piątek, 12 października 2018

Gdzie większe pieniądze, tam mniejsze sentymenty

Do rozpoczęcia oficjalnego okienka transferowego pozostało kilkanaście dni. Można więc sądzić, że największe, transferowe emocje jeszcze przed nami. Skoro to, co obserwujemy obecnie jest tylko "preludium" do całego widowiska, to boję się pomyśleć co będzie, gdy rozpocznie się listopad. Najbardziej gęsta atmosfera skumulowała się w Zielonej Górze, a konkretnie wokół dość sensacyjnego odejścia Grzegorza Zengoty z Falubazu. Oficjalne stanowisko klubu, odpowiedź zawodnika, słowne dyskusje. Wszystko oczywiście na bardzo wysokim poziomie, bo na oczach internatów, za pośrednictwem mediów społecznościowych. Czy w XXI wieku nie da się niektórych rzeczy przeprowadzić kulturalnie i w zaciszu klubowych gabinetów? Chyba, że wraz z pewnym poziomem kończy się kultura.


Grzegorz Zengota jest osobą, której w Zielonej Górze i okolicach przedstawiać nie trzeba. Zaryzykuję stwierdzenia, że kojarzy go 80% lubuskiej społeczności i to nawet niezwiązanej z żużlem. Odważna teza, ale przecież to są moje rodzinne strony, więc wiem o kim się rozmawia. Lubiany, szanowany, choć musiał nasłuchać się negatywnych określeń po słabszych meczach. Przede wszystkim wychowanek. Wychowanek, który na długie lata "wyemigrował" by doskonalić swoje umiejętności na torach w Częstochowie i Lesznie. Wrócił w ubiegłym roku i ucieszył tym samym rzesze kibiców. Okres w Zielonej Górze okazał się słaby dla niego jak i całej drużyny. Zimą Falubaz nie oślepiał blaskiem gwiazd, nie miał przysłowiowej "petardy". Na papierze wyglądał przeciętnie, ale wyróżniał się jednym elementem: ilością wychowanków. Walka o utrzymanie w Zielonej Górze nie pasuje. Ludzie odzwyczaili się, bo od wielu lat ściga się tutaj o najwyższe cele i po tym "chudym" roku Zarząd pragnie do tego powrócić. Trzeba tylko zadać sobie pytanie, czy cel uświęca środki.


O domniemanych wzmocniach spekuluje się od bardzo dawna. Wszystko było nieco spowolnione przez brak stuprocentowej pewności, czy Falubaz zostanie w PGE Ekstralidze. Wiadomo było, że bez względu na rezultat w barażu, barwy Falubazu będzie reprezentował Piotr Protasiewicz i Patryk Dudek. Do tej dwójki należałoby dobierać kolejnych żużlowców. Z Falubazem łączy się Martina Vaculika i Nickiego Pedersena. Miejsce dla jednego z nich musiał zwolnić Grzegorz Zengota. Kością niezgody pomiędzy zawodnikiem, a klubem były pieniądze. "Zengi" podobno domagał się podwyżki, na którą nie chciano przystać, dlatego też ich drogi ponownie się rozchodzą. Ale za to z jakim echem. Klub mówi o pieniądzach, a Grzesiu zaprzecza. Piłeczkę odbijają kolejne osoby z klubu i na oczach kibiców robi się solidne bagno. W erze specjalistów od PR (Public Relations) może warto byłoby skorzystać z ich pomocy, żeby to rozstanie chociaż pozornie wyglądało przyzwoicie? Grzegorz chciał podwyżki i musiał odejść, ale czy to oznacza, że ktoś taki jak Nicki Pedersen, czy Martin Vaculik będą jeździć za ładny uśmiech? Nie mam aż tak bujnej wyobraźni.

Kiedy przeczytałam o kulisach rozstania zielonogórzanina z zielonogórskim klubem, od razu stanęłam po stronie zawodnika. Pod postem "Zengiego" Marcin Grygier wspomniał, że to będzie najczęstsza reakcja kibiców. Klub chce ratować swoje finanse kosztem wychowanka. Może to być w miarę logiczne dopóki się nie wie, kto ma przyjść w jego miejsce. Za przykład wezmę Nickiego. Zamiast żużlowca związanego emocjonalnie z miastem, kibicami, przyjdzie ktoś, kto zmienia barwy w prawie każdym oknie transferowym. Oprócz tego nie ma dobrej opinii. Jeśli ktoś mówi o najemnikach, to jego nazwisko nasuwa mi się jako pierwsze. Przychodzi dla kasy, robi to co musi i przy pierwszej, lepszej okazji ucieka. Doceniam jego osiągnięcia, bo samo nic do niego nie przyszło, ale nazwisko Pedersen mnie na W69 nie przyciągnie. Kibice chcą oglądać, podziwiać, pokazywać dzieciakom "swoich" zawodników. Dzieci często wzorują się na osobistościach pokroju Patryka Dudka, Piotra Protasiewicza, czy właśnie Grzegorza Zengoty. W życiu nie pozwoliłabym, aby moi siostrzeńcy upatrywali w Nickim Pedersenie wzór do naśladowania. Prędzej zabronię im chodzić na żużel i zabiorę na Ekstraklasę.

Szkoda, że włodarze klubu odchodzą od wizji "swojskiej drużyny". Fakt, wielu wychowanków zostanie, ale to już nie będzie ta drużyna. Trudno mi w tej sprawie zachować obiektywizm, bo wzrastałam w wiernym kibicowaniu zielonogórskiej drużynie. Męska część rodziny nie pozwoliła, abym nie identyfikowała się z Falubazem. Teraz mieszkam w Gdańsku, próbuje swoich sił jako dziennikarka przy tutejszej drużynie żużlowej, ale do Zielonej Góry wracam z przyjemnością. Nie wiem tylko, czy z taką będę iść na mecz ligowy Falubazu. W obecnym sezonie nie było wyników, ale były mecze, gdzie wychodziła drużyna, na którą nie umiałam się wkurzać za przegrany mecz. Robili co mogli dla drużyny, dla siebie, ale także dla tych, którzy siedzieli na trybunach.


Żużel dla zawodników jest pracą. Są jak orkiestra: grają tam, gdzie ich chcą. Szkoda, że "Zengiego" zabraknie w szeregach Falubazu, szkoda, że rozstanie wygląda tak, a nie inaczej. Za tę burzę w internecie obu stronom należy się żółta kartka. Pokazuje mi to, że tam, gdzie w grę wchodzą tak olbrzymie pieniądze, których pewnie przez 20 lat życia nie widziałam, nie ma miejsca na sentymenty. Podobno cel uświęca środki, a lepsze jest wrogiem dobrego. Pożyjemy, zobaczymy. Oby nie spełnił się najczarniejszy scenariusz.
 
Fot. Yesforphotos

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz