybko zrezygnowali, bo jego warunki fizyczne nie sprawdzały się na torze, z kolei ja wpadłem w oko trenerowi. Widziałem jego uśmiech podczas moich pierwszych okrążeń i był to świetny prognostyk.



Spośród tak wielu sezonów był jakiś szczególny, który wspomina Pan najmilej?
To z pewnością medalowe sezony w latach 1981, 1982. Właśnie wtedy zdobyłem prawie wszystko co się tylko dało, bo było Indywidualne Mistrzostwa Polski, Mistrzostwo Drużynowe i Puchar Polski. Właśnie w 1982 miałem taki duży, "byczy" sezon. Oprócz sukcesów sportowych to w tym roku przyszła na świat moja córka, która rodziła się rano, a ja wieczorem brałem udział w zawodach, które wygrałem.



Długo dojrzewała w Panu myśl o końcu kariery?

Nie, jeszcze w trakcie moich startów powiedziałem, że jak będę chciał skończyć to skończę. Spotkałem się z kilkoma przykładami, gdzie zawodnicy określali dosyć precyzyjnie koniec wyczynowego uprawiania sportu, a później zdarzały się im wypadki i nie zdołali osiągnąć tego o czym mówili. O moich zamiarach nie wiedział nikt, nawet rodzina. Sam na żużel poszedłem, nikt mnie na siłę nie pchał, także sam skończyłem.




Mógłby Pan przybliżyć okoliczności w jakich podzielił się Pan swoją decyzją?
To było podczas prezentacji zawodników w Amfiteatrze. Pomyślałem, że to będzie dobry dzień na ogłoszenie tej decyzji. Wiadomo, że wiek już nie ten u mnie, brakowało mi sprytu, prawidłowej postawy tak samo dobrej jak 20 lat temu.


Kto najbardziej przeżywał?
Moja córka, która dowiedziała się właśnie na prezentacji. Wcześniej jeździła ze mną na mecze, była takim pomocnikiem mechanika. Dużo mi pomagała, a także oferowała swoją pomoc na następny sezon. Chciała się jeszcze lepiej przygotować, ale ja tylko jej przytakiwałem.



Pomysł, żeby pozostać przy żużlu i zajmować się kształtowaniem młodych talentów pojawił się od razu, czy potrzebny był chwilowy detoks od sportu?
Od razu się taki pomysł pojawił, chociaż w momencie kiedy jeździłem były już organizowane kursy na instruktora to powiedziałem, że to absolutnie nie dla mnie. Mówiłem, że ja będę jeździł tak długo, aż się żużel skończy, ale na całe szczęście trwa dalej. (śmiech) Wszystko się szczęśliwie ułożyło po tym jak skończyłem jeździć, bo szybko ogłosili nabór do szkoły instruktorów w Bydgoszczy. Dogadałem się w Zielonej Górze w klubie i uczyłem najmłodszych. Początkowo nie byłem zbyt entuzjastycznie nastawiony, ale jak zacząłem treningi z tymi chłopakami, przekazywałem im wiedzę, dzieliłem się doświadczeniami to spodobało mi się. Tym bardziej, że widziałem efekty.


W młodzieży, którą Pan trenował znajdował godnych zastępców?
Teraz z tych adeptów jeździ Zgardziński, Adam Strzelec, wcześniej Kacper Rogowski. Do każdego człowieka trzeba by podchodzić indywidualnie, bo w nim jest dużo tej młodości. W czasie kiedy ja zaczynałem z moimi kolegami był zupełnie inny świat. Teraz młodzi nie mają sprecyzowanego planu na życie, a wiek juniorski jest taki specyficzny, tym bardziej, że tyle dobra jest w świecie i młodych przestaje żużel bawić. Niektórzy się rozmienili, a to jest nie do opanowania.


Jakie cechy powinien mieć kandydat na żużlowca?
Wytrwałość, pracowitość i trochę talentu, o który trzeba nieustannie dbać, pielęgnować, bo sama smykałka do jazdy nie wystarczy. Należy się angażować do tego wszystkiego co wiąże się z tym sportem. O sprawy techniczne, fizyczne, a także psychiczne trzeba dbać.


