niedziela, 27 listopada 2016

Wiek nie gra roli

Mieszkańcom Zielonej Góry i okolic nie trzeba tłumaczyć czym jest żużel. Innym warto podkreślić, że nie jest to sport, w którym czterech zawodników ściga się na torze, jeżdżąc w lewo. Jak na każdy sport należy spojrzeć szerzej, stąd dwuczęściowy cykl wywiadów z zawodnikami Falubazu Zielona Góra. Pierwszym rozmówcą był Piotr Protasiewicz - kapitan zielonogórskiej ekipy, którego miałam przyjemność spotkać poza torem, bez motocykla w pobliżu.
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z wywiadem!



Blondynka o sporcie: Jest Pan w żużlu od 24 lat. Pamięta Pan jeszcze swoje początki w tej dyscyplinie?
Piotr Protasiewicz: Oczywiście, że pamiętam. Takich rzeczy jak pierwszy trening, licencja, czy debiuty w zawodach młodzieżowych się nie zapomina.

Jak one wyglądały?
Z pewnością nie były kolorowe (śmiech). Obserwując wszystko z boku myślałem, że to lżejszy kawałek chleba. Po pierwszych treningach otworzyły mi się oczy i nabrałem dużego respektu, szacunku do motocykla. Jednak wraz z następnymi okrążeniami, zawodami przełamywało się lęki. Na pierwszy trening przyjechałem bardzo dobrze przygotowany organizacyjnie, bo wcześniej jeździłem na wielu rodzajach motorów. Szybko zacząłem jeździć z takim ślizgiem, który nie był do końca kontrolowany, a licencję zdałem po dwóch, trzech miesiącach.


Wpływ Pana ojca był znaczący na wybór dyscypliny?
Sam miałem wpływ na swoją decyzję, a tata mi bardzo pomagał. Był daleki od tego, aby mnie pchać tutaj na siłę i musiałem walczyć o jego zgodę na treningi, a później na starty. Jest osobą, której zawdzięczam najwięcej, bo gdyby nie on, nie byłbym w żużlu, a tym bardziej w takim miejscu.


Kiedy Pana zdaniem zaczęło się dobrze dziać z polskim żużlu?
Był moment, że głównie szło w złym kierunku, gdyby się cofnąć 5-7 lat, to wielokrotnie byłem zażenowany sytuacjami, które miały miejsce. Wszystkie zmiany regulaminowe, style i sposoby ich wprowadzania zostawiały bardzo dużo do myślenia, ale ostatni rok, czy nawet 2 pokazały, że zaczęliśmy nadawać na podobnych falach z ludźmi tworzącymi Ekstraligę. Sam jeszcze wiele bym zmienił, bo jeśli są szanse na kompromis, a z niewolnika nie ma pracownika, to wiele kwestii należałoby wyprostować. Ważne jest to, że jest tendencja zwyżkowa i wszystko idzie w dobrym kierunku.


Wspomniał Pan o zmianach regulaminowych. W Polsce są one wprowadzane nieustannie i prawie każdy sezon przynosi za sobą pewne nowinki.
Kilka lat temu większość zmian wpływały na mnie negatywnie i mocno się przeciwko nim buntowałem. Dzisiaj podchodzę do tego spokojniej. Staram się skupiać na tym co robię i co jest dla mnie najważniejsze. Szczerze powiedziawszy nie do końca orientuję się we wszystkich zmianach na przyszły rok, ale mam kontrakt w klubie, w którym pracują normalni ludzie, którzy chcą pracować więc nawet w kwestii „dziwnego zapisu” można się dogadać. Stąd mój spokój i komfort, że nie muszę się martwić o zmiany regulaminowe.


Wraz z kolejnym sezonem wchodzi zapis ograniczający ilość kontraktów dla zawodników. Popiera Pan ten pomysł?
Jeśli chodzi o mnie, to 3 ligi łącznie z polską to jest optymalny układ dla każdego zawodnika. Wtedy wydaje się to do ogarnięcia czasowo, bo wiadomo, że kalendarz z gumy nie jest i jest to chyba kierunek, który można przełknąć.
źródło: www.falubaz.com

20-30 lat temu polscy zawodnicy marzyli o tym, żeby spróbować startów za granicą. Dzisiaj to Zachód puka do nas, bo polska liga jest jedną z najlepszych. Skąd taki progres?
Piękne stadiony, wspaniali kibice, czyli setki tysięcy ludzi, którzy oglądają mecze. Do tego dochodzą media, super przekaz i zupełnie inne kontrakty niż w ligach zagranicznych. Nie znam zawodnika, który nie chciałby jeździć w dobrym, a nawet najlepszym klubie i walczyć o medale. Przekłada się to na ligę i jej moc.


