piątek, 26 sierpnia 2016

Na porażkę trzeba zasłużyć

Kwestia sportów walki ucichła w ostatnich latach. Ludzie myślą, że nie można nic więcej osiągnąć i to jest błąd. Stowarzyszenie Kultury Fizycznej "Boksing" Zielona Góra robi wszystko, aby to zmienić. To miejsce od samych podstaw stworzył utytułowany kickboxer - Bogumił Połoński. Zapraszam do zapoznania się z treścią naszej rozmowy!




Blondynka o sporcie: Skąd pomysł, aby zająć się na poważnie sportami walki?

Bogumił Połoński: Długa historia. Gdzieś we wczesnej młodości spodobał mi się ten sport. Byłem także natchniony karierami czołowych, polskich kickboxerów m.in. Marka Piotrowskiego w tamtym okresie i postanowiłem trenować. Prowadziłem długą karierę sportową, bo przez ok. 10 lat byłem jednym z zawodników polskiej kadry narodowej, a w 2005 roku założyłem własny, profesjonalny klub sportów walki.




Dlaczego konkretnie kickboxing?
Kickboxing w tamtym okresie było najłatwiej trenować w Zielonej Górze. Od tej pory kickoboxing bardzo ewoluował. Ja będąc trenerem, prezesem i zarządcą razem ze współpracownikami rozszerzyliśmy działalność naszego klubu.



Co Pana zdaniem wyróżnia kickboxing spośród innych dyscyplin?
Generalnie ludzie wybierają dyscyplinę z różnych powodów. Najlepiej jest wtedy kiedy ona im odpowiada i są szczęśliwi z jej uprawiania. Co wyróżnia kickboxing? Wydaje się, że nie ma nic takiego co by go wyróżniało ponad inne dyscypliny, bo we wszystkich panują zbliżone zasady. Jeśli ktoś chce uprawiać zapasy to uprawia zapasy, jeśli kicboxing to kickboxing itd. aż po złożone sporty walki, czyli MMA.






Po rozpoczęciu poważnych treningów nie miał Pan obaw związanych z urazami lub kontuzjami?
Przez myśl to trochę przechodziło. Jeśli człowiek zaczyna podporządkowywać życie do osiągania najwyższych wyników w danej dyscyplinie sportu, uczy się po prostu unikać kontuzji



Na co najbardziej jest narażony kickoboxer?
Na nic, jeśli ma olej w głowie.



Bywały walki po których nie chciał Pan wracać na ring?
Nie było takich sytuacji. Bardziej decyzje życiowe wpływały na to czy mogę dalej trenować, czy nie. Obecnie klub tworzę w taki sposób, aby nie doszło do takich sytuacji jak na olimpiadzie, po której jesteśmy 33 państwem w klasyfikacji medalowej, bo w większości przypadków pojechali tam turyści. Widziałem jak pracują kluby, w których ja walczyłem i starałem się stworzyć miejsce, gdzie zawodnik nie będzie jechał do Rio, czy Tokio w charakterze turysty i obserwatora, ale jako pretendent do medalu.


W jaki sposób prawdziwy „twardziel” znosi porażki?
Każda porażka nas czegoś uczy i trzeba sobie na nią zasłużyć. Ważne, aby nauczyć się wyciągania  wniosków. Zwykłe znoszenie porażek to tak jak cieszyć się sukcesem i zapomnieć czym był spowodowany. Współcześnie ludziom z trudem przychodzi wyciąganie nauki z sukcesów, a tym bardziej z porażek.

źródło: www.lzg24.pl

W Pańskiej profesji wyciąganie tych wniosków przychodzi łatwiej, czy trudniej?
To jest bardzo złożony proces. Można się zająć tym sportem powierzchownie i brać udział tylko w „nadmuchanych imprezach”, które nie reprezentują wysokiego poziomu lub tych lokalnych i stać się pokemonem facebookowym. Innym wyjściem jest zajęcie się sportem na poważnie i robienie tego bardzo mocno, dobrze i profesjonalnie, tylko wtedy wyciąganie wniosków jest bardzo długim procesem.



Jaka walka najbardziej utkwiła Panu w pamięci?
Nie ma takich walk, które bym szczególnie pamiętał, bo stoczyłem ich powyżej 250. Jest taka niepisana zasada, że po 50 walce poszczególnych zawodników, po pojedynkach się nie pamięta, a po 100 jedynie charakterystyczne momenty, a z upływem czasu wszystko zaciera się w jedną całość.




W jakim momencie podjął Pan decyzję o zakończeniu wyczynowego uprawiania sportu i początku kariery trenerskiej? 
W 2007 roku przestałem kontynuować karierę zawodniczą ze względu na nawał pracy tutaj w klubie, który założyliśmy w 2005 roku. Po dwóch latach miał już tyle członków i zawodników, że trzeba było poświęcić mu coraz więcej uwagi, pracy i nie mogłem już tego pogodzić. Na głowie miałem cały klub, który stawiałem od podstaw łącznie z remontem i dostosowaniem go do profesjonalnego uprawiania dyscyplin sportów uderzanych. Wtedy podjąłem decyzję po raz pierwszy. W 2014 roku postanowiłem w euforyczny sposób wrócić i jeszcze trochę powalczyć. Zdobyłem nawet Mistrzostwo Polski, ale znowu mieliśmy rzut chętnych, którzy byli na wysokim poziomie i należało poświęcać im więcej czasu.




Jak wygląda życie trenera? 
Wielu ludzi nie jest świadomych tego jak wygląda życie trenera w tej dyscyplinie. Treningi jednostek zajmują mi 5/6 godzin dziennie, ale praca trwa praktycznie 24 godziny, ponieważ cały czas się myśli się o tym co zrobić, by pomóc osiągnąć sukces podopiecznym. Trzeba przeprowadzić wiele procesów myślowych. Czasy są takie a nie inne. Funkcjonujemy na bardzo niskim budżecie, bo kluby nie dostają już takich pieniędzy co kiedyś. Ja osobiście w takich latach nie walczyłem. My mamy skromny budżet i musimy sobie z tym radzić.



Ma Pan poczucie, że decyzja o końcu własnej kariery była słuszna?

Byłem w wysokiej formie, gdy po raz pierwszy zakończyłem karierę i posiadałem olbrzymie doświadczenie. Wielokrotnie walczyłem w turniejach największych imprez w postaci Mistrzostw Świata, Europy, czy Pucharach Świata. Porażki i sukcesy z tamtych wydarzeń to moje olbrzymie doświadczenie jakie sobie zafundowałem w życiu sportowca. Zawsze praca trenerska bardzo mnie fascynowała więc była to dobra decyzja, aby realizować się w tym zawodzie. Dziś wiem, że moje doświadczenia płynące z porażek i sukcesów sportowca, dają olbrzymią szansę moim zawodnikom w osiąganiu sukcesów na najwyższym światowym poziomie. Oprócz wiedzy, trenerskiej posiadam olbrzymią wiedzę praktyczną, nabytą podczas własnej rywalizacji w kraju i na świecie. Te doświadczenia to standardy, które w SKF Boksing Zielona Góra są realizowane od początku na bardzo wysokim poziomie, w stosunku do wszystkich sportowców wyczynowych.  

źródło: www.boksing.pl

Dużo zabrakło do tytułu Mistrza Świata?
Nie, były to werdykty bardzo długo ogłaszane tzw. 2:1. Nigdy nie przegrałem ewidentnie, zazwyczaj w pojedynkach finałowych na najbardziej prestiżowych imprezach.



Chciałabym zapytać o emocje jakie towarzyszą zawodnikowi chwilę przed rozpoczęciem walki. W takich momentach jest miejsce na obawy, strach?
Zawodnicy odczuwają tzw. tremę. To nie zawsze jest powiązane z bezpośrednim zagrożeniem życia lub zdrowia. Artysta wychodząc na estradę też nie chce popełnić gafy. Każda osoba mierząca wysoka często się stresuje, ale to też ich motywuje. Nie wszyscy tremę posiadają. Sam pamiętam walki do których podchodziłem bezstresowo, ale były też takie do których tak podejść się nie dało. Często poczucie, które towarzyszy przed walką, nie przekłada się na jej przebieg. Po prostu jest to stan psychiczny, chwilowy, który mija zazwyczaj po dźwięku gonga.



Obecnie młodzi ludzie garną się do uprawiania sportów walki? 
Tak, garną się bardzo mocno i my w Stowarzyszeniu Kultury Fizycznej „Boksing” Zielona Góra  mamy rozbudowany system pracy: Akademia Zwycięscy  - dzieci od 7 roku życia, są u nas grupy początkujące, średnio zaawansowane, grupy zawodnicze, gdzie mamy do czynienia z ludźmi prowadzącymi kariery sportowe, które staramy się projektować. Prowadzimy te osoby od najmłodszych lat w taki sposób, aby umożliwić im zdobywanie najlepszych tytułów w danej grupie wiekowej i następnie w seniorstwie z aspiracjami na Mistrzostwa Świata czy Igrzyska Olimpijskie. Klub prowadzi także sekcje dla zawodników i zawodniczek, którzy nie chcą być prawdziwymi fighterami, ale w tym miejscu jest to dla nich coś więcej niż tylko rekreacja. Jest to tzw. „active team”.



Co może ich zniechęcać do przyjścia tutaj?
Przede wszystkim niewiedza o sporcie, dyscyplinie jak i jej rozwoju. W stosunku do naszego klubu nie powinno być żadnej blokady psychicznej, czy obaw, bo jesteśmy klarowną instytucją z jasno określonymi celami i kierunkami działania.


Trenowanie sportów walki może pomóc w codziennym życiu, czy raczej utrudnia normalne funkcjonowanie?
Dla człowieka, który robi to co kocha i pragnie robić dalej ważne jest, aby osiągać w tym sukcesy i nie sądzę, żeby mu to w czymś przeszkadzało. Raczej pomaga w realizowaniu własnej osoby.


Jakie doświadczenia warto wynosić z ringu?
Ring uczy pewnych zachowań, determinacji i bardzo konkretnego podejścia, ale bardziej sprawdzają się w nim osoby, które pewne cechy mają już wrodzone. Pomagamy ludziom, którzy chcą do nas przyjść i spotkać takich zdeterminowanych zawodników, by mogli nasiąknąć ich osobowością i następnie przełożyli to na zwykłe życie.



Podsumowując szeroko pojęte sporty walki, to najlepszy okres mamy już za sobą, czy dobra passa trwa nieustannie?
Ten rok wyjaśnił wiele spraw, o których myślałem, m.in. Igrzyska w Rio i uzyskany tam wynik. Mam nadzieję, że wreszcie ludzie zrozumieją, że takie miejsce jak Stowarzyszenie Kultury Fizycznej „Boksing” Zielona Góra warto mieć. Na szczęście Zielona Góra jest takim miastem, w którym mieszkańcy wiedzą o funkcjonowaniu tej instytucji. W dyscyplinach o rozwój których dbamy zaczyna dziać się dobrze. To pokolenie, które było i wygrywało zamknęło swój rozdział. Długo nic się nie działo, ale teraz zacznie być dobrze. Tylko młodzi ludzie, którzy tu przychodzą muszą w to uwierzyć, a ci którzy są decydentami na początku ich karier, powinni przestać im przeszkadzać, pozwolić pójść własną drogą. Może te wyniki nie będą spektakularne, ale na pewno przyniosą chlubę dla nas, dla Polski.


Pana zdaniem, sukcesom polskich zawodników poświęca się należycie wiele uwagi?
Polska jest specyficznym krajem, a raczej jej obywatele specyficznie myślą. Nasz kraj daje ogromne możliwości, Zielona Góra także, ale trzeba umieć je wziąć. W historii ludzkości nie ma dobrego momentu na sukces, bo albo wszyscy chcą robić sukces i jest duża konkurencja lub nikt nie chce i wyłącznie nieliczni w niego wierzą. Trzeba zmienić mentalność i pójść w stronę sukcesu.



Zajmuje się Pan trenowaniem młodych zawodników. Jakich cech stara się Pan doszukać w swoich podopiecznych?
Na pewno determinacji i pewnych cech fizycznych. Najważniejsze jednak, żeby człowiek chciał i mógł. Jeśli te 2 warunki będą spełnione to zawodnik jest na właściwym miejscu, które okazuje się początkiem jego kariery sportowej, a przede wszystkim walki.



Jak długo się tego szuka? 
W tej chwili bardzo długo. Są zawodnicy bardzo zdolni, którzy szybko osiągają sukces, są bardziej dojrzalsi i wiedzą czego chcą. Duża część musi także ewoluować w swojej karierze, więcej pracować nad sobą. Jednak wszyscy wiedzą, że muszą poświęcić mega dużo czasu, siebie, a także stać się szczęśliwym człowiekiem z faktu trenowania, bo to jest jedyna droga. Współcześnie w każdej dziedzinie życia jest tak wysoka specjalizacja, że nie ma innego wyjścia niż żyć tym co się robi. Inaczej można skończyć wiele fakultetów i do emerytury robić rzeczy będące poniżej naszych oczekiwań.
Puchar Świata 2014
źródło. www.boksing.pl

W sportach walki bardzo ważna jest siła fizyczna, ale jaką rolę odgrywa głowa zawodnika?
Nie wystarczy już być tylko osiłkiem. Musimy doprowadzić do sytuacji, kiedy psychika i siła fizyczna są zrównoważone. Wtedy zawodnik jest w pełni ukształtowany, bo jeśli w którymś z elementów są braki, nigdy nie będzie funkcjonował na wysokim szczeblu sportowym. Pozostaje tylko liczyć na fart, jak wszyscy panowie, którzy pojechali do Rio.



Długo trzeba nad tym pracować?
Różnie, bo niektórzy we wczesnym wieku wiedzą czego oczekują od życia, ale część chce się sportem bawić, cieszyć i dopiero później upatrują w nim cel życiowy. Nieustannie należy ciężko pracować nad mentalnością, podobnie jak na treningu nad siłą.


Na co młody zawodnik musi się uodparniać?
Na wpływ ogólnego marazmu, ponieważ współcześni ludzie nie muszą walczyć o cokolwiek. Nie mają potrzeby wyzwalania w sobie determinacji, aby na co dzień zdobywać nowe cele. Zawodnik musi się odciąć od byle jakości, która nas otacza np. w internecie i patrzeć w swoją stronę. Powinien też odciąć się od towarzystwa, które wciąga go w jakieś bagienka.



Pana podopieczni już w wieku 16-18 lat zdobywają pierwsze trofea. Ich droga wymagała wielu poświęceń?
Tak, chociaż wielu młodych uprawia te dyscypliny spontanicznie, bo coś im się podoba i jak sami mówią „zajarali się czymś”. Wszyscy zdecydowanie ciężko pracują, bo bez tego nic by nie osiągnęli.



Jaka grupa zostanie dalej przy sporcie? 
Nasz klub w trakcie 11 lat funkcjonowania zdobył ok. 500 medali na różnych imprezach. Jest to bardzo dobry rezultat. Patrząc bez liczb na ilość zawodników, którzy przeszli do seniorstwa mogę być dumny. Jest to spory procent ludzi, którzy zdecydowali się na dalszą współpracę z nami i mierzą wysoko.



Tutejszy klub z Zielonej Góry może być konkurencją dla gigantów z dużych miast?
Stworzyliśmy miejsce w Zielonej Górze, które jest bardzo rozpoznawalne i postrzegane jako jedno z najlepszych. Muszę odpierać ataki z prośbą o konsultacje w innych klubach, bo my pracujemy na swój interes i na sławę ludzi z Zielonej Góry, a nie całej Polski. Nie odbiegamy wcale od klubów na świecie, a w Polsce jesteśmy w czołówce.



Dziękuję bardzo za rozmowę. 
Dziękuję!


Fot. Yesforphotos


piątek, 15 lipca 2016

Piłka ręczna zmienia człowieka na lepsze

Polska reprezentacja piłkarzy ręcznych szlifuje formę w Arłamowie, ale do treningów wracają także szczypiorniści z Superligi. Jednym z takich zawodników jest kołowy SPR Chrobry Głogów - Kacper Pawłowski. Jest on wychowankiem głogowskiego klubu, absolwentem Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku. Miałam okazję porozmawiać z Kacprem o przebiegu kariery, pozycji polskiej piłki ręcznej, a także planach na przyszłość.
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z treścią naszej rozmowy.


Blondynka o sporcie: Wytłumacz proszę, dlaczego spośród tak wielu dyscyplin sportowych, Ty wybrałeś akurat piłkę ręczną?

Kacper Pawłowski: Już w podstawówce przekonała mnie do tego moja dawna pani trener - Edyta Suchy. Tam właśnie z grupą przyjaciół zaczęliśmy grać. Z czasem okazało się, że w miarę dobrze mi szło. Po drodze dowiedziałem się, że moja mama również kiedyś grała z tą trenerką. Zwyczajnie, bardzo zafascynował mnie właśnie ten sport, może dlatego, że jest trochę brutalny, ale dzięki temu także piękny.



Widziałeś siebie kiedykolwiek w innej dyscyplinie lub roli?

Zastanawiałem się kiedyś, czy nie spróbować sztuk walki. Grałem też w siatkówkę, koszykówkę, ale nic mnie nie urzekło tak jak handball.

źródło: www.tygodnikglogowski.pl

Co Ciebie oczarowało w tym sporcie?

Sam fakt, że jest to sport dla twardzieli. W wielu dyscyplinach zawodnik po kontakcie z przeciwnikiem pada, leży i zwija się z bólu. Szczypiornista z kolei wstaje i biegnie dalej, na nic nie narzeka. Poznałem tutaj także wielu ludzi, którzy udowodnili, że piłka ręczna zmienia człowieka na lepsze.




