sobota, 10 marca 2018

Od bohatera z Pucharem do ligowego ogóra z utrzymaniem

"W pewnym momencie jesteś herosem, a później ligowym ogórem walczącym o utrzymanie" - słowa Damiana Zbozienia, które oddają chyba całkowicie obraz poprzedniego sezonu w wykonaniu Arki Gdynia. Jak mówi przysłowie: co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. Zawodnicy wyciągnęli wnioski i walczą o to, by w fazie finałowej Ekstraklasy spokojnie się utrzymać.  O bogatej kartotece piłkarskiej Damiana Zbozienia, mitach piłkarskich, które wstrząsają  i heroicznej walce o utrzymanie przeczytacie w poniższym wywiadzie! Zapraszam do lektury!

Blondynka o sporcie: 10 lat temu zaczęła się Twoja przygoda z piłką seniorską. Z perspektywy czasu uważasz, że to była najlepsza, życiowa decyzja?

Nawet nie wiedziałem, że to już 10 lat. Bardzo dobra decyzja, niczego nie żałuję, choć te początki były trudne. Miałem swoje życie wcześniej, grałem na skrzypcach w kapeli góralskiej i nie do końca pasował mi wyjazd do Warszawy. Uznałem, że jest to szansa i trzeba ją wykorzystać, najwyżej później będę myślał o powrocie. Cieszę się, że wszystko ułożyło się właśnie tak, bo nie wyobrażam sobie obecnie innej ścieżki kariery.





Grając w sandeckich juniorach kiedykolwiek przeszło Ci przez myśl, że to piłka będzie motywować całe Twoje życie?

To było marzenie, ale bardzo odległe, a nawet nierealne. Sandecja grała wtedy w trzeciej lidze i myślało się głównie o możliwości gry w pierwszej drużynie, ale poza grą trzeba było mieć inne zajęcie, bo to nie były duże zarobki. Chłopaki grali i pracowali. Nigdy nie miałem do czynienia z piłką na najwyższym  poziomie. Całe szczęście życie udowodniło, że nie ma rzeczy niemożliwych.




Twój pobyt w Legii z zewnątrz nie wyglądał optymistycznie. Trener na Ciebie nie stawiał. Przeszło Ci przez myśl, że jednak warto było się trzymać skrzypiec i kapeli góralskiej?
Odbieram to inaczej niż wszyscy. Dla mnie mega sukcesem było to, że dostałem się do drużyny Młodej Ekstraklasy. Nigdy nie marzyłem o pierwszej drużynie Legii i może był to mój błąd. Dla chłopaka z Łącka gra w Młodej Ekstraklasie była ogromnym wyróżnieniem i przeskokiem. Nie patrzyłem na to, że wskakiwał Ariel Borysiuk, Maciej Rybus, a ja nie. Nie frustrowało mnie to. Wyznaczyłem sobie cel, żeby dostać się chociaż do I ligi, a gdzie to jeszcze do Ekstraklasy? Pobyt w Legii to dla mnie same plusy. 





Czyli bycie na uboczu Wojskowych można uznać za Twój sukces?
Dokładnie. Próbowano mi wmówić, że skoro trener Jan Urban nie dawał mi szansy w Legii to ja powinienem mieć do niego pretensje, a jestem mu za to wdzięczny. Wyciągnął mnie za uszy, dawał mi trenować z pierwszą drużyną. Trzymał mnie pod prądem i to dawało mi wielką nadzieję. Wiedziałem, że jestem słabszy od zawodników, którzy grali w Legii i nie zasługiwałem na miejsce w składzie. Żaden trener nie jest samobójcą i nie wystawi młodego i niegotowego chłopaka. Gdybym dostał szansę to pewnie bym jej nie wykorzystał, spaliłbym się, a tak szykowano mnie stopniowo. Poza tym ja wyciągam tylko pozytywy w życiu.



Późno zacząłeś swoją karierę piłkarską, bo wieku 19 lat. Obecnie bywa, że zawodnicy w tym wieku robią furorę. Z drugiej strony ominęło Cię to wieloletnie tułanie się po niższych ligach. Przyznasz, że dość nietypowo?
Też trzeba zwracać na to uwagę, że ja przychodząc do Legii nie byłem osiemnastoletnim wychowankiem akademii. Oni trenują od malucha dzień w dzień. Ja trenowałem 2 razy w tygodniu i było to dla mnie sporo. Gdy zobaczyłem jak się trenuje w Legii, dotarło do mnie, że to jest normalna praca. Lubimy to robić, ale mimo tego była to żmudna, ciężka praca. Nie byłem na coś takiego przygotowany, dlatego cieszę się, że grałem w Młodej Ekstraklasie. Dała mi otrzaskanie się z presją, stadionami. Później przyszły wypożyczenia do I ligi, którym sporo zawdzięczam, więc małymi krokami, stopniowo doszedłem do miejsca, w którym jestem obecnie.





Rozmyślasz czasem, co by było gdybyś zaczął szybciej?

Myślałem jak by to mogło wyglądać, ale nie da się wszystkiego zrobić idealnie. Nie mam też zamiaru płakać nad tym, że mogłoby być lepiej. Jestem zbyt pozytywnym człowiekiem. Wyciskam maksa z tego co jest tu i teraz, bo takie rozmyślania nikomu nic dobrego nie przyniosły.



Gra na wypożyczeniach i dobra postawa w nich była punktem kulminacyjnym w Twojej karierze?
Na pewno ważnym z tego względu, że to wychodziło ode mnie.  Wiedziałem, że jestem za słaby na Legię. Nie jest w moim stylu siedzenie i czekanie na szansę, choć nie ukrywam, że można. Spójrzmy na przykład Daniela Łukasika, Michała Kopczyńskiego, który wyczekali sobie szansę. Łukasikowi mówiliśmy "idź chłopie na wypożyczenie, bo się zakopiesz. Masz tyle lat i 0 występów" Co z tego, że się jest w Legii, przy pierwszej drużynie? W klubie cię szanują, ale w Polsce cię nie znają. Kończy się kontrakt lub zmienia się trener, a ktoś ma 25 lat i 5 występów w Ekstraklasie. Przecież to nawet w I lidze kogoś takiego nie wezmą. Warto jest udowodnić swoje umiejętności chociażby poziom niżej, ale grać. Sam walczyłem o te wypożyczenia, bo dyrektor uważał, że jeszcze nie jestem gotowy, ale wywalczyłem i poszedłem.



Zderzenie z I ligą po pobycie w Legii bolało?
Fakt, to było mocne zderzenie z rzeczywistością. Myślałem, że skoro jestem z Legii to jestem "Pan Piłkarz". Poszedłem do Sandecji, połowy zawodników z nazwiska  nie znałem i zobaczyłem, że oni świetnie grają w piłkę. Wszedłem tam i wcale nie rozdawałem kart jak z początku myślałem. Było to przeżycie, które też mocno mnie ukształtowało.



Nie ma jednej, najlepszej drogi na karierę?
Ścieżki są różne. Można być tak jak Michał Kopczyński i wyczekiwać tej szansy. Michał ją dostał, świetnie wykorzystał i idzie do przodu. Wielu jest takich, którzy czekają i staje się to dla nich wygodne: dobry kontrakt, co miesiąc płacone, wszystko podsuwane pod nos. Czasami taką szansę można przesiedzieć, przegapić. W piłce wszystko trzeba sobie wywalczyć na boisku.
źródło: http://www.slask.sport.pl

Istotne były dla Ciebie wypożyczenia z uwagi na możliwość ogrania się, ale nie bez znaczenia pozostawały osoby trenerów, z którymi współpracowałeś. Mam na myśli Pawła Janasa i Marcina Brosza.
Rola trenerów była kluczowa, bo to oni decydowali o tym, czy grałem i jak grałem. Jeśli się jest napastnikiem to zawsze ktoś go dostrzeże. Tłumaczę im, że jeden gorszy moment nie powinien być dla nich powodem do załamki, bo przyjdzie jedna dobra runda, strzelisz kilka bramek i wracasz na karuzelę. Obrońcy tak nie mają. W ich przypadku ważna jest regularność i jeszcze raz regularność. Z 21 spotkań zdarzy się jeden gorszy i wszyscy o nim będą mówić, a zapomną o 20 dobrych. Gdyby trener Brosz nie dał mi szansy, nie zmienił mi pozycji mogłoby to inaczej wyglądać. Szczęście się do mnie wtedy uśmiechnęło, ale wywalczyłem je sobie na boisku.