Pomimo wysokiego poziomu rozgrywek i bardzo dobrych warunków rozwoju, polscy zawodnicy startują w ligach zagranicznych. Dlaczego?
Wynika to ze specyfiki tego sportu, bo żeby utrzymać formę nie wystarczy jeździć raz w tygodniu i to nie zawsze. Sam trening też tego nie da więc trzeba jeździć za granicą. Owszem, utrzymanie teamu, sprzętu i całej logistyki jest na najwyższym poziomie i wymaga dużych pieniędzy, ale żeby być w gazie, mieć wyczucie w sprzęcie to trzeba startować częściej niż raz na 7 dni. „Przepałowanie” na 5 meczy w tygodniu przynosi skutek odwrotny co prawda, ale te 2-3 starty to jest taki standard, który powinien być spełniony.


Jak starty za granicą wpływają na Pana?
W Szwecji reprezentuję tę samą drużynę od 18 lat więc jestem stabilnie poukładany. Dla mnie są to tak samo ważne zawody, ale dzień przed, czy w tym samym dniu człowiek chodzi mniej spięty. Myśli jednak krążą wokół tego meczu, pojawiają się oczekiwania ze strony sponsorów, kibiców, także samego siebie. Dążę do tego, aby do każdych zawodów podchodzić poważnie.


Polscy działacze robią wszystko, aby udoskonalić polskie rozgrywki, ale mimo to nie przekłada się to na wyczekiwane szaleństwo na trybunach, a żużel nadal tkwi w cieniu innych gigantów. Jaki jest tego powód?
Żużel zmierza w naprawdę dobrym kierunku i staje się coraz bardziej popularny. Przykładowo, marka Falubaz nie jest rozpoznawalna tylko tutaj. Sam przebywając np. w Warszawie, nie jestem anonimowy i nie pochodzę z anonimowego klubu. Piłkę nożną jest trudno przebić ze względu na gigantyczny przekaz medialny, ale także łatwiejszy dostęp do treningów. By móc trenować żużel trzeba mieć tor, opiekę medyczną, sprzęt, ubiór, kaski itd. Właśnie z tego tytułu dzieciaczków, które przyjeżdżają tutaj z rodzicami jest mniej. Nie oszukujmy się, bo football jest jeden, ale z innymi dyscyplinami żużel może śmiało konkurować i stanowić razem z siatkówką, czy koszykówką drugą siłę w kraju.


Dzisiaj można mówić, że sytuacja z kibicami jest całkowicie unormowana?
Dzisiaj mamy rewelacyjne relacje z kibicami. Wiadomo, że były lepsze i gorsze momenty. Najczęściej zależały od poziomu sportowego, ale taki jest sport. Rok 2016 pokazał, że klub obrał dobry kierunek, bo frekwencję mieliśmy świetną i oby tak dalej.


Falubaz w tym roku obchodzi 70-lecie. Regularnie od 10 lat występuje w fazie play-off, a mimo to kibicom jest za mało. Trudno jest uszczęśliwić zielonogórskiego kibica?
Nikt nie ma patentu na wygrywanie. My robimy swoje. Przez okres 10 lat wielokrotnie stawaliśmy na podium Mistrzostw Polski, w tym 3 razy wywalczyliśmy złoto. Tylko 2 lata były pechowe i wyeliminowały nas z walki o medale, ale nie zawsze wszystko wychodzi.
źródło: www.pepe.pentel.pl

W tym sezonie wywalczyliście brąz. Czy z perspektywy sezonu mogliście oczekiwać czegoś więcej?
Dla mnie sezon 2016 jest postrzegany w kategorii sukcesu. Mieliśmy wiele dobrych występów choć finalnie mogliśmy zajść dalej, ale równie dobrze mogło nas nie być play-offach, bo tak też się zapowiadało chociażby z powodu problemów kadrowych. Pod względem drużynowym, widowiskowym, a także frekwencji i przekazu medialnego oceniam ostatnią rundę na duży plus.


Dużo pracy wymagała od Pana dobra dyspozycja w minionym sezonie?
Standardowo, jak co roku. Elementem składowym był także sprzęt oraz odrobina szczęścia sportowego.


