czwartek, 11 maja 2017

Wiara w siebie czyni cuda!


W ostatnich tygodniach sprawdzanie statystyk na blogu było dla mnie niezwykle ekscytujące. Czekałam na moment, w którym na ekranie pojawi się liczba 20 tyś. No i się pojawiła. Powinnam skakać, wyrywać włosy z głowy - wszystko oczywiście z radości. Przyjęłam to w sposób, który radzi filozofia stoicka - bardzo spokojnie. Postanowiłam, że napiszę z tej okazji do Was parę zdań.  Po raz pierwszy od stycznia 2016 roku macie Państwo możliwość przeczytania słów, które nie są wypowiedzią sławnego człowieka, który tym bardziej nie jest żadnym autorytetem. Będą to słowa maturzystki, chyba blogerki, ale osobiście preferuję określenie autorki bloga! Brzmi bardziej ludzko.Zapraszam serdecznie!
Fot. Justyna Czubata

Stwierdziłam, że fakt iż przekroczyłam granicę 20 tysięcy wyświetleń będzie dobrym pretekstem do podsumowań, podziękowań i ogólnych refleksji więc do dzieła.



Zacznę od podziękowań, bo jest spora grupa, której się należą. Przede wszystkim dziękuję rodzinie, czyli najwspanialszym na świecie rodzicom i rodzeństwu, najcudowniejszemu kuzynostwu rozsianemu po całej Polsce, przyjaciołom, znajomym, sąsiadom. Od początku dostawałam masę ciepłych słów, deklaracji pomocy, czy też rady. Wszystko to zaowocowało takim właśnie rezultatem. Masę pomysłów i rad jeszcze nie wykorzystałam, ale się postaram.



Podziękowania należą się także wszystkim rozmówcom, za to, że podjęli ryzyko rozmowy ze mną, czyli anonimową osóbką. Nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie sportu, a mimo to oni się zgadzają. Moim celem było pokazanie trochę odmiennego oblicza sportu. Podczas każdego wywiadu staram się o nietuzinkowość pytań, uczę się gdzie jest granica między dociekliwością, a byciem wścibską babą!


Jeśli ruszyłam temat pytań i wywiadów to pragnę się czymś pochwalić. Zaczynając blogować, myślałam, że zyskam tylko możliwość poszerzenia rubryki "doświadczenie" w CV oraz bardzo istotne znajomości. Nauczyłam się i zyskałam o wiele więcej, a mianowicie: pewność siebie, znajomość miast, a także miałam możliwość poznania fantastycznych ludzi właśnie podczas wywiadów, ale nie tylko. Można nawiązać fantastyczne relacje nawet w kawiarni na PKP. Porównując stres, emocje związane z pierwszymi wywiadami, a te obecne, to różnica jest kolosalna. Mam inne podejście, potrafię się śmiać z drobnych pomyłek, czy niedociągnięć. Zupełnie inaczej wygląda też przygotowanie do wywiadów, bo potrafię wyciągnąć pretekst z ligowego meczu.



Zdążyłam przeprowadzić 16 wywiadów, zwiedzić spory kawał kraju, nawet zobaczyć ligowe klasyki. Nauczyło to mnie samodzielności, otwartości i pewności siebie. Udowodniłam sobie i innym, że nie jestem żadną zacofaną laską, która nie ma się czym wykazać. Dzisiaj potrafię znacznie bardziej zawalczyć o swoje zdanie, czy włączyć się do dyskusji, na temat, którego teoretycznie znać się nie powinnam. Chyba trochę walczę ze stereotypem kobiety, blondynki, która nie wie czym jest spalony. Otóż wiem, a dodatkowo potrafię kierować samochodem i tylko czasem mylę lewą stronę z prawą. (Zazwyczaj wtedy, kiedy nie mam na ręce zegarka.) Nie ma ludzi idealnych.

                    

Usłyszałam dużo ciepłych i życzliwych słów pod swoim adresem. Nawet ostatnio usłyszałam najpiękniejszy komplement jaki mogłam tylko usłyszeć. Cytując: "Kinia, ubierasz się jak normalna, atrakcyjna dziewczyna, wyglądasz normalnie, a o piłce masz więcej do powiedzenia niż nie jeden facet - to jest niezwykłe". Musiałam trochę pomyśleć, żeby stwierdzić, że to dla mnie komplement. Kiedyś krzyczałam na tatę, że wyłącza "M jak miłość" tylko po to, by obejrzeć "jakiś" mecz. Dzisiaj znowu krzyczę, ale jak wyłącza mecz mi, po to by oglądać serial! ;)

            

Podziękowałam, podsumowałam to teraz zdradzę jakie mam plany na przyszłość. W przyszłym tygodniu mam egzaminy ustne, które spędzają mi sen z powiek. Jeśli je zdam to pójdę na studia. Wiem na co, ale nie wiem gdzie. Z pewnością wybiorę miasto, w którym sport odgrywa istotną rolę i w obrębie którego będzie wiele drużyn. Trzeba będzie zrobić kolejny krok ku karierze dziennikarza sportowego. Zanim studia, to Mistrzostwa Europy U-21. Jeden mecz obejrzę z trybun, jednak aby to było możliwe musiałam zrezygnować z wymarzonej wycieczki: Florencja, San Marino, Rapallo. Doszłam do wniosku, że wszystkie te atrakcje będą, nigdzie nie znikną, a takiej imprezy w Polsce już raczej nie będzie. Może będzie, ale będę wtedy już stara, pomarszczona i siwa, a dodatkowo z gromadą dzieci na głowie. Podejrzewam, że prędzej doczekam finału Ligi Mistrzów w Polsce, w którym zagrają zawodnicy z mojego pokolenia.

                   


Jeszcze jedno zdanie dla tych osób, którym moja działalność przeszkadza lub próbują mi wmówić, że się nie znam na sporcie: ja się dopiero rozkręcam! Obiecuję dobrze wykorzystać czekające mnie wakacje, okres studiów. Wszystko po to, abyście mogli oglądać mnie na stadionach Ekstraklasy, I ligi lub parkietach PlusLigi albo torach PGE Ekstraligi, bo o meczach Ligi Mistrzów, czy reprezentacji nawet nie marzę. Wolę być mile zaskoczona, niż niemile rozczarowana.
Fot. Justyna Liwocha


Tym zdaniem zakończę swoje rozważania na swój temat. Myślałam, że będzie krótko i zwięźle, ale za długo czekałam na tę chwilę, żeby pisać coś po łebkach. Po obszernej notce autobiograficznej z lekką nutą autoironii, chcę Was prosić, abyście dalej czytali to co uda mi się stworzyć, udostępniali, pomagali i radzili. Będę Wam za to bardzo wdzięczna!
Dziękuję za wszystko, a tym bardziej za to, że to przeczytaliście.... <3


Fot. Justyna Liwocha

Fot. Justyna Liwocha