sobota, 8 grudnia 2018

Nikt poza trenerem nie chciał mnie w Arce

Trudno wejść na szczyt, ale niezwykle łatwo z niego spaść. Przekonał się o tym Michał Janota, który jako nastolatek nie zdołał podbić Feyenoordu Rotterdam i musiał wrócić do Lotto Ekstraklasy. Występy na polskich boiskach także nie były pasmem sukcesów. Zawodnik został zmuszony do "tułaczki" po klubach z I ligi i jak sam mówi, miał moment, w którym zastanawiał się co dalej zrobić, bo spadał coraz niżej. Strach pomyśleć, co stałoby się z Michałem Janotą, gdyby w porę nie trafił pod skrzydła Zbigniewa Smółki. Z pewnością nie mógłby wybić się na wyższy poziom rozgrywek i nie oglądalibyśmy jego dobrych występów w Arce Gdynia.
Fot. Łukasz Grochała

Blondynka o sporcie: Jesteś zadowolony z przebiegu swojej kariery?

Michał Janota: Myślę, że mogłaby się potoczyć trochę lepiej, ale staram się o tym nie myśleć i czerpać możliwie dużo z tego co jest obecnie.



Sam ponosisz odpowiedzialność za swoją aktualną pozycję, czy wpływ na to miały osoby trzecie?
Jedno i drugie. Może gdybym wcześniej zaczął się słuchać innych ludzi to lepiej bym na tym wyszedł. Ostatecznie jednak sam podejmuję decyzje i jestem za nie odpowiedzialny. Robiłem wszystko z własnej woli, żeby później nie mieć pretensji do nikogo. 




Kiedy wyjeżdżałeś z Zielonej Góry do Holandii czułeś, że świat poważnej piłki nożnej stoi przed Tobą otworem?
W tamtych czasach byłem tego pewien. Był to inny świat niż w Polsce, bo kiedy zobaczyłem umiejętności i poziom rówieśników to widziałem przepaść. W Holandii panuje zupełnie inna mentalność piłkarzy.



Profesjonalizm w każdym aspekcie?
Wiedzieli, że ciężka praca da im sukces. Duża część miała też sporo szczęścia, a to w sporcie jest bardzo ważne. Mi go trochę zabrakło.



Brak szczęścia, holenderskiej mentalności i niewłaściwe decyzje spowodowały, że nie zawojowałeś Rotterdamu?
Nie byłem na tyle dobry i miałem też pecha. Kiedy udało mi się przedostać do pierwszej drużyny i byłem stopniowo wprowadzany do gry, zmieniono trenera. To było kluczowe w aspekcie mojej przygody w Holandii.



Wróciłeś z Holandii do polskiej Ekstraklasy - ligi, która nie wzbudza respektu w świecie piłki. Traktowałeś to jako "piłkarskie zesłanie"?

Nie miałem poczucia, że wracam z podkulonym ogonem. Byłem przekonany, że to etap przejściowy i uda mi się znów wyjechać. W międzyczasie plany się nieco zmieniły.
Fot. www.gol.pl

Byłeś niezwykle ważną postacią w Koronie Kielce, często Twoje wejście na boisko potrafiło zmienić obraz gry. Miałeś poczucie, że jednak warto było wrócić do Ekstraklasy i dawać jakość niż grzać ławkę w Holandii?
Piłkarz, który nie gra lub gra mało nie rozwija się i powinien się poważnie zastanowić co dalej. Poza tym, nie ma chyba osoby, która lubi siedzieć na ławce. Cieszyłem się, że dużo gram, ale ta gra nie dawała mi powodów do zadowolenia. Było mnie stać na więcej. Nie wszystko jednak siedzi w piłkarzach. Dużo zależy od trenera, zarządu, prezesów. Obie strony muszą iść w identycznym kierunku, bo gdy jest inaczej, nikt nie może być usatysfakcjonowany.



Kielecką Koronę zamieniłeś na Pogoń Szczecin. Takim krokiem chciałeś sobie podwyższyć poprzeczkę, czy był to raczej efekt rozejścia się Twoich celów z celami zarządu?
Zależało mi na tym, by wypełnić kontrakt w Koronie do końca. Im bliżej okna transferowego tym klub coraz odważniej sugerował mi odejście. Nawet zagrożono, że trafię do drużyny rezerw i będę biegał po lesie. Moje odejście było Koronie na rękę, bo w tamtym momencie zalegali z płatnościami i mieli swoje problemy. Poza tym Pogoń Szczecin była klubem, w którym widziałem szansę na rozwój, a co za tym idzie, podniesienie poprzeczki.