Kogo podziwiałeś, kim się inspirowałeś na początku swojej przygody z piłką ręczną?

Przede wszystkim Bartkiem Jureckim - obecnie moim kolegą z drużyny i trenerem. Później pojawił się także Kamil Syprzak, który ma podobne warunki jak ja, a raczej to ja mam podobne do jego. (śmiech) Także tą dwójką się inspirowałem.

źródło: www.photo-team.pl

Jak potoczyły się Twoje losy po tym jak poszedłeś do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku?
W Gdańsku nabyłem znacznie więcej umiejętności, zawarłem dużo ciekawych znajomości. Od tego czasu zaczęto mnie inaczej postrzegać. Udowodniłem, że tylko i wyłącznie ciężką pracą zawdzięczam to, gdzie teraz jestem. Zyskałem także szacunek wielu, ponieważ przychodząc do Gdańska byłem jednym z najsłabszych zawodników, a jednak zdołałem dogonić innych.



Miałeś obawy przed regularnymi treningami, wyjazdami na mecze i jeszcze koniecznością nauki?
Oczywiście, że tak. W końcu czekały mnie setki wyrzeczeń i z pewnością nie jest to proste. Stwierdziłem jednak, że warto spróbować, przecież nie miałem nic do stracenia i nigdy nie odpuściłem.


Jak Cię przyjęto w Gdańsku?
Przez trenerów na pewno miło i dobrze, chociaż już na początku uprzedzili mnie, że albo będę ciężko trenował i oni zrobią ze mnie zawodnika, inaczej nic by z tego nie wyszło i zostałbym wyrzucony ze szkoły. Co się tyczy drużyny, to wszyscy byliśmy w podobnej sytuacji. Każdy był z innego rejonu Polski, nikt się wcześniej nie znał więc szybko się zintegrowaliśmy i poszło wszystko dobrze.


źródło:www.sportowy24.net

Posiadasz ciekawe wspomnienia z "ławy szkolnej"?
Ciężko powiedzieć, bo jest ich wiele, ale to takich o których nie wypada powiedzieć.
(śmiech)




Chciałabym zapytać o rywalizację w grupie "szczęśliwych wybrańców" z Gdańska?

Tam każdy nastawiony jest na doskonalenie swoich umiejętności,ciężką pracę na treningach, ale prawdziwy sprawdzian był w meczu. Trener obiektywnie patrzył, który z zawodników spisuje się najlepiej. Sami też widzieliśmy, czy któryś z nas odstaje od reszty, a kto zrobił największe postępy. Oprócz tego, że rywalizowaliśmy między sobą, byliśmy też przyjaciółmi i trzymaliśmy się jak bracia.


Ilu z Was zostało przy sporcie?
Z grupy piętnastu osób grać przestały tylko dwie. Reszta wspomaga swoje drużyny w I lidze i Superlidze.




Po latach treningów zgadzasz się ze stwierdzeniem, że piłka ręczna to jedna z najbardziej brutalnych dyscyplin?

Tak, bo chociażby w tym roku doznałem urazu nosa, a dokładnie złamanej kości. Wspomnę tylko, że jest to jeden z wielu takich wypadków, które przytrafiają się w trakcie sezonu. To określenie jak najbardziej pasuje do piłki ręcznej.



Wśród szczypiornistów można mówić o jakimkolwiek panoszeniu się, wywyższaniu na boisku, czy specyfika tego sportu szybko sprowadza taką indywidualność do parteru?
Są tacy zawodnicy, którzy mogą sobie na to pozwolić, czyli ludzie światowej klasy. Jeśli młody zawodnik, przykładowo w moim wieku spróbowałby czegoś takiego, to nie ma za bardzo szansy. Starsi zawodnicy zjedzą go doświadczeniem.




Co zadecydowało o Twojej grze w Chrobrym Głogów?

Zawsze o tym marzyłem, w końcu jestem wychowankiem tego klubu. Podziwiałem go od czasu rozegranego finału z Wisłą Płock. Chciałem grać w głogowskich barwach, u boku Bartosza Jureckiego. Teraz to marzenie się spełniło, bo Bartek jest moim kolegą z drużyny i drugim trenerem. Stwierdziłem, że rady od Bartka bardzo mi pomogą i Chrobry będzie dobrym miejscem do rozwoju.


źródło: www.photo-team.pl

Gra z najlepszymi zawodnikami w Polsce, jak i w Europie była i jest dla Ciebie dużym wyzwaniem?

Wyzwaniem oraz zastrzykiem motywacji by ich dogonić i reprezentować podobny poziom co oni.




Ciążyła na Tobie presja związana z rywalizacją z ikonami polskiej piłki ręcznej?

Nie, bardziej chęć udowodnienia sobie i innym, że zasługuję na grę z nimi w tej lidze. Podchodzę do tego spokojnie. Napawa mnie to dumą, że mogę mierzyć się z takimi zawodnikami, a także motywuje do dalszej pracy.





Jakie mecze są dla Ciebie najtrudniejsze?

Zdecydowanie derby z Zagłębiem. Z nimi się zawsze ciężko gra, ale atmosfera na trybunach podczas takich spotkań jest niezwykła i ona także motywuje zawodników.




Co powoduje, że są to dla Was najtrudniejsze spotkania? Sami się nakręcacie, czy akurat zawodnicy z Zagłębia stwarzają Wam arcytrudne warunki?
Przed derbami sami się nakręcamy, ale robią to także kibice jak i oczywiście rywale. Z Zagłębiem gramy jakoś niezwykle brutalnie, inaczej niż z innymi zespołami.




Piłce ręcznej poświęca się należycie wiele uwagi? Może czujecie, że Wasza dyscyplina pozostaje w cieniu innych gigantów?
Na pewno jesteśmy w cieniu. Przykład finału Ligi Mistrzów, w którym grało Vive Tauron Kielce, którego żadna bardziej dostępna, polska stacja nie transmitowała. Mogliśmy tam podziwiać polski zespół, więc cały naród powinien tym żyć, a w rzeczywistości mało kto wiedział.




Jakie warunki musi spełniać "kandydat" na dobrego szczypiornistę? Chodzi mi o konkretne warunki fizyczne.
Obecnie mówi się o panującej w piłce ręcznej modzie na warunki fizyczne. Trzeba być dużym i silnym. Wcześniej ta gra była bardziej dynamiczna i mniejsi zawodnicy mieli łatwiej, ale to tylko teoria. Generalnie stawia się na większych zawodników.



Jaką rolę odgrywa głowa i psychika zawodnika?
Ogromną, bo wysoki zawodnik wcale nie oznacza silnego i wysportowanego. Każdy kto chce grać w ręczną musi nieustannie dużo pracować i mentalnie nie wolno się poddawać. Życie często wiele rzeczy utrudnia, ale nie może być za łatwo. Na każdym kroku należy pokonywać własne słabości.




W sezonie 2015/2016 w szeregach głogowskiej drużyny oprócz Ciebie pojawiło się kilku innych zawodników, m.in. Bartosz Jurecki czy Tomasz Rosiński. Jak układa się Wasza współpraca?

Mimo, że są to gwiazdy światowej klasy, także są świetnymi ludźmi, bardzo pomocnymi i traktujemy siebie jak braci z drużyny. Nie można mówić u nas o jakimkolwiek podziale, bo mimo, że oni są lepsi ode mnie o 10 klas, to w drużynie stoimy jak równy z równym. Poza boiskiem wiem, że mogę liczyć na ich wsparcie, tak samo jak oni na moje.



źródło: www.sportowefakty.pl
Jako młody zawodnik masz okazję czerpać z ich doświadczenia?
Dla młodego zawodnika, takiego jak ja to ogromna szansa grać u boku Bartka, czy Tomka. Rozumiem, że są bardziej ograni i doświadczeni, dlatego próbuję czerpać dla siebie jak tylko mogę.


Wróćmy do Twojej kariery. Jeśli kiedykolwiek pojawiłaby się dla Ciebie propozycja grania poza krajem, zdecydowałbyś się na taki krok, czy wolałbyś reprezentować polski klub?
Ciężko powiedzieć. Wszystko zależałoby od tego ilu zawodników miałbym na swojej pozycji. Póki co jestem związany kontraktem z Chrobrym, ale za kilka lat, jeśli miałoby mi to pomóc w rozwoju to, myślę, że skorzystałbym z takiej oferty.




Na koniec powiedz, czy gra w reprezentacji to realne marzenie, czy póki co bardzo odległe?

Może za kilka lat, jeśli będę ciężko pracował to może i realne. Grałem już w reprezentacji juniorskiej, ale to nie było to. Bardzo chciałbym zagrać z orzełkiem na piersi.



Czekając na pociąg postanowiłam pozwiedzać głogowskie zakątki i standardowo jestem zauroczona dolnośląskim miastem!