Przejawy lekkomyślności, braku profesjonalizmu na torze czym się kończyły?
Kończyły się upadkami, najczęściej bolesnymi, długą przerwą w treningach, a nawet przerwaniem kariery. Głupota zawsze była obecna wśród wielu zawodników, nie tylko wśród młodych, ale starszych także dotyczyła. Do mistrzowskich tytułów dochodzi się przede wszystkim ciężką pracą, a nie przebiegłością.


Pan przez cały okres kariery czuł respekt przed torem?
Czasami sprawiał trudności, w zależności jaki był. Ja dawałem radę na każdym torze, bo nasz tor w Zielonej Górze był właśnie taki czarny, z licznymi fałdami, ale jak się trzymało gaz to tego się nie odczuwało tak bardzo. Codzienna jazda w trudniejszych warunkach dużo mi pomogła. Często podczas rozmów z zawodnikami przed meczem narzekano na tor, ja tam nigdy tych powodów nie widziałem.


www.przegladsportowy.pl

W momencie kiedy zawodnik opuszcza park maszyn ma prawo odczuwać niepewność, strach?
Bać to się trzeba Baba Jagi, a nie jazdy! (śmiech) Na pewno jest stres pozytywny jak i negatywny. Ja przed zawodami także chodziłem zdenerwowany. Rodzina wiedziała, że nie ma co ze mną rozmawiać wtedy na temat sportu. Starałem się koncentrować długo przed zawodami. Było tak po dwóch sezonach, identycznie po trzydziestu.


Jeśli chodzi o Pana karierę zawodniczą. W innych  czasach Pan zaczynał, a w innych przyszło Panu kończyć karierę. Jak na Pana oczach zmieniał się żużel?
Zmieniał się na pewno, tylko że jeżdżąc, specjalnie tego nie odczuwałem. Coś się zmieniało, ja musiałem się do tego dostosować. Trzeba było się przyzwyczajać do: zmian w regulaminie, innego stylu, nowocześniejszych motocykli. Wszystko szło z duchem czasu, bo w sezonie 1980/1981 jeździłem w Anglii, gdzie spotkałem się z innymi realiami. Różnice były ogromne, bo aż do tego stopnia, że początkowo nic mi nie wychodziło i chciałem wracać do Polski. W porę menadżer przywiózł mi inny silnik i już było dobrze.




Zaczynając przygodę ze speedwayem myślał Pan, że potrwa ona aż 33 lata?

Nie, bo zaczynając myślałem, że pojeżdżę sobie 2, 3 lata, zdobędę wszystko co będę mógł i skończę. Jednak nie udało mi się zdobyć tego co chciałem, bo największymi sukcesami to Indywidualne Mistrzostwo Świata, a w Polsce mamy tylko dwóch Mistrzów Świata.


Jaką zmianę w żużlu Pan pamięta najbardziej?
Nie wiem, bo w lewo się jeździło cały czas (śmiech), ale starty były inne. Start był taki lotny. Można było się przed taśmą ruszać. Zmienili to na szczęście, bo ja przed startem lubiłem taki spokój, żeby się jeszcze skoncentrować. Przed zmianą przepisów koledzy się ustawiali,poprawiali. Trzeba było się skupiać na starcie, ale dodatkowo kątem oka obserwować rywali. Myślało się o wszystkim i o ułamki sekund wynik był gorszy.


Jakich ludzi Pan spotkał w trakcie swojej kariery.
Różnych , bo spotkałem Mistrzów Świata, którymi się inspirowałem m.in Ivana Maugera z Nowej Zelandii, który był sześciokrotnym Mistrzem Świata. W czasie kiedy ja jeszcze nie startowałem już zdobywał mistrzowskie tytuły, a później spotykaliśmy się na torze, rywalizowaliśmy między sobą. Wiele znajomości z tego sportu się wyniosło i z niektórymi do dzisiaj utrzymuję kontakt.