Poszedłeś do Pogoni Szczecin i następnie zniknąłeś z ligowych boisk na długie miesiące. Transfer do Szczecina można uznać jako strzał w kolano?
To był bardzo dobry ruch. Pogoń to ciekawy klub, z wymagającymi kibicami. Dużo wpływowych osób mnie tam chciało. Gdybym wiedział, że na moim przyjściu nie zależy trenerowi, czy prezesowi to bym się poważnie zastanowił. Później na moje nieszczęście zmieniono prezesa jak i trenera, więc zostałem na lodzie. Przyszedł trener, który za mną nie przepadał, więc szybko musiałem odejść z Pogoni.



Można stwierdzić, że po odejściu ze Szczecina zaczęła się Twoja tułaczka po I lidze. Z Holandii, przez Ekstraklasę, aż w końcu wylądowałeś na jej zapleczu. Spadałeś coraz niżej.
Zdawałem sobie z tego sprawę, choć wierzyłem, że przyjdzie moment, w którym się odbiję. Momentem przełomowym był pobyt w Stali Mielec, gdzie spotkałem trenera Zbigniewa Smółkę. Dzięki niemu jestem również w Arce i wyglądam jak wyglądam. Przez rok nie nauczyłem się grać w piłkę nożną. Umiałem w nią grać od dawna, ale potrzebowałem ludzi, którzy pomogą mi w rozwoju. W końcu na takich trafiłem.



Twoja forma spadała przez innych ludzi?
W tym, że spadałem coraz niżej jest dużo mojej winy, choć nie będę wszystkiego brał na siebie. Nie wszystko zawsze zależało ode mnie. Musiałbym opowiedzieć za dużo rzeczy, które widziałem, słyszałem, a nie chcę tego robić.



Po wszystkich przygodach związanych z grą w pierwszoligowych drużynach takich jak: Podbeskidzie, Stal Mielec wierzyłeś w to, że się odbudujesz?
Byłem pewny, że kiedyś taki moment nadejdzie. W Mielcu spotkałem człowieka, który mi zaufał. Nie było sytuacji, w której ściągał mnie za jeden głupi błąd. W niektórych klubach bywało, że stawiali do kąta i krótko po tym cię nie było. Stal Mielec była drużyną, która chciała grać w piłkę i na którą ktoś miał ciekawy pomysł.
Fot. Rafał Rusek

Zderzenie się z pierwszoligowymi realiami było dla Ciebie bolesne?
Większość klubów w I lidze chce grać w piłkę, dlatego już nie jest tak siłowa jak była kilka lat wcześniej. Podobnie też z trenerami. Mają coraz ciekawsze wizje, chcą grać ofensywnie i to jest fajne. Zaplecze Ekstraklasy się mocno rozwija, co moim zdaniem, wyjdzie wszystkim na dobre.



Drużyny z zaplecza Ekstraklasy potrafią wykorzystać swój potencjał?
Stal Mielec w moim przekonaniu jest klubem bardzo ułożonym i sądzę, że ekipy z Ekstraklasy mogą się od nich uczyć. Nie wszędzie jednak jest tak różowo. Przykładowo Podbeskidzie nie wykorzystuje swojego potencjału. Bielsko - Biała to duże i ładne miasto, a mimo to na trening trzeba dojeżdżać 25 km i nie jest to baza Podbeskidzia. Jeśli mówi się o powrocie do Ekstraklasy, to pytam z czym? Nie wystarczy mieć ładny stadion, bo taki mają praktycznie wszyscy.




Spotkanie trenera Smółki można uznać za moment przełomowy w Twojej karierze?

Tak, to był ten moment i jestem trenerowi za to bardzo wdzięczny. Trzymał nade mną bat, znał mnie i wiedział co potrafię.



Przez okres gry w I lidze czułeś, że Ekstraklasa jest w Twoim zasięgu?
Był taki moment w Bielu - Białej, gdzie widziałem, że forma spada i trzeba się szybko zastanowić co dalej. Nie wyglądało to dobrze i miałem momenty zawahania. Tam był najgorszy moment. Miałem jednak przy sobie żonę i dziecko w drodze i to mnie trzymało przy pozytywnym myśleniu.