Pozwolę sobie zadać pytanie od mojego starszego brata. Jaka jest Pana recepta na tak fantastyczną jazdę w takim wieku?
Wiek tutaj nie gra roli. Równie dobrze mogę zadać pytanie zwrotne: kto jest aktualnym Mistrzem Świata? Greg Hancok ma trochę więcej lat ode mnie. Jego dorobek potwierdza, że wiek nie jest za bardzo istotny. Liczy się podejście, sportowy tryb życia i sprzęt. Jeśli to wszystko jest, to nie ma rzeczy niemożliwych.


Wspomniał Pan o wieku. W związku z tym pojawiało się w Panu kiedykolwiek pragnienie potwierdzenia swojej wyższości nad młodymi zawodnikami?
Staram się, żeby zasady przy różnego rodzaju dominacjach były zdrowe i to sport odgrywał główną rolę. Mam jednak świadomość, że mi w niektórych sytuacjach jest trudniej, ale mam doświadczenie, świetnie przygotowany organizm więc nie mam się czego wstydzić. Jeśli chodzi o podejście do żużla, to nie mogę sobie nic zarzucić. Potrafię się dogadać z 18-latkiem, 25-latkiem, czy 45-latkiem zarówno prywatnie jak i zawodowo, na torze lub poza nim. Mam swój styl i nie chcę go zmieniać, dopasowywać do kogoś. Po prostu nie rywalizuję, chcę być tylko jednym z najlepszych zawodników i póki co mi to wychodzi.


W poprzednim sezonie byliśmy świadkami Pana wypadku, który skutkował skomplikowanym złamaniem obojczyka, a mimo to już po kilku dniach pokazał się Pan na torze w świetnej dyspozycji. Skąd ta ekspresowa rekonwalescencja?
Tutaj należy spojrzeć trochę szerzej. Udało mi się stworzyć własny team medyczny. Praktycznie od razu byłem umówiony na badania, operację, a następnie na rehabilitację. Praktycznie przez 9 dni nie wychodziłem z gabinetów zabiegowych, później tylko dom i odpoczynek. Wspomagania farmakologiczne plus zabiegi, ćwiczenia podparte świetną diagnozą i prawidłową operacją, a także moje zaangażowanie i chęć powrotu dały właśnie efekt w postaci jazdy na motorze po 7 dniach. 2 dni po tym pojechałem w meczu ligowym i to nie w byle jakim, bo derbowym i udało mi się wykręcić 11, czy 12 punktów. Medycyna podparta ogromną determinacją zawodnika potrafi zdziałać cuda.
źródło: www.sportowefakty.wp.pl

Żużel kojarzy się ze sportem drużynowym, choć bardzo ważne są także wyniki indywidualne. Po zakończonym sezonie był Pan zadowolony ze swoich startów?
Kontuzja dosyć mocno pokrzyżowała mi plany, bo ominęło mnie wiele prestiżowych zawodów. Taki jest sport! Nigdy nie ma dobrej pory na kontuzje, nie ma znaczenia, czy to początek, środek, czy koniec sezonu. Zawsze się coś pozarywa. Udało mi się pojechać w wielu turniejach ligowych, ale także w indywidualnych, gdzie potrafiłem wygrywać. Podobnie w turniejach kadry, podczas których byłem najlepszym zawodnikiem. Nie byłem żadnym outsiderem. Przejechałem równy sezon, gorzej było w Szwecji, ale to z trochę innych powodów. To co mogłem przejechałem dobrze, bo zawsze byłem w tej czołówce, ale też jest plan na kolejne lata.


W jednym z wywiadów wspomniał Pan, że dopiero niedawno dojrzał do żużla. W czym ta dojrzałość się objawia?
Miałem na myśli ten żużel na najwyższym poziomie, czyli międzynarodowy, kadrowy. Od 6 lat pracuję z psychologiem sportu, bo niby było wszystko, ale wielokrotnie brakowało tej kropki nad „i”, nie wychodziło w tych finałowych momentach. Zacząłem dużo pracować, ale pewnie można jeszcze więcej, dlatego dużo rzeczy poczyniłem, wiele tematów zmieniłem, aby było lepiej. Złożyło się na to doświadczenie, pewna stabilizacja, porządek w rodzinie jak i pomoc z jej strony. Bliscy robią wszystko, abym w trakcie sezonu mógł się odciąć od życia rodzinnego i zająć żużlem.


