środa, 6 września 2017

O obalaniu stareotypu "babo-chłopa", pójściu na czołg z szabelką i najcenniejszych rzeczach w życiu...

Takie wywiady to ja lubię! Długie, szczere i bez owijania w bawełnę. Każdy sportowiec zaczynając karierę sportową chce, aby była ona udana, szczęśliwa. Życie niestety weryfikuje wyobrażenia i zaczyna się walka z samym sobą, przeciwnościami. Ważne, żeby wyjść z niej z twarzą. Jak to śpiewa zespół Perfect: "Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść". Doskonale wiedziała o tym Monika Pyrek - wielokrotna olimpijka, wicemistrzyni Europy z 2006 roku, medalistka Mistrzostw Świata, a obecnie żona, matka, aktywna działaczka i założycielka Fundacji.
Zapraszam do lektury naszej rozmowy, podczas której nie zabrakło śmiechu, ale i wzruszeń!



Blondynka o sporcie: Z perspektywy tych pięciu lat, które minęły od podjęcia decyzji o końcu kariery, twierdzi Pani, że wybrała najlepszy moment?
Tak, to był najlepszy moment, bo karierę mogła przerwać mi kontuzja albo wydarzenie, które na zawsze odepchnie mnie od sportu. Decyzję podjęłam w sytuacji kiedy już nie szło mi najlepiej, bo byłam po kontuzji,co prawda kwalifikowałam się na Mistrzostwa Świata, czy Igrzyska Olimpijskie, ale głowa pamiętała wyższe skoki, a ciało odmawiało wzbijania się na takie wysokości. Wybrałam moment, w którym wiedziałam, że nadal będę kochać sport, dyscyplinę i odejdę na własnych warunkach.



Kończąc karierę miała Pani w sobie jeszcze chęć wygrywania, czy jednak czuła Pani, że trzeba zejść ze sportowej sceny?
Sportowcy są bardzo ambitni i ja także chciałam dobrze się zaprezentować na swoich ostatnich Igrzyskach Olimpijskich i kończyć karierę na najważniejszej imprezie sportowej. Niestety nie awansowałam tam nawet do finału i trochę to bolało, ale z drugiej strony pamiętam jak podeszłam do męża i poprosiłam, żeby zrobił mi moje ostatnie zdjęcie na stadionie. Byłam wzruszona zarówno wtedy jak i teraz, gdy wspominam to po latach. Poświęciłam na sport większą część mojego życia. Mogłabym trenować dłużej, ale po 18 latach nie ma już takich bodźców treningowych, które pozwalają wzbić się na wysoki poziom. Chciałam uciec przed rozczarowaniem, bo ambicje były. Ostatni rok przepracowałam najciężej, ale to nie zaowocowało. Ludzie z mojego kręgu mówili, że ciężka praca odda dopiero w przyszłym roku. Ale co jeśli by nie oddała? Kolejny rok oczekiwań, nadziei i rozczarowań. Postanowiłam odpocząć, wrócić do działania w sporcie ze zdwojoną siłą i kochać sport. Najbardziej bałam się, że go znienawidzę. Chciałam tego uniknąć i wybrałam ku temu najlepszy moment.




Bała się Pani bardziej tego, że rozczaruje siebie, czy kibiców, których przyzwyczaiła Pani do bardzo wysokich wyników?
Oczekiwania zawsze były i moje należały do największych. Czuć było presję dookoła, ale to jednak człowiek sam wywiera na sobie największą. W gronie najbliższych współpracowników oczekiwań aż takich nie było, bo znali sytuację i jak to w sporcie się układa. Wystarczyło im to, co do tej pory osiągnęłam, ale także wiedzieli, że w sporcie oprócz pracy potrzebne też jest szczęście.

źródło: www.pzla.pl



Co Pani najcieplej wspomina z lat wyczynowego uprawiania sportu?