Fot. Justyna Liwocha
Yesforphotos










środa, 25 maja 2016

O celu grania w piłkę nożną

Jak tu nie pisać o piłce, jeśli w pobliżu dzieją się takie rzeczy? Za nami koniec rozgrywek w Ekstraklasie. Rok temu chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zagłębie Lubin jako beniaminek, sezon zaczynało od remisu i porażki, a po niespełna roku może się cieszyć z 3. miejsca i awansu do europejskich pucharów. O sukcesie całego zespołu, jego okolicznościach i wielu innych ciekawych sprawach rozmawiałam ze stoperem Zagłębia - Jarosławem Jachem, który przebojem pojawił się w pierwszej drużynie i zadziwił środowisko piłkarskie.
Zapraszam do zapoznania się z wywiadem!


 

Blondynka o sporcie: Na jakim etapie życia uświadomiłeś sobie, że to piłka jest tą profesją, którą chcesz się zająć?

Jarosław Jach: Wyszło to dość przypadkowo. Zawsze byłem wysportowany, ale ogólnie nie myślałem, że piłka będzie moim zawodem. Początkowo jako młody chłopak trenowałem jednocześnie pływanie i piłkę nożną, ale większe sukcesy odnosiłem w pływaniu i do pewnego momentu myślałem o karierze pływackiej. Mój trener jednak nie zgodził się, abym trenował dwa sporty, popadliśmy trochę w konflikt i wtedy zadecydowałem, że nie chcę trenować pod jego okiem. Zrezygnowałem z pływania i postawiłem na piłkę, choć początkowo nie miałem dużych osiągnięć. Po prostu trener, który prowadził drużynę w Dzierżonowie, dostał pracę tutaj w Lubinie, polecił mnie i przyszedłem do Zagłębia za jego pośrednictwem. To był właśnie ten moment, kiedy pomyślałem, że to piłka nożna może być moim sukcesem.



Miałeś jakąś inną alternatywę poza piłką?
Grę w Zagłębiu zacząłem w 3 klasie liceum i to w zasadzie pod koniec i przez cały wcześniejszy okres planowałem postawić na edukację, a konkretnie na politechnikę. Piłkę odłożyłbym na boczny tor.


Jakie były Twoje pierwsze wrażenia po przejściu z III ligi do Ekstraklasy?
Troszkę różni się to wszystko podejściem i profesjonalizmem. W III lidze nie ma problemu, gdy ktoś się spóźni na trening albo nie przyjdzie wcale. Czasem zdarzy się, że komuś zwyczajnie się nie chce.
Powiedziałbym, że tam jest coś w rodzaju zabawy. Tutaj natomiast jest pełny profesjonalizm. To jest nasza praca i każdy oczekuje od nas stuprocentowego zaangażowania i robienia tego co do nas należy.

Źródło: www.zaglebie.com


Jak wygląda rywalizacja zawodników Zagłębia o miejsce w podstawowym składzie?
To jest taka zdrowa rywalizacja. Jesteśmy bardzo fajną drużyną, teamem, gdzie panuje mega przyjazna atmosfera, ale rywalizacja jest duża. Na każdą pozycję jest dwóch lub trzech chłopaków i to miejsce trzeba sobie wywalczyć. Przede wszystkim należy dobrze wypadać na meczach. Jeśli ktoś jest dobry na treningach, to nie zawsze ma to swoje odzwierciedlenie na meczach, a przecież granie pod presją przeciwnika jest celem footballu.




Co Wam pomaga przetrwać trudy intensywnego sezonu?

 W piłce ważne jest, aby być profesjonalistą w każdym aspekcie. Należy być wypoczętym, pamiętać o zdrowym odżywianiu i w ogóle zdrowym trybie życia. Pomaga to w trudnych momentach, kiedy ktoś nie daje sobie rady albo ma gorszy dzień, wtedy pojawia się zawodnik, który zadbał o siebie i dzięki temu ma spore rezerwy energii.




Twoim zdaniem, rywalizacja bardziej pomaga, czy szkodzi?

 Zdecydowanie pomaga, bo dzięki temu drużyna idzie do przodu, przychodzą osiągnięcia. Niezwykle ciężko jest wygrać ligę, czy nawet zająć dobre miejsce grając tylko jedną "11".



Jak się czujecie jako trzecia piłkarska siła w Polsce?
Jest to dla nas ogromny sukces. Przed sezonem mieliśmy spotkanie z kibicami, gdzie powiedzieli nam wprost, że oczekują awansu do europejskich pucharów. My powiedzieliśmy, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, bo na tamtą chwilę nawet nie przyszło nam do głowy, że będziemy mogli do tego dojść. Pewnie sprawiliśmy wszystkim niespodziankę, a nawet sobie. Mega fajne osiągnięcie, niezwykłe wspomnienia, bo taki sezon nie zdarza się za często, pomimo tego, że jestem młodym zawodnikiem. Z doświadczeń starszych kolegów wiem, że zająć 3 miejsce w Polsce jest bardzo trudno i tym bardziej jesteśmy z tego dumni.


Jarosław Jach razem z Zagłębiem zdobył 3 miejsce w Polsce.
źródło: facebook.pl

Łatwo jest się domyślić jakie nastroje obecnie panują w drużynie, ale dobrze wiemy, że nie były one takie cały czas. Czym różnią od tych, które dominowały w sezonie 2013/2014, kiedy widmo gry w I lidze było bardzo realne?

 Różnica jest bardzo duża, bo w tym momencie możemy jako zawodnicy o wiele więcej. W szatni panuje taki "luz". W trakcie tego sezonu, kiedy spadaliśmy z Ekstraklasy pracowaliśmy bardzo ciężko, ale brakowało w szatni odrobiny dowcipu, czy nawet takiego wspólnego wyjścia na piwo. Obecnie po tak dobrym sezonie, mogliśmy sobie pozwolić na takie rozluźnienie. Oczywiście nad wszystkim czuwa trener, który potrafi zbalansować nasze nastroje. Dzięki niemu wiemy, kiedy musimy skupić się wyłącznie na pracy, a kiedy pozwolić na większą dawkę humoru.




Do dzisiaj jest wiele spekulacji i domniemywań na temat spadku Zagłębia do I ligi. Twoim zdaniem, dlaczego klub, który ma świetną kadrę, dobre warunki do rozwoju i stabilną sytuację finansową zalicza spadek?

Ciężko jest mi powiedzieć, bo nie byłem przy tej drużynie w tamtym momencie, ale sądzę, że zabrakło trochę profesjonalizmu. Nie było balansu między pracą, a luzem w kluczowym momencie sezonu. Zawodnicy byli zbyt pewni siebie. My w tym sezonie nie wierzyliśmy w ten sukces i na każdym kroku pracowaliśmy jak najciężej i dawaliśmy z siebie 100%. To jest właśnie powód dla którego my zajęliśmy teraz 3 miejsce, a oni spadali do I ligi. Nie byliśmy wcale lepsi od tamtej drużyny, poziom był niemalże identyczny, ale stanowiliśmy taki monolit i ciężką pracą, dobrym podejściem wypracowaliśmy sobie to co mamy.




W rozgrywkach z drużynami z zaplecza Ekstraklasy czuliście, że gracie w roli faworyta?

Tak, było to widoczne nawet po stylu gry, sposobie w jaki drużyny przygotowywały się pod nas. Przykładowo były ekipy, które potrafiły grać otwartą piłkę, a przychodził mecz z nami i "parkowali autobus" - bronili się. Było to niezwykle ciężkie dla nas, bo nie jest łatwo przebijać się przez 10 zawodników twardo broniących się, myślących wyłącznie o bezbramkowym remisie. To właśnie było powodem, dla którego te nasze pojedynki w I lidze kończyły się zazwyczaj naszymi wygranymi, ale były to takie skromne wyniki typu 1:0, 2:1. Przeciwnik się dodatkowo motywował na mecze z nami, by pokazać walkę i zaangażowanie
klubu z mniejszym budżetem od Zagłębia. Droga w I lidze wcale nie była dla nas taka prosta, ale cieszymy się, że udało nam się awansować.



Odczuwaliście zmianę poziomu gry, spadek zaangażowania w tego typu rozgrywkach?

Na pewno nie spadek zaangażowania rywali. Różnica jest w całej otoczce wokół meczu. W Ekstraklasie jest telewizja, większa rzesza kibiców i mocniejsza presja. Tam to było wszystko w takim mniejszym wydaniu albo nie było wcale. Warto podkreślić, że I liga nie jest wcale taka łatwa jak się wydaje. Tam są mocne drużyny i żeby móc awansować do Ekstraklasy trzeba się mieć przez cały sezon na baczności, być nieustannie skoncentrowanym i robić swoje.




Grę w I lidze traktowaliście jako nauczkę za wcześniejsze błędy?