Kto stanowił dla Pana największy wzór?
Podpatrywałem zawsze tych najlepszych, ze sławą światową jak właśnie Mauger, czy Ole Olsen. Widziałem jak sami dbają o sprzęt, w jaki sposób podchodzą do zawodów, przynosiło to im efekty. Sam zacząłem tak praktykować, dlatego w przerwach pomiędzy biegami nie było żadnych pogawędek, bo brakowało mi zawsze czasu na poprawki przy motorze.


Po dwóch latach startów miał Pan trzecią średnią w lidze.  Jak do sukcesów młodego, dopiero co debiutującego zawodnika odnosili się starsi koledzy z drużyny?
Nie uważałem się wcale za lepszego. Młodzi zawodnicy zawsze byli przydzielani do tych starszych. Ja pomagałem Zygmuntowi Filipiakowi, ale dużo na tej pomocy skorzystałem sam, bo miał lepszy motocykl i czasem go pożyczał. Wiadomo, że niekiedy krzyczał, między nami była różnica 7 lat i trzeba było siedzieć cicho jak mysz pod miotłą (śmiech), ale był zawodnikiem doświadczonym, z dłuższym stażem na torze i dobrze zrobiłem trzymając się go.

www.sport.pl

Przygotowując się do rozmowy natrafiłam na wzmiankę o podróży Pana i innych zawodników na zawody w Bułgarii Fiatem 125 P. Mógłby Pan przybliżyć tę historię?

Jak wspominam tamte czasy i te już bardziej współczesne to nie ma porównania. To tak jakbym powiedział Patrykowi Dudkowi, że jedzie wraz z kolegą na zawody w Bułgarii oddalonej o 2000 kilometrów Polonezem. Zabierają tylko 3 motocykle na dwóch, jednego mechanika i kierownika i jadą objechać 5 meczy. Teraz to byłoby nie do pomyślenia! (śmiech) Sam zaczynałem w taki właśnie sposób, ale w okresie 1990 - 2000 wszystko zaczęło się zmieniać. Na zawody drużynowe jeździliśmy autobusem, sprzęt jechał na przyczepie, a na indywidualne wozili nas ci, którzy mieli duże samochody.


W 1982 roku zdobył Pan Indywidualne Mistrzostwo Polski, ale w finale miał Pan wystąpić w roli rezerwowego. Jakie okoliczności zadecydowały o tym, że jednak Pan wystąpił i zdobył tytuł Mistrza Polski?
Sam się nie spodziewałem takiego obrotu sprawy. Przyszedłem do klubu dzień lub 2 przed zawodami i dowiedziałem się, że mam startować. Akurat w tym czasie moja żona była w bardzo zaawansowanej ciąży i nie była zachwycona. Tak się złożyło, że w nocy pojechaliśmy do szpitala, gdzie urodziła się moja druga córka, a rano jechałem już na zawody, które wygrałem.


Pan zaczynał w wieku 18 lat. Dla porównania Patryk Dudek już w tym okresie miał za sobą udział w Mistrzostwach Świata Juniorów, drużynowe złoto i srebro w kraju. W żużlu istnieje coś takiego jak najlepszy wiek na początek kariery?
Kiedy ja zaczynałem to przyjmowali w wieku 17-18 lat więc mój przypadek nie był żadnym wyjątkiem. Tylko, że my wtedy mieliśmy tylko rower więc jak ktoś usłyszał, że w żużlu są motory, szedł się zapisywać.
Z czasem zaczęto przyjmować coraz to młodszych. Obecnie młodzi mając lat 15 ścigają się na crossach i w szkółce dobrze sobie radzą. Aktualnie wiek juniorski trwa do 21 lat, gdy ja zaczynałem do 23. Dla nas te 2 lata to była duża różnica, bo ja pamiętam siebie mając 23 lata i byłem już mężczyzną. Nawet patrząc po chłopakach, których szkoliłem to inaczej wyglądali, zachowywali się na torze po przerwie pół rocznej.