Patrząc na Twoją współpracę z Marcinem Broszem rozumiesz fenomen Górnika Zabrze?

Rozumiem i wcale mnie to nie dziwi. Podoba mi się system pracy trenera Brosza, bo jest człowiekiem, który chce wyciskać maksa z każdego zawodnika. Dużo można się u niego nauczyć, ale trzeba chcieć się uczyć. Widzę to podczas każdego okienka transferowego, kiedy buduje kadrę. Pamiętam, że w Piaście nie chciał mieć trudnych charakterów. Woli mieć gorszego zawodnika, który będzie pracował, realizował jego założenia taktyczne, niż lepszego, który będzie miał to w nosie i grał swoją piłkę.  Podchodził do nas profesjonalnie, pomimo, że nie byliśmy wielkimi nazwiskami w polskiej piłce. Chłopaki z Gliwic zrobili awans do Ekstraklasy, ja przyszedłem już na gotowe. Miałem zaledwie kilka występów w Ekstraklasie. Drużyna bardzo niedoświadczona, podobnie jak teraz Górnik, a mimo to zrobiliśmy 4. miejsce. Trener dużo wymagał, przelewał na nas swoją pasję, ale miał materiał, który chciał się rozwijać. W Górniku nie było żadnej rewolucji personalnej, bo trener wiedział, że z ludźmi, których ma chce pracować. Najłatwiej jest zakupić zawodników za miliony i myśleć, że sami będą grać. Sztuką jest stworzyć coś z niczego.



Dużo dzieliło Cię od przejścia z Zabrza do Lubina?
Bardzo niewiele, bo w momencie kiedy podjąłem decyzję, że rezygnuję z pieniędzy, bazy treningowej itp. łapała mnie "depresja piłkarska". Chciałem odejść za wszelką cenę.  Nie byłoby dla mnie żadną ujmą cofnąć się do I ligi, cieszyła mnie ta oferta. Plany pokrzyżowała Arka, która zadzwoniła w tym samym dniu. Dziwnie to zabrzmi, ale rozmawiałem z trenerem Broszem i dwie godziny później dostałem telefon od ludzi z Arki. Byłem zdecydowany na transfer do Zabrza, a tu nagle Gdynia. Byłem zły, bo wolałem mieć prostą decyzję do podjęcia, a tutaj nagle mam mętlik, trzeba wybierać. Górnik to duża firma, znałem trenera, ale z drugiej strony... Ekstraklasa. To przeważyło wszystko. U trenera Brosza wiedziałem, że będę grać, w Arce nikt mi takiej pewności nie dawał. Przychodziłem do rywalizacji. Podjąłem ryzyko. Gdybym tego nie zrobił plułbym sobie w brodę. Cieszę się strasznie z tego wyboru, bo jednak największe sukcesy osiągnąłem właśnie tutaj.




Stopniowy progres Twojej formy wypracowany w  Bełchatowie, Gliwicach przerwałeś wyjazdem do Rosji. Co motywowało Cię do podjęcia tak bardzo ryzykownej decyzji?
Chęć spełnienia marzenia, chciałem wyjechać za granicę. Każdy chciałby wyjechać do Niemiec, Anglii, ale znałem swoje miejsce w szeregu. W wieku 24 lat nie jest łatwo wskoczyć do tego typu rozgrywek. Wierzyłem, że jeśli bym się sprawdził w Rosji to moje szansę również by wzrosły. Ważny był aspekt finansowy, choć nie najważniejszy. Wszystko się zgrywało w jedną całość. Nie wyszło tak jak sobie zaplanowałem. Grali tam świetni zawodnicy, wszyscy to prawie byli reprezentanci, pokazujący wysoki poziom. Nie dziwię się, że tam nie grałem.



Teraz też byś zaryzykował?
Dzisiaj podjąłbym taką samą decyzję, nie żałuję tego wyjazdu. Na tamten moment to był dobry wybór.





Wzmocnił Cię ten wyjazd?
Trochę wzmocnił, trochę złamał, bo jednak nie grałem. Inaczej to sobie wyobrażałem. Myślałem sobie, że zrobię w Amkarze ogromną karierę, trafię do reprezentacji, kupi mnie inny, wielki klub i hulaj duszo, piekła nie ma. Życie zweryfikowało jednak moje plany i nie było tak łatwo i przyjemnie. Trener Czerczesow na mnie stawiał, ale podkupiło nam go Dynamo i sytuacja się skomplikowała. Gdybym grał dwa razy lepiej od innych zawodników to z grą nie miałbym problemów.