 Dużo się zmieniło od tego czasu w klubie. Zaczęto o wiele więcej uwagi poświęcać akademii. Dużo młodych chłopaków, przede wszystkim wychowanków zaczęło grać w pierwszym zespole, mieć z nim jakikolwiek kontakt z nim. Wcześniej było to na takiej zasadzie, że ci wychowankowie byli, ale skupiano się na transferach. Klub wolał ściągać zawodników z innych lig, zespołów nie dając szansy własnym. Klub został uporządkowany od samej góry. Przyszedł nowy dyrektor sportowy ze swoją myślą, zmieniono też trenera. Piotr Stokowiec jest świetnym trenerem, nie ma co do tego wątpliwości, bo przygotował nas w I lidze, zrobił to samo w Ekstraklasie i są widoczne tego efekty. Teraz wygląda wszystko tak jak powinno.




Ciążyła na Was presja związana z jak najszybszym powrotem do Ekstraklasy?
 Tak, presja była. Troszkę sami ją sobie stworzyliśmy. Wspólnie założyliśmy, że musimy awansować. Na dobrą sprawę czuliśmy ją z każdej możliwej strony, bo czy to od kibiców, czy władz klubu. Myślę, że plan wykonaliśmy w 100 % i wszystko ułożyło się po naszej myśli. Udowodniliśmy, że potrafimy sobie radzić z presją, bo w końcu jest to nieodłączny element footballu.




Wspomniałeś o kibicach. Jaką rolę odgrywali sympatycy Zagłębia Lubin w tych trudnych  momentach?

 Kibice mieli takie swoje etapy. W I lidze bardzo nas wspierali i motywowali, ale wywierali właśnie taką presję oczekując, że w każdym meczu będziemy wygrywać. Zdarzały się jednak słabsze spotkania i kibice wtedy okazywali swoje niezadowolenie z tego faktu, mimo że byliśmy nieustannie w czołówce tabeli. W Ekstraklasie to się zmieniło, a w szczególności w trakcie drugiej rundy, gdzie byli ogromnym wsparciem w każdym momencie. Ich rola w każdym naszym meczu jest nieoceniona.




Wracając do Ekstraklasy. Dzięki ostatnim meczom (bardzo dobrym w Waszym wykonaniu)  sprawiliście, że jesteście na 3 miejscu w tabeli . Trenując przed tymi i meczami pojawiała się w Waszych głowach myśl o grze w europejskich rozgrywkach?

 Na początku naszym założeniem był awans do pierwszej 8. Po pierwszej rundzie byliśmy na takiej krawędzi. Krok w tył oznaczał walkę o utrzymanie, a krok do przodu grę o puchary. Druga część sezonu była dla nas rewelacyjna. Dużo zwycięstw, mało remisów i nieliczne porażki. Po awansie do czołówki cicho myśleliśmy o tym, śledziliśmy każdy mecz rywali, bo nie było to aż tak odległe. Bywały momenty, że gubiliśmy tę myśl, bo przegrywaliśmy mecze początkowo, ale na szczęście nadeszła passa pięciu wygranych i każdy kolejny przybliżał
nas do Europy.

Źródło: www.przegladsportowy.pl

Kto miał największy apetyt na czołówkę?

Wszyscy mieliśmy. Kibice byli bardzo napaleni na puchary, bo byłoby to niezwykłe wydarzenie dla Lubina, który przecież nie jest dużym miastem. Klub jest bogaty więc oczekiwania wobec niego są bardzo wysokie. Było to też marzeniem każdego zawodnika. Dla niektórych są to ostatnie sezony w karierze i każdy chcę zagrać na tym najwyższym poziomie. Trenerzy również wspominali nam o realnej szansie i się udało.

Źródło: www.polskieeradio.pl

Chciałabym też zapytać o Twoją sytuację w klubie i formę. Przed sezonem 2015/2016 istniało wysokie prawdopodobieństwo, że zostaniesz wypożyczony do I-ligowego Dolcanu Ząbki. Jaki był Twój stosunek do ewentualnego przeniesienia?

 Przenosiny do I ligi były moją inicjatywą, z tego względu, że nie byłem postacią pierwszoplanową w rozgrywkach I ligi i nie myślałem, że będę mógł wskoczyć na ten poziom ekstraklasowy, bo miałem za sobą słabsze mecze. Dlatego chciałem spróbować swoich sił ponownie w takim "przeciętniaku" I ligi, aby nabrać doświadczenia, ograć się. Klub postanowił mnie zostawić, bo nie miał zastępstwa za mnie. Ostatecznie zostałem i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że była to dobra decyzja. Jeśli już grałem to nie zawodziłem, dlatego trener mi zaufał, a ja nabrałem pewności siebie i udowodniłem, że jestem w stanie poradzić sobie w Ekstraklasie.




Rundę jesienną uważasz za szczęśliwą?

 To był dobry okres dla mnie, najlepszy w tym sezonie. Szansę dostałem z przypadku, bo po kontuzji wypadł mój rywal i nikt nie spodziewał się, że wskoczę akurat ja. Trener jednak postawił na mnie. Początkowo przegraliśmy 2 mecze i obawialiśmy się przegramy trzeci, a nie byłoby to dobre wejście w ligę, ale udało się wygrać. Automatycznie ja nabrałem pewności siebie, trener zaufania i był to początek mojego sukcesu w rundzie jesiennej.




Co czułeś po zdobyciu swojej debiutanckiej bramki w Zagłębiu?

Niesamowita radość i euforia, tym bardziej, że była to ważna bramka, bo dająca nam remis przed przerwą. Na drugą połowę wyszedłem bardzo ożywiony i pełny energii i wiary w siebie i swoje możliwości.




Za dokonania w lubińskiej defensywie portal sportowefakty.pl określił Cię mianem jednego z najlepszych polskich młodzieżowców. Zostałeś zestawiony obok Tomka Kędziory, Karola Linettego czy Bartka Drągowskiego.
Twoim zdaniem, czy piłkarskie szkolenie młodzieży osiągnęło maksymalny poziom, czy nadal można coś skorygować, by tych młodych i zdolnych przybywało w polskich klubach?

 Szkolenie w Polsce poszło bardzo do przodu. Widać to w Lubinie, gdzie dzieci trenują od małego. Dla porównania ja zacząłem grać mając 12/13 lat, a tutaj chłopaki zaczynają mając 5/6. Dla nich to niesamowity bagaż doświadczeń, który zaowocuje w przyszłości, bo będziemy mogli się cieszyć z bardzo dobrych zawodników. Postęp jest na prawdę widoczny i wszystko zmierza w bardzo dobrym kierunku.





Powołanie do reprezentacji U-21 było dla Ciebie zaskoczeniem?

 Przed otrzymaniem informacji o powołaniu nawet nie pomyślałem o tym. Miałem świadomość, że reprezentacja U-21 jest ostatnim etapem przed kadrą seniorską i trafiają tam najlepsi polscy piłkarze w tym wieku. W momencie, kiedy trener przekazywał mi informację o powołaniu, byłem w ogromnym szoku. Nigdy nie przypuszczałem, że będę mógł zagrać z orzełkiem na piersi.

Jarek Jach gra na środku obrony w młodzieżowej reprezentacji U-21
Źródło:lensflare.pl

Sekcja obrońców w reprezentacji U-21 jest dość liczna. Czy pragnienie zagrania w ojczystych barwach przekuwa się na poziom rywalizacji?

 Każdy czeka na swoją szansę i miejsce w wyjściowym składzie. Ja w reprezentacji zaczynałem w podstawowej "11", ale za każdym razem nie byłem tego miejsca pewny. Za rok mamy Mistrzostwa Europy, ale ja nie czuję, że moja pozycja jest na tyle silna, żeby nie czuć się zagrożony. Do tego czasu jest jeszcze rok i wszystko może się zmienić. Wysoko prawdopodobne, że pojawi się ktoś lepszy, kogo dzisiaj możemy jeszcze nie znać. Należy się mieć ciągle na baczności, ciężko trenować, by móc pojechać na Euro, które będzie w Polsce.

Źródło: www.mojawyspa.co.uk

Na koniec powiedz proszę, jak reagujesz na porównania do Neymara?

 Zdarzyło się to już kilka razy (śmiech). Z wyglądu gdzieś to podobieństwo jest, byłoby super, gdyby to się jeszcze tyczyło poziomu piłkarskiego(śmiech). Jestem człowiekiem pogodnym więc taka dawka humoru nie przeszkadza mi absolutnie.



Dziękuję bardzo za rozmowę!
 Nie ma problemu.


Po rozmowie z Jarkiem, czekając na autobus postanowiłam pozwiedzać Lubin. Natrafiłam na piękne, zielone miejsca, a także bardzo sympatycznych i pomocnych ludzi.







poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Życie na dwóch kółkach

Cudze chwalicie swego nie znacie.... Polskie, a dodatkowo ponadczasowe przysłowie tak dużo mówiące o naszej mentalności. Chcąc urozmaicić tematykę bloga chciałabym Wam przedstawić rozmowę z niesamowitym i sympatycznym człowiekiem,świetnym kolarzem, który w swoim dorobku ma wiele trofeów, a dodatkowo jest zielonogórzaninem.
Zbigniew Spruch był kolarzem zawodowym od 1992 roku, zwycięzcą prestiżowego wyścigu Tour de Pologne, a dodatkowo reprezentantem Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie i Sydney oraz wicemistrzem świata z Plouay.
Zapraszam do zapoznania się!