Kiedy teraz po latach wracam do sportu to przypominają mi się zgrupowania, moja sportowa rodzina. Ostatnio Facebook przypomniał mi wydarzenie z 2011 roku, w Daegu na Mistrzostwach Świata kiedy to dziewczyny na tablicy wypisały mi coś w rodzaju rymowanki, wierszyka. Właśnie tego najbardziej mi brakuje, czyli tej mojej sportowej rodziny, której teraz nie mam codziennie. Wtedy żyliśmy jak na wiecznych koloniach, 250 dni na zgrupowaniach poza domem, ciągle na walizkach. Z czasem się to uprzykrzało, bo dla mnie pod koniec kariery największym marzeniem było całkowite rozpakowanie w domu. Mieć wypakowaną kosmetyczkę, a nie wiecznie wszystko spakowane, bo i tak się zaraz wyjeżdża. Tymczasowość w domu była okropna. Teraz również czuję się chora kiedy mam gdzieś wyjechać na dłużej. Spakuje się w 3 sekundy, ale gdybym nie musiała, to nigdzie bym nie wyjeżdżała




Czuje się Pani spełniona jako sportowiec?
Myślę, że tak. Ważne dla mnie było to, aby patrząc w tył, w przeszłość, móc się uśmiechać do wspomnień, nie żałować niczego i mieć poczucie spełnienia. Część pewnie mi zarzuci, że jak mogę czuć się spełniona skoro nie mam medalu olimpijskiego, ale nie o to tutaj chodzi. Sport to przygoda, nauka, szkolenie charakteru i ja to mam. Fajnie byłoby mieć medal olimpijski, emeryturę olimpijską, ale trzeba sobie na nią zarobić jak normalny człowiek! (śmiech)




Czego nauczyła Panią długoletnia obecność w sporcie?
Sportowcy bardzo intensywnie przeżywają porażki i sukcesy, ale szybko umieją przywyknąć do normalnego życia. Sport uczy pokory zarówno po przegranej jak i po wygranej. Przychodzi moment kiedy każdy następny dzień jest wyzwaniem, niewiadomą, przygotowaniem do wielkiej imprezy jak Mistrzostwa Świata, czy Igrzyska Olimpijskie. Nikt za darmo medalu tam nie przyznaję.Taka świadomość procentuje później w pracy zawodowej. Oprócz pokory sport to też szkoła profesjonalizmu, który ja stosuję absolutnie wszędzie, nie umiem inaczej. Jesteśmy uczeni pracy od najmłodszych lat, bo bez całkowitego poświęcenia nic nie wyjdzie. Przy okazji mojej pracy radiowej dowiedziałam się, że Sławek Szmal ma absolutnie tak samo. Zwykłe mycie okien musi być zrobione idealnie, w najmniejszym kąciku. Mistrzem świata trzeba być we wszystkim, nie umiemy inaczej. Sportowcy szybko uczą się nowych rzeczy, przystosowują się i kiedy pracowałam w radiu usłyszałam, że przez 3 lata nauczyłam się tego co inni w 10.






Co było Pani największą porażką?
W trakcie trwania kariery sądziłam, że było nią 4. miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach, które jednak okazało się moim sukcesem podczas igrzysk. Wyżej nie byłam na żadnych.
źródło: www.sport.pl

Długo rozpamiętywała Pani złe występy?
Nie. Niedawno dyskutowaliśmy o tym z Piotrem Liskiem. Był bardzo niezadowolony ze swojego występu podczas Igrzysk Olimpijskich. Nie patrzył na to, że nie miał udanego sezonu, ale mimo to potrafił wzbić się na wyżyny podczas startu w Igrzyskach i zajął 4. miejsce. Chciał wyżej jak każdy sportowiec. Przytoczyłam mu swoją historię kiedy to po Igrzyskach w Atenach, chciałam kończyć ze sportem, rzucić tyczkę. Pytałam w jakim celu poświęciłam wszystko, łącznie z przerwą w studiach przed samą obroną. Moje wyrzeczenia, poświęcenie jeszcze bardziej spotęgowały złość po tamtym starcie. Piotrowi powiedziałam, że powinnam się z tego cieszyć, bo byłam 4. na Igrzyskach Olimpijskich. Z perspektywy czasu dopiero doceniam to co osiągnęłam. Ambicja jest bardzo ważna, bo potrzeba takiego kopniaka do działania, który będzie motywował, ale nie wolno tego traktować w kategorii końca świata. Trzeba iść dalej, pomimo że 4. miejsce to aż 4.




Świat się nie kończy na braku tego najcenniejszego krążka?
Oprócz korzyści materialnych, sławy to sport powinien dawać dużo przyjemności, kształtować człowieka. Jacek Wszoła powtarzał, że najlepsze są medale, bo nikt go nie zabierze, a rekord ktoś może poprawić. Ze sportu należy umieć czerpać całe spektrum, cieszyć się oraz smucić. Przydaje się to późnej w każdej dziedzinie. Sportowcem się jest tylko przez ułamek życia, nad czym bardzo ubolewam, a później trzeba sobie radzić.