Po powrocie z Rosji rękę wyciągnęło do Ciebie Zagłębie Lubin. Trener Stokowiec chciał Cię mieć w szatni z uwagi na to, że byłeś jej dobrym duchem, ale na boisku na Ciebie nie stawiał.
Wiemy, że trener Stokowiec pałał "ogromną miłością" do Aleksandra Todorovskiego. Nie jest to tajemnicą, bo miał go jako zawodnika w Polonii Warszawa i on go ściągnął do Zagłębia. Przychodząc do Lubina miałem tego świadomość. Jestem inteligentnym zawodnikiem. Myślałem, że uda mi się wywalczyć miejsce w składzie. Nie mogłem też złapać rytmu meczowego. Trener zmieniał mnie po dobrym meczu w moim wykonaniu. Jeden występ nie dawał mi gwarancji gry w następnym i nie potrafiłem sobie radzić z tym, że jestem typową dwójką.





W Zagłębiu zetknąłeś się z dobrze prosperującą szkółką młodych piłkarzy. Polityka Miedziowych też słynie z promowania swojej młodzieży. Ich mentalność różniła się od tej, którą Ty miałeś będąc w ich wieku?
Starałem się pracować mentalnie nad nimi, bo nie zdają sobie sprawy jak cieplarniane warunki mają w Lubinie. Jest to klub, którego akademię można zestawić obok Legii i Lecha. Tam jest wszystko: boiska, siłownia, odnowa, odżywki. W Zagłębiu pozwalają się całkowicie skupić na graniu. Młodzież tam ma duże umiejętności, ale mają zepsute głowy, chore myślenie. Nie szanują tego co mają, bo nie wiedzą, że w innych klubach tego brakuje, albo nie ma wcale. Tłumaczyłem im, że na odżywki, które klub organizuje nie będzie ich stać, bo żaden nie zainwestuje w siebie z polskich wypłat. To były bardzo drogie rzeczy, a oni potrafili to raz wypić, innym razem gdzieś w kącie zostawić. Życzę im jak najlepiej, ale nie każdy zostanie na poziomie Ekstraklasy. Zejdą do niższych lig, słabszych klubów i dopiero wtedy docenią, że w Lubinie mieli takie rzeczy podstawione pod nos i to za darmo. Kiedyś udzieliłem podobnego wywiadu i trenerzy młodszych roczników z Lubina porozwieszali go po szatni jako przestroga. Człowiek się szybko przyzwyczaja do komfortu, ale trzeba go też umieć docenić.

Obecnie dużo zawodników ma wszystko podstawione pod nos, świetne warunki do rozwoju, ale mimo to, szukają szansy, żeby jak najszybciej wyjechać za granicę. Rozumiesz ich postępowanie?
Często się dyskutuje, że ktoś powinien zostać, ale ludzie z boku nie zdają sobie sprawy, że niektóre szanse zdarzają się tylko raz. Nie każdy jest tak dobry, że będzie miał ich wiele. Wiadomo, jak ktoś jest mega kozakiem to wyjedzie prędzej, czy później. Mam tutaj na myśli chociażby Roberta Gumnego, który bardzo mi się podoba jako zawodnik. Wielu piłkarzy jest dobrych, ma lepsze okresy, ale nie na tyle, żeby w każdym momencie móc przebierać w zagranicznych ofertach. Boją się, że to jest ich jedyna szansa. Nikt nie wie, czy nie zrobią tam większych postępów. Czytałem ostatnio wywiad z jednym z trenerów Borussii Dortmund, w którym powiedziano, że gdyby w Dortmundzie nie mieliby takiej cierpliwości do Roberta Lewandowskiego, to nie byłby w tym miejscu, w którym jest obecnie. Dlaczego w dużym klubie ktoś miałby na niego chuchać i dmuchać? Widocznie widzieli w tym sens i udało się. Nie każdego droga jest taka sama.
źródło: polsatsport.pl