Blondynka o sporcie: Skąd zamiłowanie do kolarstwa i pomysł, aby zająć się tym na poważnie?

Zbigniew Spruch: Mój tata był kolarzem w latach 60. dosyć dobrze mu tam szło. Jeździł tato, następnie ja, a później mój brat więc stało się to rodzinną tradycją.



Jak wyglądało szkolenie młodzieży w latach, kiedy to Pan zaczynał przygodę z kolarstwem?

Było dużo, dużo łatwiej niż teraz. W Zielonej Górze był tylko jeden klub i tej młodzieży w nim było naprawdę dużo, bo w tych małych kategoriach, w których zaczynaliśmy ściganie było 40-50 chłopaków. Myślę,że było to spowodowane tym, że nie było innych zajęć. To właśnie sport stwarzał możliwość wyjazdu na zachód, bo wtedy niemożliwym było zobaczyć kawałek innego świata, czegoś poza tą szarą rzeczywistością w Polsce. Był jeden trener, który sam układał pierwsze palny. Wzięte były  "z kapelusza", a nie podyktowane doświadczeniem. Cechowała je raczej wiara, że może akurat się uda. Mieliśmy także do czynienia z naturalną selekcją, bo z grupy 40-50 osobowej, która zaczynała, po roku, a nawet połowie zostawało 5-6 zawodników, a czasami tylko 1.



A co z dzisiejszym szkoleniem?
Dzisiaj są komputery, lekarze, preparatorzy, którzy przygotowują plan treningowy. Jest całkiem inaczej, bo wszystko jest poukładane. Pracuje się więcej, nikt nie traktuje tego co robi na przysłowiową "pałę" . Obecnie dużo prościej jest wyselekcjonować zawodnika.



Co Pana zdaniem jest najważniejsze w szkoleniu młodzieży?
Najpierw muszą być chęci, żeby ktokolwiek przyszedł i to do obojętnie jakiego sportu. W kolarstwie trenerzy próbują zachęcić, organizują wyścigi, robią także rozpoznanie w szkołach. Wbrew pozorom, dzisiaj nie jest łatwo zachęcić młodych do pracy, a w szczególności tej ciężkiej. Niezwykle ważna jest systematyka więc nie można sobie odpuszczać czegokolwiek.



Polskie wyścigi kolarskie, wszelkie imprezy z tym związane mogą się równać z tymi, które odbywają się na zachodzie?
Tour de Pologne jest imprezą światowej klasy. Wiadomo,że Tour de France jest większym przedsięwzięciem, ale organizacja samego wyścigu jest na podobnym poziomie. Te nasze mniejsze wyścigi troszkę odstają od zachodnich standardów, ale to wszystko związane jest z pieniędzmi. Jeśli one są to można stworzyć super imprezy, takie jak te w Polkowicach zorganizowane przez szefa CCC.

źródło: www.erowery.pl

Jak wygląda Pana stosunek do dopingu?
Doping trzeba tępić. Nie można pobłażać w żaden sposób zawodnikowi, który bierze. Wychodzę z takiego założenia, że przyłapany zawodnik powinien być zdyskwalifikowany dożywotnio. Obecnie jest tak, że dostaje karę na określony czas, wraca, a po czasie znowu zażywa. Nie ma brania tego rodzaju środków, bo to jest jawne oszustwo i dla takiej osoby nie ma miejsca w sporcie. Obojętnie czy mówimy o kolarstwie, piłce nożnej bądź innej dyscyplinie. Skoro wszyscy jedziemy na czysto, to na czysto, a jeśli ktoś bierze to niech biorą wszyscy - takie jest moje zdanie.



Dlaczego przez tyle lat Armstrongowi udawało się zwodzić światowe kolarstwo?
Widocznie wtedy były za słabe kontrole. Armstronga nigdy nie przyłapano, sam się przyznał, że stosował środki dopingowe. Robiono mu kontrole, ale one nigdy nic nie wykazywały, także jakby sam nie wyjawił swojej tajemnicy i szedł w zaparte to chyba do tej pory wierzylibyśmy,  że wygrał na czysto wszystkie 7 Tour de France.
źródło: autobus.cyclingnews.com

Jego przypadek nauczył czegoś Międzynarodową Unię Kolarską?
Z dopingiem jest tak, że jest o krok przed kontrolerami. Na szczęście łatwiej jest podejść do sponsorów, bo ten sport jest czystszy niż wcześniej. Wprowadzono nowe reguły, których trzeba przestrzegać. W każdym sporcie znajdzie się ktoś, kto chce oszukać, ale z czasem takich ludzi jest mniej i federacja stara się, aby taki poziom utrzymywać.



Wracając do tematów przyjemniejszych, jaka jest różnica pomiędzy kolarstwem amatorskim, a zawodowym?

Jest wiele różnic. Jedna z nich jest taka, że w kolarstwie amatorskim przejeżdżałem 15 tyś. km, a w zawodowym 40 tyś. km na rowerze, czyli ponad 2 razy tyle (śmiech). Wyścigi amatorskie są odrobinę łatwiejsze i krótsze. Wtedy, gdy ja jeździłem w kolarstwie zawodowym to wyścigi klasyczne miały od 250 km do 300, a amatorzy od 180 do 200 km co i tak już było bardzo dużo. Różnice były także w przygotowaniach, treningach czy stosowaniu diety. My będąc w amatorach nie podchodziliśmy do tego tak rygorystycznie, a z zawodowym trzeba było się bardziej pilnować.



Czego nauczyła Pana kariera amatorska, a czego zawodowa?
Ja do kolarstwa amatorskiego podchodziłem tak amatorsko, bo bardziej był to sposób na zwiedzanie świata, bo już jako amatorzy posiadaliśmy paszport i mogliśmy pojechać daleko zagranicę. Z kolei zawodowstwo to już był zawód, który wiązał się z ciężką pracą . Można było coś tam zobaczyć innego, ale już mniej z racji braku czasu.



Dlaczego dopiero w wieku 27 lat rozpoczął Pan karierę zawodową?
Niestety nie mogliśmy wcześniej przejść na zawodowstwo, bo byliśmy wtedy w bloku komunistycznym. Mnie i tak puścili przed olimpiadą w Barcelonie (przed 1992), a mieli to zrobić po jej zakończeniu. Udało się przekonać prezesa, aby puścił nas szybciej na zawodowstwo. W 89' wiadomo padł mur berliński i po tym roku można było już swobodniej przechodzić. Teraz jest z tym trochę łatwiej, bo zawodnicy, którzy są dobrzy wyjeżdżają na zachód, mając lat 20 lub troszkę więcej. Ja takich możliwości nie miałem.



Jak wyglądały Pana starty w wielkich tourach?
Startów w danym roku mieliśmy od 100 do 120. Przygotowania trwały do konkretnego okresu, w którym to ja się najlepiej czułem. U mnie przypadał taki czas na wiosnę i pod koniec roku. Zawsze miałem problem z wyścigami w wysokich temperaturach, nie odpowiadały mi one, dlatego też szykowałem się zimą, by być dobrze przygotowanym na wiosnę. Kalendarz był tak poukładany, żeby to mi najbardziej odpowiadało.



Co było najważniejsze w Pana karierze?
Myślę, że start na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie (2000 r.), później był sukces na Pucharach Świata, wiadomo, że Tour de Pologne. Na koniec Mistrzostwa Świata, na których zdobyłem 2 miejsce.



Moment, który wspomina Pan najcieplej ze swojej kariery?
W tej karierze amatorskiej to wszystkie wyjazdy "egzotyczne" typu Australia, Kolumbia, Meksyk, Kuba. Jeśli chodzi o karierę zawodową to starty w Tour de France i innych dużych wyścigach. Bardzo ważny był udział w Tour de Pologne i wygrana w nim.


W 1995 Zbigniew Spruch zwyciężył w Tour de Pologne
źródło: http://tourdepologne.pl/pl/historia/

W dziedzinie kolarstwa miał Pan swojego idola?
Tak, był nim Barnard Alinault - Francuz, który pokazuje się przy każdej dekoracji w Tour de France. Był on jednym z tych zawodników, których udawało się gdzieś oglądać i to właśnie jego najbardziej podziwiałem.



Jakie były Pana odczucia po wygranej w Tour de Pologne?
Wiadomo, że to było u siebie i dodatkowo po ciężkiej walce z zawodnikami amerykańskimi. Tyle lat walczyłem, żeby wygrać Tour de Pologne, bo wcześniej bywałem w pierwszej „10”, później wygrywałem po drodze etapy, ale całego wyścigu długo nie udawało mi się wygrać. Czymś niezwykłym jest bycie nielicznym zawodnikiem, któremu udało się wygrać akurat u siebie.