Trudno jest się przywyknąć do życia bez rygoru treningowego?
Szczerze to ja nie widzę zmiany, niestety. (śmiech) Miałam założenie, że się położę, będę leżeć i nic nie robić przez 2 lata, ale okazało się, że trwało to tylko 2 miesiące, a później chciało się coś robić. Do wszystkiego podchodzę profesjonalnie, z tą różnicą, że bardziej stacjonarnie, częściej jestem w domu. Moje życie teraz jest mniej uporządkowane niż przy sporcie, bo tam wiedziałam na początku roku co będę robić we wrześniu. Byłam pewna, że będę na zgrupowaniu w takim czy innym miejscu, albo na konkretnych zawodach. Teraz jest więcej szaleństwa co bardzo mnie cieszy, bo ja nie jestem osobą, która marzy o świętym spokoju, bo jak go mam to nie potrafię z niego korzystać. Zawsze znajdę sobie zajęcie. Mój mąż nazywa mnie "fabryka pomysłów", bo wie, ze zawsze coś wymyślę. Każe jedynie podać hasło. Tej kreatywności i kształtowania siebie uczy właśnie sport.





Zaczynała Pani jako 13-latka więc dużo rzeczy typowych dla nastolatków siłą rzeczy Panią ominęło. Nigdy Pani nie żałowała?
W liceum miałam zawirowania pt: "nie znam swojej klasy". Wiecznie mnie nie było i pamiętam, że nie miałam serca przytrzymywać swojej przyjaciółki bez przerwy samej w ławce. Nie byłam na swojej studniówce, na wycieczkach szkolnych, ale za to była moja mama. Jako członek Rady Rodziców organizowała wyjazdy dla klasy, była też na studniówce. W tamtym czasie byłam na halowych Mistrzostwach Świata i część klasy pewnie marzyła i zazdrościła mi wizyty w Japonii. W sporcie także znalazłam czas na zabawę. My nie siedzimy podczas zgrupowań jak w klasztorze. Reset jest potrzebny, trzeba się wytańczyć, zabawić. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku więc nie mówię tutaj o alkoholu, czy niebezpiecznych zabawach. Wszystko robiliśmy z głową, w odpowiednim czasie.






Kiedy w młodym człowieku, początkującym sportowcu zaczynają rodzić się wątpliwości: korzystać z życia, czy poświęcić się całkowicie karierze sportowej, kto powinien stanąć na wysokości zadania: zawodnik, trener?
Zależy od osobowości każdego. Trener jest bardzo ważny, bo to on jest przewodnikiem i wyznacza sposób działania, ale sportowiec musi mieć własną świadomość, być odpowiedzialny. Może spróbować raz i stwierdzić, że był to pierwszy i zaraz ostatni tego typu czyn. Zdarzają się wyjątki od reguły, w sporcie jak i w życiu. Sportowcy są jednak odpowiedzialni. Wiedzą, że z każdego roku są rozliczani. Sport jest idealnym sposobem, żeby łączyć pasję z pracą i przez to odpowiedzialność jest ogromna, bo trzeba być w ósemce czołowych imprez, w przeciwnym razie nie otrzymuje się stypendium i brakuje środków na utrzymanie rodziny, płacenie kredytu. Udany start to nie jest tylko zasługa sportowca, bo nad nim czuwa cały sztab, którego los w dużej mierze zależy od występu i zawodnik musi mieć tego świadomość.
źródło: www.wprost.pl



Pani początki w sporcie przypadają na okres kiedy Polska nie była bogatym krajem. Trudności finansowe i organizacyjne podcinały skrzydła, czy raczej mobilizowały?
Trener Szymczak, który był stricte od treningu tyczkarskiego miał ogromny zmysł organizacyjny. Jedni mu zarzucali, że bardzo dużo kombinował, ale ja postrzegam to jako mega zaradność i przez to nigdy nie odczuwaliśmy przykładowo braku sprzętu. Fakt, że zaczynając miałam do dyspozycji dwie tyczki, z czego jedna była za miękka, a druga za twarda, ale te przygody po wielu latach wspominam z sentymentem. Kształtowało to charakter. Teraz dzieciaki mają cały arsenał sprzętu i muszą gdzieś indziej szukać motywacji. Nie było tak, że nie było środków na buty lub dresy, bo to było dostępne dzięki dobrym ludziom, wsparciu rodziców, czy fundacji, których byłam stypendystką. Pomimo niełatwych początków to jednak byłyśmy pionierkami w damskim skoku o tyczce. Wśród kobiet nie było w Polsce tradycji tyczkarskich więc początkowo trochę dziwnie na nas patrzono. Panowały stereotypy, że "to męski sport i co te dziewczyny chcą z tym kijem zrobić?" Teraz jesteśmy traktowani na równi, nikt już nie pamięta, że skok o tyczce był typowo męską konkurencją. Podczas ostatnich Mistrzostw Świata dostawałam wiele wiadomości, głównie od mężczyzn "Jak miło popatrzeć na te lekkoatletyki". Miło słyszeć, bo patrząc jak my musiałyśmy walczyć z stereotypem "babo-chłopa" to teraz w tyczce są atrakcyjne dziewczyny.