Jeśli masz do wyboru dwa pakiety: jeden z dużym klubem, dobrymi zarobkami, ale małą ilością minut, a drugi z mniejszym klubem, adekwatnie niższymi pieniędzmi, ale pewną grą. Co wybierasz?
Zdecydowanie ten drugi i pokazałem to swoimi czynami. Wszystko zależy od wieku, w którym podejmujesz takie decyzje. Co innego jak masz 34 lata, planujesz za niedługo kończyć karierę i bierzesz pierwszy pakiet. Wiadomo, że wtedy są też inne priorytety. Nie wyobrażam sobie jednak zawodnika młodego, w piłkarskim kwiecie wieku, bo za takiego się uważam, który dokonuje takiego wyboru, idzie po najmniejszej linii oporu. To nigdy nie wychodzi na dobre. Lepiej sobie powoli zarabiać grą. Grając, czuję się dowartościowany, spełniony. Jestem lepszym człowiekiem do życia.





Odżyłeś przy szkoleniowcach, których spotkałeś w Gdyni?
Odżyłem, bo gram i tak jest chyba z każdym. Trener postawił na mnie bardzo mocno, wierzy we mnie i ja się rekompensuję za to swoją postawą na boisku. Obecnie nie denerwuję się, podejmuję bardziej ryzykowne decyzje, gram automatycznie. Nie boję się, że zaraz trener mnie zrypie i ściągnie z boiska. Ciężko się gra pod presją, bo kiedy dostawałem szansę w Lubinie myślałem cały czas, żeby nic nie zepsuć, nakręcałem się. Nie wyszło mi jedno zagranie i bałem się, że trener zaraz mnie posadzi. Tutaj gram regularnie i mogę pokazać swoje umiejętności.





Czujesz, że tym co reprezentujesz sobą na boisku odpłacasz się trenerowi za zaufanie?
Daję zespołowi sporo, inni zawodnicy nie lubią na mnie grać, bo jestem agresywny. Ostatnio nawet z przodu zaczęło mi wychodzić, więc myślę, że tak.


Zmiany, których dokonał trener Ojrzyński po przyjściu za zwolnionego Grzegorza Nicińskiego były dla drużyny szokiem?

Zawsze to jest szok. Piłkarze tego nie lubią. To nie jest nic przyjemnego, więc strasznie denerwują mnie teksty typu "drużyna grała, żeby zwolnić trenera". Takich rzeczy nie ma, nic takiego nie funkcjonuje. Trener Ojrzyński przyszedł do nas z pewnymi spostrzeżeniami, świeżym spojrzeniem na drużynę, zaraził nas optymizmem. Początki tego nie udowadniały, ale ciągnął nas do góry. Jest mistrzowskim motywatorem, umie nas nakręcić.



Zawsze musi Was trener nakręcać? Są takie mecze, w których chyba zawodnicy są nakręceni aż nad to.
Racja, niekiedy trzeba tonować nastroje. Są mecze, że nie ma co mówić, bo my wszystko sami wiemy. Zachęca nas do odwagi, aby grać z zębem, z pasją.
źródło: www.trojmiasto.pl

Podejrzewam, że jako zawodnicy macie absolutnie dość tematu walki o utrzymanie, ale niezwykle mnie to nurtuje. Po wygraniu Pucharu Polski szybko musieliście wrócić do realiów ligowych, gdzie czekała na Arkę walka o utrzymanie w lidze. Poczucie, że zdobywcom Pucharu nie wypada spaść z ligi, nakładało na Was paraliżującą presję?
Presja była od początku, bo podstawowym celem było dla nas właśnie utrzymanie. Wygranie Pucharu wydawało się być nierealne. W szatni pewnie 80 % zawodników wolałoby utrzymanie, aniżeli Puchar. Wiemy jak kluby wyglądają po spadku. Ludzie mogliby traktować mnie jak najemnika, który po spadku ucieka. To jest duża odpowiedzialność. Z jednej strony wszyscy nosili nas rękach, byliśmy się bohaterami, a później szybko trzeba było wracać, bić się o utrzymanie i być "ligowym ogórem".





Jak Ty oceniasz poprzedni sezon?