Co było Pana największym atutem na trasie i czym Pan straszył swoich przeciwników?
Zawsze na mecie! (śmiech) Gdzieś tam w mojej karierze zawsze specjalizowałem się w wyścigach jednodniowych i na koniec jak przychodziły mniejsze lub większe grupy udawało mi się walczyć w samej końcówce.



Życie kolarza to chyba nie tylko rower, dlatego też jak wygląda ono od kuchni? Mam na myśli tryb życia w sezonie, między startami, a także w czasie pauzy?
Przerwy w trakcie roku jest 2 tygodnie i je zazwyczaj wykorzystuje się na wakacje z rodziną. Jeśli chodzi o normalny tryb to standardowo pobudka o 8 rano, śniadanie i o 9 wejście na rower, a 17 powrót. Tak wyglądała zdecydowana większość tygodni. Były 3 lub 4 dni dużych treningów, 1 dzień taki luźniejszy, a w weekendy to już były starty. Po wyścigach wiadomo odnowa biologiczna trochę odpoczynku. Standardem były 4-6 godzin, a nawet 6,5 spędzonych na rowerze i nie było czasu na coś innego.



Czyli można powiedzieć, że w domu rodzinnym był Pan gościem?
Dokładnie tak. Na początku kariery zawodowej mieszkałem we Włoszech, a z czasem już latałem na wyścigi z Polski.


Stanął Pan na podium w wieku 35 lat, dla porównania Michał Kwiatkowski osiągnął podobny sukces mając lat 25. Pana zdaniem,  w kolarstwie można mówić o czymś takim jak "najlepszy wiek" czy wszystko zależy typowo od włożonej pracy, czy treningów?

Im zawodnik jest młodszy, tym sukces przychodzi łatwiej. My przeszliśmy na zawodowstwo później i ten dobry okres także przyszedł później. Kariera kolarza zawodowego na zachodzie zaczyna się od 20 lat i kończy się w okolicach 35 roku życia, czyli takie dobre 15 lat jeżdżenia. Bardzo rzadko ktoś jeździ dłużej na dobrym, wysokim poziomie. Michał na swój sukces pracował już wcześniej, a dodatkowo miał do tego ogromny talent. Ja na początku swojej kariery zawodowej byłem pracownikiem w drużynach zagranicznych. Dopiero, gdy wyrobiliśmy sobie pozycje, mogliśmy walczyć o miejsce dla siebie. Z kolei Michała ten etap ominął, bo poszedł do drużyny zagranicznej już jako jeden z liderów.



W jednym z wywiadów dla eurosport.pl powiedział Pan, że "Polacy to naród stworzony do kolarstwa". Po czym Pan tak wnosi?
Zawsze tak było. Był Marian Turowski, był Królak, Szozda. Nasz naród jest stworzony, żeby aktywnie uczestniczyć w sporcie i to nie tylko w kolarstwie. Mamy predyspozycje nawet do takich ciężkich i wytrzymałościowych dyscyplin. Teraz trenuje dużo zdolnej młodzieży, ale była ona też wtedy, gdy my jeździliśmy. Mamy to zapisane w genach po prostu. Powalającej ilości tych świetnych zawodników nie ma, ale w prawie każdej dyscyplinie jest ktoś kto podbija świat. Przykładem jest Justyna Kowalczyk, która udowodniła, że można. Mamy także kulomiotów, młociarzy, których jest może wąskie grono, ale za to świetnie wyszkolone. W Polsce jest tak, że mamy 5 zawodników, a miejsc na Igrzyska Olimpijskie jest 4 i wszystko odbywa się w drodze eliminacji więc jak ktoś już to miejsce wywalczy, pojedzie tam i zrobi konkretną robotę.



Na zakończenie proszę powiedzieć, co by Pan poradził wszystkim młodym ludziom, którzy marzą o poważnej przygodzie z kolarstwem i nie tylko?
Nie jest to łatwe z pewnością. Trzeba się zastanowić, co się chce w życiu osiągnąć i należy się do tego przyłożyć. Nic nie przyjdzie łatwo i szybko. Należy włożyć w to dużo pracy, a także mieć zamiłowanie do tego co się robi, bo inaczej nic z tego. Obowiązuje to w każdej dyscyplinie, czy to będzie piłka nożna, kolarstwo, czy też siatkówka. Liczy się podejście, zamiłowanie, chęci, ale też talent i ciężka, mozolna praca.



Zgadza się Pan ze stwierdzeniem, że prawdziwy sukces rodzi się w bólach?
Dokładnie tak jest. Czasem to przychodzi łatwo, czasem za łatwo, a jak przychodzi z trudem to wtedy bardziej się pamięta i sukces smakuje dużo, dużo lepiej.



Dziękuję bardzo za rozmowę!
Dziękuję.



Serdecznie dziękuję wszystkim osobom, które nieustannie wspierają mnie w tym co robię! Konkretniej Martynce za poprawianie błędów (a robię ich mega dużo) i Oli za pomoc i zaangażowanie. <3


niedziela, 13 marca 2016

Z presją żyjemy cały czas...

Jeżeli komuś kiedyś przyjdzie na myśl, powiedzieć mi, że marzenia nie mają sensu, to będę zmuszona go wyprowadzić z błędu, bo jestem dobrym przykładem na to, że tak nie jest! Ja swoje pragnienia nieustannie spełniam od roku i jest mi z tym bardzo dobrze!
W taki oto sposób pojechałam "sama" do Poznania by porozmawiać z Tomaszem Kędziorą -  dobrym piłkarzem, prawym obrońcą Kolejorza i reprezentantem Polski.



Blondynka o sporcie: Przybliż okoliczności podpisania swojego pierwszego kontraktu z Lechem Poznań.

Tomasz Kędziora: Jako 15-latek dostałem zaproszenie do Lecha na testy trzydniowe do Wronek i tam wypadłem na tyle dobrze, że chcieli ze mną podpisać kontrakt w zimie 2010 roku, ale ja zdecydowałem zostać jeszcze pół roku w Zielonej Górze i dopiero po tym czasie podjąłem decyzję o wyjeździe.



Dlaczego decyzję o przejściu do Lecha odłożyłeś na 6 miesięcy?

Chciałem dokończyć naukę w gimnazjum i potrenować trochę z seniorskim zespołem.



Jak przyjęto zawodnika z Zielonej Góry - miasta, które akurat mało słynie z piłki nożnej, w potędze polskiego footballu?
Przechodziłem do drugiego zespołu można powiedzieć, do Młodej Ekstraklasy i tam nikt nie patrzył na to, skąd ktoś przychodzi. Byliśmy chłopakami, którzy się dość dobrze rozumieją z racji podobnego wieku. Było tam też kilku moich kolegów z młodzieżowej reprezentacji i nie miałem dużych problemów z aklimatyzacją, czy wprowadzeniem się do drużyny.



Jakie były Twoje odczucia po pierwszej wizycie w szatni drużyny seniorskiej?
Kiedy to było?! (śmiech) Pierwsza wizyta wypadła w czasie turnieju Remes Cup Extra tutaj w Poznaniu. Miałem wtedy 16 lat i to było ogromne przeżycie, bo to pierwszy taki duży turniej i to jeszcze transmitowany w telewizji  i nie ukrywam, byłem bardzo podekscytowany.




Miewałeś problemy z aklimatyzacją w zespole?
Jako młody człowiek, wiadomo, że się wszystkiego obawiasz, boisz się jak to będzie, jak będą wyglądać treningi, ale na szczęście są starsi zawodnicy, którzy pomagali nam młodym wejść do drużyny. Mnie się udało spotkać takich ludzi jak Ivan Djurdjević, Grzesiu Wojtkowiak, którzy bardzo nam pomogli się zintegrować.




Dość  powszechne zjawisko jakim jest "woda sodowa" jest Ci znane?
Nie, myślę, że to mnie jakoś ominęło. Sądzę, że od czasu, kiedy byłem zawodnikiem z Zielonej Góry, tutaj w Poznaniu niewiele się zmieniłem.




Opisz swoje relacje ze starszymi, bardziej doświadczonymi zawodnikami typu Rafał Murawski, czy wspomniany wcześniej Grzegorz Wojtkowiak.
Grzesiu Wojtkowiak dużo mi pomagał, podpowiadał, bo gramy na tej samej pozycji, a z kolei Rafał Murawski był takim zawodnikiem, od którego zawsze biła taka "mega duża" charyzma, zawsze bardzo szanowany w szatni, krótko mówiąc - prawdziwy kapitan.




Twoje pierwsze spostrzeżenia: UKP Zielona Góra - Lech Poznań?
Wielkość klubu przede wszystkim i cała baza treningowa. Wszystko zawsze było poukładane i dopięte na ostatni guzik. Nie mówię, że w Zielonej Górze było źle, ale dało się zauważyć pewien przeskok.