Obecnie w polskiej lekkiej atletyce wszystko działa jak należy?
Fundusze są, bo Polski Związek Lekkoatletyczny jest w bardzo dobrej kondycji finansowej. Trudności pojawiają się w konkretnych regionach lub małych klubach, gdzie trenerzy działają dla dzieciaków z czystej przyjemności i nie ma tam wysokich wynagrodzeń. Lekkoatletyka odbiega organizacją szkolenia od sportów drużynowych, ale dzieciaków i tak jest bardzo wiele. W Szczecinie dla grup początkujących, najmłodszych jest lista oczekujących. Nie ma obiektów, który zimą pomieści takie grupy, bo jest zwyczajnie za mały, choć i tak jesteśmy jednym z niewielu miast, które mają halę lekkoatletyczną. Lekka zawsze "produkowała" grupy fajnych, ciekawych ludzi. Może dlatego, że jest tak szerokie spektrum konkurencji? Pewne jest to, że zawodnicy z najwyższej półki mają wszystko zapewnione, nie mają na co narzekać. Kuleje trochę praca u podstaw, chociaż to tam powinno być najwięcej pracy.



Patrząc na ubiegłoroczne Mistrzostwa Europy i niedawno zakończone Mistrzostwa Świata to oprócz tego, że nie zawiedli faworyci to pokazało się wielu młodych, jeszcze nieznanych zawodników. Jest to dowód na to, że w lekkiej atletyce nie ma przepaści.
Dokładnie tak. Bardzo fajne jest to, że nie ma żadnej wyrwy pokoleniowej. Teraz mogę powiedzieć, że za moich czasów (kilka lat temu bardzo mnie denerwowało kiedy pani Irena Szewińska na zebraniach używała zwrotu "za moich czasów") ta zmiana pokoleniowa była widoczna. Nie było takiej ciągłości szkolenia, bo kiedy trenowałam, byłam najmłodsza i w kadrze miałam kolegów starszych o kilkanaście lat. Teraz jest fajna grupa, która wspina się po szczeblach "od juniora do młodzieżowca, od młodzieżowca do seniora". Przez to co chwila pojawia się ktoś nowy.



Co taka duża liczba trenujących oznacza dla sportowca?
Zawodnik musi bardziej wychodzić do kibiców, uczestniczyć w otoczce telewizyjnej, medialnej. Nagania to później młodych zawodników, bo szukają wzorców, idoli dla siebie. Chcą być jak pokazywani w telewizji bohaterowie. Fajna jest świadomość zawodników, że muszą być obecni w social media. Dzięki temu bardziej pokazują siebie. Teraz to już nie są tylko zawody, wynik i pierwszy entuzjazm lub zawód. Obecnie dają z siebie znacznie więcej.



Dzięki temu kibice mają szansę poznać drogę zawodnika do osiągniętego wyniku.

Kiedyś sport był przedstawiany jako katorżnicza praca, setki wyrzeczeń i będąc rodzicem nie posłałabym swojego dziecka na treningi. Dzięki temu, że sama wiem czym jest sport i coraz więcej widać radości z jego uprawiania, nie będę miała wątpliwości. Teraz sport pokazują z pozytywnej strony, widać w nim zabawę i to jest najważniejsze.