Co chciałby Pan jeszcze osiągnąć w żużlu?
Ja czuję się spełnionym sportowcem. Mam tytuły drużynowego mistrza świata, mistrza Polski indywidualnie jak i z drużyną. Tych medali mam naprawdę sporą reklamówkę, ale to jest historia. Patrzę przede wszystkim na to co będzie. Jestem na innym etapie kariery niż przykładowo 25-latek. Lata, które pozostały mi w żużlu będę chciał wykorzystać całkowicie i na ile pozwoli zdrowie. Przede wszystkim chciałbym awansować do Grand Prix.

Sportowo osiągnął Pan już wszystko w Zielonej Górze?
Drużynowo na pewno, bo trzykrotnie zdobyliśmy Drużynowe Mistrzostwo Polski. Nie jeździłem jednak przez całą karierę w Zielonej Górze, ale te ostatnie lata tutaj spędzone to z pewnością całe pasmo sukcesów.

W Zielonej Górze znalazł Pan to czego szukał?
Każdy klub, w którym jeździłem i doświadczenia tam zdobyte były dla mnie bardzo ważne i przejścia traktuje jako pozytyw. Wszędzie, gdzie miałem okazję startować, wynosiłem cenne lekcje. Wracając do Falubazu po 12 latach nie byłem już tym samym zawodnikiem. Nie mógłbym dać drużynie tego co daję, gdyby nie występy w innych klubach.


Powrócę ponownie do całego zespołu. W tym sezonie było widać, że stanowicie pewien monolit, zgraną całość. Jakie czynniki miały na to decydujący wpływ?
Trener potrafił nas skonsolidować. Trochę pozmieniane struktury w zarządzie, stabilizacja finansowa, która jest bardzo istotna, ponieważ żużel jest sportem motorowym, nieodzownie połączonym z finansami i to nie małymi. To jest swego rodzaju fundament, bo jeśli zawodnik prywatnie ma spokój w rodzinie, poukładane wszystkie klocki, a do tego w klubie wszystko współgra, wtedy ma czystą głowę i może się skupić na jeździe. Widzieliśmy także jaka jest sytuacja kadrowa. Jarek Hampel – kontuzja, wypadł także Kenni Larsen, a po drodze kontuzje pozostałych zawodników, w tym moja. Mieliśmy świadomość, że jeżeli nie będzie tej spójności i nie będziemy stanowili sportowej rodziny to będzie źle. W maju nikt nie pomyślał, że awansujemy do fazy play-off, a tutaj o błysk szprychy przegraliśmy finał i możliwość walki o złoto. Dzisiaj traktujemy to jak historię i skupiamy się na następnym sezonie.


Jaką rolę odgrywa kapitan w speedwayu?
Ja jestem tylko członkiem drużyny. Tylko i aż. Każdy kto jeździ w naszej ekipie ma identyczne prawa i jest tak samo ważny. Nie ma tu podziałów, hierarchii. Opaska owszem jest i są momenty kiedy chcę dać od siebie znacznie więcej jako kapitan. Przyjęło się, że gdy są problemy to kapitan bierze cały ciężar walki. O dziwo tak się zawsze składało, że potrafiłem wyciągnąć drużynę z kryzysu i pociągnąć ten wynik, czy to w przypadku rezerwy taktycznej czy ZZ (red. zawodnika zastępowanego). Każdy żużlowiec jak i punkty przez niego zdobyte są bardzo ważne, bo nie wygrywa się w pojedynkę, czy dwójką zawodników, ale całą drużyną.


Marek Cieślak jest trenerem zielonogórskiej ekipy, ale także reprezentacji Polski. To sprawia, że w sezonie spędzacie znacznie więcej czasu niż pozostali zawodnicy. Nie macie siebie czasem dosyć?
Aż tak to nie. (śmiech) Nie jesteśmy ze sobą dzień i noc. Rola trenera żużlowego nieco odbiega od roli szkoleniowca w piłce nożnej czy koszykówce. Trzeba to podkreślić, że naszym szefem jest najlepszy trener w Polsce, który czuje sport, czuje zawodników. Możemy się w jakiś kwestiach nie zgodzić, ale jesteśmy zawodowcami i dorosłymi ludźmi.




źródło: www.pepe.pentel.pl


1 komentarz:

  1. Bardzo dobry wywiad i powinnaś spróbować sił w profesjonalnych mediach bo zadawałaś naprawdę ciekawe pytania. Czekam na kolejne rozmowy :)
    Paweł

    OdpowiedzUsuń