Tomasz Kędziora swoją przygodę z piłką zaczynał w UKP Zielona Góra

Kto zaszczepił w Tobie pasję do piłki nożnej?
Chyba miałem to przekazane w genach, bo mój tata też grał w piłkę i od małego jeździłem na jego mecze, ale kopać nauczyła mnie mama.



Dlaczego mama?
Tata zawsze był gdzieś na zgrupowaniach, meczach i zwyczajnie nie miał czasu, dlatego kopałem piłkę z mamą.



Miałeś nawet okazję trenować pod czujnym okiem trenera - taty.
Mało trenowałem u niego, ale miło to wspominam i jeśli tylko miałem okazję, szedłem na dodatkowy trening. Bardzo dużo nauczył mnie jako trener i przede wszystkim jako tata, bo to w sumie on ukształtował mnie jako człowieka.




Mogłeś liczyć na taryfę ulgową?
Nie, nie! Wymagał ode mnie więcej niż od innych zawodników.




Swój debiut w barwach Lecha zaliczyłeś w zremisowanym meczu Ligii Europy w lipcu 2012 roku, ale w Ekstraklasie zadebiutowałeś 27.10.2012 roku, w przegranym meczu z Jagiellonią Białystok 0:2. Pierwsze wrażenia po wejściu na boisko?
To takie mieszane uczucia. Ja na swój debiut czekałem bardzo długo, bo ponad rok byłem w pierwszej drużynie i nie mogłem się doczekać, kiedy zagram swoje pierwsze spotkanie tutaj na Bułgarskiej w Ekstraklasie. Wtedy pierwsze marzenia, można powiedzieć, że się spełniły. Wiadomo, że był niedosyt, bo nie udało się wygrać, ale dla mnie to był duży krok, przełomowy, bo od tego czasu zacząłem dostawać więcej szans. Dużo spotkań gramy. Raz się przegrywa, raz wygrywa, ale dla mnie to był wyjątkowy czas, który zawsze będę pamiętał.




Który sezon w Lechu wspominasz najmilej?

Ubiegły, czyli ten mistrzowski. Jak do tej pory był najlepszy w moim życiu. Mam nadzieję, że kiedyś będą jeszcze lepsze, ale zdobycie mistrzostwa to było ogromne przeżycie dla mnie, całej drużyny jak i dla całego Poznania, co ten sezon bardzo wyróżnia.


W 2015 roku Tomek zdobył z Lechem Mistrzostwo Polski

Wchodząc na murawę, czułeś presję ze strony kibiców?
Oczywiście, bo debiutowałem w wieku 18 lat. To nie jest łatwe wejść na murawę, gdzie jest pełno kibiców i każdy liczy na ciebie, że przyczynisz się do wygranej całej drużyny. Negatywnego nacisku nie czułem, tylko energię, która mnie napędzała.
Z presją żyjemy cały czas, bo tutaj w Poznaniu wymagania są ogromne. Każda porażka niesie za sobą duże niezadowolenie i po prostu trzeba wygrywać wszystkie spotkania.



Jeśli już jesteśmy przy kibicach, powiedz czy reagowali wrogo na Waszą obecność w mieście, w okresie, kiedy nie rozpieszczaliście ich wynikami?
Może nie wrogość, ale zdenerwowanie. To było zarówno w nas jak i w nich. Podobnie przeżywaliśmy to, że nie możemy wygrać meczu i w pełni ich rozumiem.




Bardzo chciałabym Cię zapytać o Twój stosunek do Legii Warszawa? Coś się zmieniło po Twoim przyjściu do Poznania?
Od małego razem z tatą przyjeżdżałem tutaj na mecze, na Bułgarską. Wiadomo, że nie byłem na każdym, a na Legii nie miałem okazji być. Szanuję ten klub, bo niczego złego mi nie zrobili więc nic do nich nie mam. (śmiech)




35 występów, 3 bramki i 6 asyst w sezonie 2014/2015 w Ekstraklasie,  to Twoim zdaniem dobry wynik, jak na prawego obrońcę?
Myślę, że całkiem niezły jak na bocznego obrońcę. Zaowocowało to powołaniem do pierwszej reprezentacji. Niestety nie udało mi się tam zagrać, ale wiem, że zwróciłem kogoś uwagę. Wszystko idzie w dobrym kierunku, aby dalej asystować lub samemu strzelać bramki i zobaczymy co to będzie w przyszłości.
Źródło: lechnews.pl

Opisz swój udział w reprezentacjach młodzieżowych.
Od 15 roku życia byłem powoływany do pierwszej reprezentacji młodzieżowej. Początkowo przyjeżdżałem tylko na konsultacje. W wieku 16 lat powołano mnie na turniej międzynarodowy i od tego czasu zawsze jestem na zgrupowaniu, jeśli jest.



Jakie doświadczenia stamtąd wyniosłeś?
Nauczyłem się grać dla Polski, bo to jest wielka duma reprezentować kraj, pokazać się przed całą Polską jako zawodnik tutaj z Lecha. Generalnie gra w reprezentacji to ogromna duma!




Jaka była Twoja reakcja na wiadomość o powołaniu do seniorskiej kadry na mecz z Gruzją?
Przede wszystkim zaskoczenie, bo nie spodziewałem się, że zostanę powołany do pierwszej reprezentacji wśród zawodników, których oglądałem wcześniej tylko w telewizji.
Byłem bardzo podekscytowany, ale jechałem też z dużą nadzieją na to zgrupowanie, ale niestety nie udało mi się zagrać.

Czułeś żal z tego powodu, że całe 90 minut oglądałeś mecz z perspektywy ławki rezerwowych?
Czy żal? Byłem trochę zdenerwowany, wcześniej złapałem kontuzję i nie było szans, żebym zagrał w pierwszym meczu, bo był to mecz eliminacyjny, a ja na zgrupowanie przyjechałem po raz pierwszy. Przed drugim meczem z Grecją rozmawiałem z trenerem i miałem już zagrać. Czuję trochę żal, mam pretensje do siebie, ale takie jest życie, że zdrowie nie pozwala na wszystko.





Wróćmy do Lecha. Twoim zdaniem, co zmieniło się w klubie po odejściu Macieja Skorży?
Mieliśmy gorszy okres za trenera Skorży i zarząd, prezesi podjęli decyzję, że trzeba coś zmienić i tak przyszedł trener Jan Urban i można powiedzieć, że zaczęliśmy wygrywać. Bywały gorsze momenty wiadomo, ale nowy trener wprowadził trochę więcej tego uśmiechu, a na treningach, nie powiem, że luzu, ale taką pozytywną energię. Teraz w klubie mamy bardzo dobrą atmosferę.




Zmiana trenera dotknęła Ciebie jakoś osobiście?
Osobiście mnie nie dotknęła. Grałem wtedy i gram teraz. Różnica pomiędzy trenerami oczywiście jest, ale nie jest jakaś kolosalna. Nie robimy rzeczy z kosmosu, treningi są podobne, ale obecny trener ma swoje metody, ale wielce się nie różnią. Jedno co się na pewno nie zmieniło, to nasza ciężka praca, bo zawsze ciężko pracujemy!




Prawdą jest, że w wolnym czasie czytasz książki?
Coś tam lubię. Teraz czytałem książki o mafii autorstwa Jarosława "Masy" Sokołowskiego, a także zdarza się czytać biografie sportowców m.in. piłkarzy, coś o Novaku Djokovicu oraz kilka kryminałów. W końcu są inne rozrywki niż książki.





Przed przyjściem do Lecha, widziałeś dla siebie jakąś inną alternatywę?
Miałem kilka propozycji, żeby zmienić klub, ale wybrałem Lecha i myślę, że bardzo dobrze wybrałem





A coś poza piłką?
Myślałem, że zostanę w Zielonej Górze w liceum i pójdę na studia, a w piłkę będę grał dodatkowo. Nie wiedziałem, że tak się wszystko potoczy. Pewnie, jakbym nie grał w piłkę zająłbym się czymś innym.




Gdzie Ci się najlepiej odpoczywa?
W domu rodzinnym, w Sulechowie. Najlepiej między swoimi ludźmi, czyli rodziną, znajomymi i tego miejsca nie zmieniłbym nigdy!





Podsumowując, jakim typem człowieka jest Tomek Kędziora?
Raczej otwartym człowiekiem jestem. Nie mam problemów, żeby z kimś porozmawiać, nawet z osobą, która zaczepi mnie gdzieś na ulicy, ale żeby się tak w pełni otworzyć muszę się przekonać. Także z jednej strony otwarty, a z drugiej zamknięty więc jeśli już komuś zaufam to jestem w stanie zrobić bardzo wiele dla takiej osoby.



Dziękuję z całego serca wszystkim tym, którzy mój wyjazd do Poznania przeżywali razem ze mną!
Jesteście cudowni! :*