źródło: facebook/Oficjalna strona Moniki Pyrek
Bliska relacja zawodnika z kibicami sprawia, że zaczynamy patrzeć na niego bardziej podmiotowo, a nie przedmiotowo?
Coraz częściej sportowcy śmiało mówią o porażkach na swoich profilach. Paweł Fajdek po nieudanych dla niego Igrzyskach Olimpijskich nagrał filmik, na którym był absolutnie szczery. Sama się popłakałam gdy to oglądałam, bo mówił co czuł. Dziennikarze oceniają i nie każdy chce się otworzyć przed kamerą telewizyjną. Inaczej jest kiedy usiądziesz w swoim pokoju, przed własnym telefonem, otworzysz fanpage, zrobisz nagranie, którego nikt nie zmanipuluje, nie potnie i nie wyciągnie słów z kontekstu.




Są w Europie i na świecie kraje bardziej zamożne i przeznaczają większe środki na sport niż Polska, a mimo to nie osiągają takich wyników jak Polacy. Jest to wpływ polskiej charyzmy i chartu ducha?
Pamiętam jak trener Jeleny Isinbajewy mówił o mnie "ta Pyrek to jak wszyscy Polacy - z szabelką na czołg". Takie mamy charaktery, nawet wtedy gdy nie mamy zaplecza, to idziemy śmiało, walczymy i potrafimy wygrać.To cecha narodowa, choć nie demonizowałabym z tym, że mamy mniejsze nakłady. Wiem, że mówią o tym głównie statystki, ale na sport nigdy nie żałowano. Obecny Minister Sportu - Witold Bańka pozwolił zainwestować ogromne pieniądze na infrastrukturę sportową. Czasy, w których ja miałam do dyspozycji dwie tyczki, a Robert Lewandowski kopał piłkę na jakimś klepisku, dawno minęły. Teraz dzieciaki widzą w jakich super ośrodkach trenują piłkarze i jakie mają warunki.



W tak licznym gronie trenujących dzieci i młodzieży trudno jest znaleźć sportowy diament?

To złożony proces, ale wszystko zależy od charakteru i podejścia. Talent w sporcie to jest jedynie 10% sukcesu i żeby dojść do czegoś to trzeba się napracować. 



Łatwiej jest znaleźć niż oszlifować ten diament?

Tak i utrzymać dziecko przy sporcie kiedy jest tyle pokus dookoła. Marzy mi się system szkolenia obecny w Wielkiej Brytanii, który opiera się na porozumieniu między dyscyplinami. Przykładowo prawie cała sztafeta sprinterska, męska to byli piłkarze, którzy nie nadawali się do gry zespołowej. Może byli indywidualistami, czyli standardowo "nie chcieli podawać kolegom"! Nie nadawali się do piłki nożnej, ale ich potencjał był na tyle dostrzeżony, że postanowiono wykorzystać ich potencjał w innej dyscyplinie. Piłka nożna zawsze będzie przewyższała inne sporty zespołowe i nie ma się o co obrażać, bo ludzie na całym świecie kochają football. Dzieciaki garną się do szkółek piłkarskich, ale nie oszukujmy się - nie każdy będzie Robertem Lewandowskim. Dobrze byłoby, gdyby trenerzy zamiast odsyłać dziecko do domu, albo przytrzymywać bezsensownie w jednej dyscyplinie pokazali mu miejsce, w którym będą mogli się bardziej spełniać. Dla wielu będzie to degradacja, bo zamiast Robertem Lewandowskim będą mogli być Pawłem Fajdkiem lub Piotrem Liskiem, ale wielu się z tego ucieszy. W końcu to Mistrz i Wicemistrz Świata. Wszystko jest kwestią podejścia.





Jeśli już jesteśmy przy szkoleniu dzieci i młodzieży, to Pani jest jedną z tych sportowców, którzy chcą zachęcić dzieci do aktywności fizycznej. Razem z innymi osobami stoicie Państwo przed trudnym zadaniem kiedy wokół tyle bodźców, które odciągają dzieciaki od sportu.
Zależy do jakiej grupy wiekowej mówimy, bo widzę po swoim dziecku, czterolatku, który jak każdy uwielbia bajki, ale kiedy pojawia się alternatywa pod tytułem: idziemy na rower, pobiegać albo na basen to wybór jest oczywisty. Od nas rodziców zależy to, czy damy mu szansę wykorzystać potencjał, podtrzymywać w nim jak najdłużej tą aktywność. Dziecko w wieku 4-8 lat ma duży zapas energii i musi mieć gdzie ją spożytkować. Problem pojawia się w wieku nastoletnim, kiedy człowiek ma świadomość, że dużo umie i to czym jako dziecko mógł zaimponować z czasem staje się zwykłym obowiązkiem.