Wyjechał Pan do Anglii w 1982 roku, kiedy w Polsce trwał jeszcze komunizm. Wyjazd za Żelazną Kurtynę był dla Pana dużym przeżyciem?
Bardzo dużym, bo zanim wyjechałem do Anglii miałem już za sobą występy w Dani i RFN i zobaczyć tam zupełnie inny świat, to tak jakbym teraz na Marsa poleciał. (śmiech)


A co ze stratami w innych ligach zagranicznych (szwedzkiej, czeskiej, węgierskiej)? Co Pana skłoniło, żeby spróbować właśnie tam?
Startowałem, ale to w późniejszych okresach. W Polsce mieliśmy mało startów, za granicą także nie potrzebowali obcych. Z czasem zacząłem sobie te kontrakty tak załatwiać, żeby móc tylko jeździć.




Jak starty w zagranicznych ligach wpływały na Pana dyspozycję tutaj w Polsce?

Źle nie było, bo w niczym to mi nie przeszkadzało. Nie odczuwałem dużego zmęczenia, starty nie kolidowały ze sobą. Ważne, że czasu starczało mi na wszystko.


Od 1974 roku do 2005 reprezentował Pan barwy Falubazu. Dlaczego przez blisko 30 lat nie zmienił Pan klubu?
Nie myślałem o sprawach związanych ze zmianą klubu. Tutaj mi wszystko wychodziło, zadomowiłem się. Miałem propozycje przejścia, a tym bardziej w tej początkowej fazie swoich startów, ale jakoś mi to nie pasowało. Chyba dlatego, że jestem takim typem domownika.




Na transfer zdecydował się Pan w 2006 roku do PSŻ Poznań. Co wpłynęło na podjęcie takiej decyzji?

To już był okres tej mojej gorszej jazdy, tzw. zmęczenia materiału, bo w chwili odejścia z Falubazu miałem 48 lat, to byłem dosyć wiekowy. Tutaj w Zielonej Górze była Ekstraklasa i nie pasowałem do tak wysokiej półki. Ze startów w Poznaniu byłem bardzo zadowolony. Oni zaczęli startować właśnie wtedy kiedy ja odszedłem z Falubazu.




Na 6 tytułów Drużynowych Mistrzostw Polski w całej historii Falubazu zdobył Pan ich aż 4. To fascynujący rezultat.

Tak, jest się czym chwalić i co wspominać zdecydowanie.

www.zielonagora.sport.pl

W takcie Pana pobytu w Falubazie klub miewał wzloty i upadki?

Jasne, że tak. W 1985 roku jechaliśmy na mecz do Rzeszowa, którego wynik zadecydował o tym, że zostaliśmy Mistrzami Polski. Znowu 4 lata później jechaliśmy tam także, jednak stawką tego meczu było nasze utrzymanie w lidze. Musieliśmy wygrać ok. 12 punktami, bo wcześniej rzeszowianie wygrali u nas. Całe szczęście się udało, wygraliśmy ze sporą nadwyżką i utrzymaliśmy się.




Wracając do Pana kariery. Czego nauczyły Pana te 33 lata startów?

Fajnie, że szczęśliwie się udało te 33 lata przejechać. Co prawda kontuzje były, bo noga i ręka złamana, obojczyki 2 razy, ale wielu moich kolegów jeździ na wózkach i nie są w pełni zdrowy. Ja jestem w takim stanie, że mogę dzisiaj biegać, pływać i sport pozwolił mi tę dobrą formę utrzymać.




Na koniec proszę zdradzić jaką ma Pan receptę na nieschodzący uśmiech?

Nie wiem. Też mam chyba 2 oblicza. (śmiech) Miło było czasem usłyszeć po przyjeździe do klubu "Kurde, ten Andrzej zawsze się śmieje!" Niech tak zostanie do końca!




Dziękuję bardzo za rozmowę!

Dziękuję!


Człowiekiem, który zaraził mnie sympatią do żużla jest właśnie mój tata!



Mecz ekantor.pl Falubaz Zielona Góra - Unia Leszno.