Udało Ci się wrócić do Ekstraklasy i zrobiłeś to w sposób spektakularny, bo od bramki w meczu o Super Puchar przy Łazienkowskiej. Michał Janota wrócił już na odpowiednie tory?
Daj Boże żeby tak było. Zawdzięczam to trenerowi, bo tylko jemu zależało na moim przyjściu do Arki. Nawet tutaj były o mnie dziwne opinie, nawet nie wiem skąd. Nie byłem tutaj za bardzo chciany, ale trener uparł się na mój transfer, dlatego tu jestem. Mam nadzieję, że teraz prezes docenia mój wkład w wyniki drużyny.
Fot. Piotr Matusiewicz/ Pressfocus

Odpłacasz się trenerowi za zaufanie w najlepszy z możliwych sposobów.
Mogę się bronić jedynie na boisku, więc jeśli dano mi szansę to będę dalej udowadniał swoją wartość.



Wiesz na jakie określenie zasłużył sobie Zbigniew Smółka?

Nie mam pojęcia.



Kazimierz Odnowiciel.
Wcale mnie to nie dziwi. Adam Deja również był skreślony w Cracovii, a w Gdyni okazało się, że jest świetnym zawodnikiem, a nawet uważam, że kluczową postacią drużyny. Po przyjściu Adama nasza gra się wyraźnie poprawiła.



Co takiego trener Smółka ma w sobie, że potrafi wyciągać piłkarzy z dołka i pokazywać światu jako solidnych zawodników?
Duża rola szczerości trenera w stosunku do nas. Ma też wizję, za którą drużyna chce iść. Wiemy, że musimy go słuchać i robić to, co uważa za najlepsze. Może jest w tym również kwestia pewności siebie, którą odzyskaliśmy dzięki trenerowi.
Fot. Łukasz Grochała

Pokazałeś już w Arce Gdynia pełnie swoich piłkarskich możliwości?
Myślę, że nie. Stać nas jako drużynę na dużo lepszą grę.




Trener Leszek Ojrzyński przed derbami powiedział o Tobie, że zmieniłeś się zarówno jako piłkarz i człowiek po założeniu rodziny. Spokój rodzinny miał aż taki wpływ na Twoją karierę i osobowość?
Trzeba było się uspokoić. Skończyło się życie singla, czy kawalera i widzę w tym same plusy. Żona bardzo mnie wspiera, a dziecko nie pozwala nosić w sobie sportowej złości. Wracam do domu i się śmieję. Sukces widzę w tym, że nareszcie spotkałem ludzi, którzy stoją za mną murem. Zmieniłem się, ale nie jakoś diametralnie.



Po powrocie z Holandii byłeś typem lekkoducha?

Trochę tak. Byłem też bardzo pewny siebie i mówiąc kolokwialnie wiele rzeczy miałem gdzieś. Nic mnie nie obchodziło, tylko piłka. Właśnie z piłki czerpałem największą przyjemność, a jednak rodzina zmienia. Wydoroślałem i dojrzałem jako piłkarz i człowiek.



Czym różni się Michał Janota z Kielc od tego obecnego?

Przede wszystkim tym, że teraz mam rodzinę. Kiedy byłem w Koronie zarzucano mi brak stabilności formy, choć uważam, że nie wyglądałem tam źle. Moje statystyki nie zadowalały, jednak dla mnie liczy się gra. Mało osób doceniało moje dobre mecze, a nie było ich wcale mało.



Wspomniałeś, że ludzie często mają dużo do powiedzenia na Twój temat. Na ile mówią prawdę, a na ile kłamią?


W życiu zawsze szedłem swoją drogą. Wychodziłem z założenia, że wszystko jest dla ludzi i popełniałem błędy. Jeśli ludzie robili problem z moich dwóch, czy trzech wyjść na dyskotekę, uważam, że jest to chore. Sorry, jestem człowiekiem i mam prawo z tego korzystać. Nigdy nie wychodziłem przed meczem, zawsze po. Nie robiłem złych rzeczy, a powstawały dziwne historie na mój temat. Żyjemy w czasach, w których każdy może coś powiedzieć o kim chce i w taki sposób rodzą się plotki.



Czego mogę Ci życzyć na najbliższy czas?
Zdecydowanie braku kontuzji.



Tego Ci oczywiście życzę i dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.



Fot. Yesforphotos