W jaki sposób obecnie można zachęcić młodzież sportu?

Młodych trzeba wziąć trochę podstępem. W Fundacji obecnie mamy projekt skierowany do młodzieży gimnazjalnej, czyli po reformie także uczniów ostatnich klas szkoły podstawowej. Przygotowujemy alternatywne lekcje wychowania fizycznego oparte na technologii, symulatorach i interaktywnym świecie. Wybieramy takie rozwiązania, które wymagają od uczestników aktywności fizycznej, ćwiczeń. Posiadanie technologii wcale nie oznacza siedzenia na kanapie. Za pomocą aplikacji w telefonie można również ćwiczyć. Włącza się Endomondo i oprócz tego, że robisz coś dla siebie to można pomóc innym poprzez akcję "Pomoc mierzona kilometrami". Trzeba znaleźć na młodych sposób. Na mnie także wielokrotnie było to konieczne. 
źródło: www.olimpiadyspecjalnne.pl


Zechce Pani powiedzieć więcej o nowym projekcie?

Będziemy w 11 miastach w całej Polsce. Jest to projekt pilotażowy, wspierany przez Ministerstwo Sportu i Turystki. Chcemy pokazać młodzieży atrakcyjność w zwykłej aktywności fizycznej, ale wzbogaconej o wirtualny świat, nowe technologie. Mamy piłki, które mierzą prędkość z jaką się uderza, będziemy mogli zaoferować bieg sprinterski przy użyciu fotokomórki. Na zwykłej lekcji wychowania fizycznego będzie można zobaczyć wynik jak Usain Bolt podczas zawodów. Sprawdzamy zainteresowanie, które póki co jest duże, ale zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce.



Jest Pani także ambasadorką Olimpiad Specjalnych. Zawody organizowane dla ludzi z niepełnosprawnością intelektualną mają zapewnić im rozwój sportowy, ale także pomóc zaadaptować się w społeczeństwie. W jaki sposób przez sport można aklimatyzować się społecznie?

Sport wyrównuje, bo my trenujemy na tych samych obiektach sportowych. Dla mnie spotkanie z niepełnosprawnością ruchową, czy intelektualną jest normalne, bo ja tych ludzi mam wokół siebie na co dzień, ale wśród tych, którzy nie mają takiej styczności, wzbudzają lęk i niepokój. Dzięki Olimpiadom Specjalnym uświadamiamy, że są takimi samymi sportowcami jak inni, mają podobne cele. Dla wielu jest to także start w nowe życie. W przypadku osób z niepełnosprawnością ruchową właśnie przez sport wkraczają w nowe życie i to on staje się dla nich nowym rozdaniem. Olimpiady Specjalne dają szansę na realizacje marzeń i jestem całym sercem za wspieraniem tego typu inicjatyw. Jaki oni mieli wpływ na to, że tacy są? Żaden. Większość ludzi już to rozumie co bardzo cieszy, ale nadal są tacy, którzy się boją. Sama wybrałam przedszkole dla swojego dziecka z oddziałami integracyjnymi i dla niego nie ma problemu, że ma kolegę z zespołem Downa, czy z niepełnosprawnością ruchową. Kończyłam liceum w klasie integracyjnej gdzie wpajano nam cenne wartości społeczne, bo często trzeba było pomóc koledze, mieliśmy dyżury związane z zanoszeniem tornistra. Pamiętam, że gdy robiłam osiemnastkę, zaprosiłam niepełnosprawnego kolegę, którego pomimo trudności z transportem przywiozła mama. Do tej pory przypominam sobie jej wzruszanie z racji tego, że ktoś zaprosił syna na imprezę. Zawsze powtarzam przy każdej akcji typu: Olimpiady Specjalne, DKMS, że świadomość pomagania drugiemu człowiekowi to jest coś absolutnie najcenniejszego.


Działalność Fundacji Moniki Pyrek

Olimpiady Specjalne
źródło: www.wyborcza.pl
Pewnie wielu z Was zadziwi obszerność powyższego wywiadu, ale nie miałam serca wycinać czegokolwiek. Jestem usatysfakcjonowana tym wywiadem wtedy, kiedy jest absolutnie w całości. Czwartkowa rozmowa w Szczecinie z Moniką Pyrek była dla mnie tym bardziej szczególna, że Pani Monika pracowała w Radiu Szczecin. Trudne wyzwanie, ale chyba podołałam!
Fot. Justyna Liwocha/ Yesforphotos