Był strasznie ciężki i kosztował nas mnóstwo zdrowia, ale całe szczęście dobrze się zakończył. Łatwo na pewno nie było, bo rzeźbiliśmy do samego końca. Urlopy były dla nas ogromnym wybawieniem. Wyciągnęliśmy z niego wnioski i przekładamy to na ten sezon, żeby nie mieć powtórki z rozrywki. Poprzedni sezon to jedna wielka huśtawka nastrojów. Całe szczęście Puchar dał nam dużego kopa, podświadomie czuliśmy, że nie spadniemy. Zagłębie miało taką sytuację, że przegrali Puchar i spadli. Czułem, że skoro my wygraliśmy, to się utrzymamy.



W ostatniej kolejce potrzebowaliście zwycięstwa nad Zagłębiem Lubin. Po dobrym meczu, to trzeba zaznaczyć, utrzymanie było Wasze. Dochodziły Was plotki, domniemania o celowym podłożeniu się Zagłębia?
Było dużo tych kalkulacji, sprawdzanie wyników na ławce rezerwowych. Wiele się mówiło o meczu z Zagłębiem, ale znam przecież chłopaków z szatni. Obecnie takie rzeczy nie funkcjonują w polskiej piłce. Byliśmy maksymalnie zmotywowani, a Zagłębie grało o nic. Zawodnicy są rozkojarzeni na te ostatnie kolejki, piłkarze o tym wiedzą. My byliśmy o tyle lepsi, że byliśmy skupieni, był to dla nas najważniejszy mecz sezonu. W Ekstraklasie nie ma dużych różnic umiejętności, więc ta dyspozycja dnia dawała bardzo wiele.




Jako ludzie znający ligę od środka, jak reagowaliście na takie głosy?

Śmialiśmy się strasznie z tego. Zawodnik jak wie, że jedna porażka nic już nie zmieni, to odstawi nogę, nie będzie ryzykował. To ma kluczową rolę, bo po drugiej stronie jest ktoś kto będzie  zmotywowany na 120 %, nie odstawi nogi w żadnej sytuacji, nawet gdyby miał ją złamać. Słabszy zespół potrafi wygrać, bo przeciwnik mógł być ospały, rozkojarzony. Na naszym poziomie, gdzie te różnice są małe, to się właśnie liczy. Co innego jak grasz z Manchesterem City, który nawet jak ma słabszy dzień to remis jest cudem, miażdżą nawet w słabszej kondycji. 




Co niektórym zbyt łatwo przychodzi tworzenie "parateorii"?
Często od kibiców się słyszy, że piłkarze nie grali dopóki nie zaczęli ich wyzywać. W jaki sposób mam wytłumaczyć takiemu kibicowi, że to nie działa, a jeśli już to, w drugą stronę, bo bardziej przeszkadza. Pozytywny doping zawsze uskrzydla, ale negatywny? W życiu! Podobnie jak z grą przeciwko trenerowi. Gra przeciwko trenerowi jest grą przeciwko samemu sobie. Przyjdzie następny trener, zobaczy, że grałeś słabo, to cię nie wystawi. Ciężko tego rodzaju mity wykorzenić. Ci co grają w piłkę, wiedzą. Kiedy z Sandecją graliśmy o awans, przegraliśmy kluczowy mecz, to słyszałem od znajomych teksty typu "sprzedaliście mecz", albo "ty nawet nie wiesz, to starsi wszystko załatwili". Gramy o awans, premie, pokazanie się światu w Ekstraklasie, a tu ktoś myśli, że odpuszczasz, bo ci się nie chce. Jak słyszę takie rzeczy to mnie aż trzepie. Ty jako dziennikarka nie chciałabyś awansować do jakieś lepszej gazety?





Pewnie, że bym chciała.
Właśnie, a później słyszysz, że specjalnie rezygnujesz, bo nie chcesz zaistnieć, nie chcesz zrobić kariery. Ludzie często mówią rzeczy, nad którymi się kompletnie nie zastanawiają.
źródło: www.przegladsportowy.pl

Odetnijmy się od mitów i wróćmy do rzeczywistości. Celujecie z Arką w podium?

(Chwila zastanowienia) My o miejsce na pudle? To chyba dawno tabeli nie śledziłaś! Naszym marzeniem jest wejście do górnej ósemki. Słabo zaczęliśmy rundę, też trochę pechowo. Mecz Termaliką będzie kluczowy, bo w przypadku zwycięstwa jeszcze jest szansa, natomiast inny scenariusz zamyka nam drogę. Ciężki moment przed nami, żadne podium nas nie interesuje, tylko utrzymanie w górnej ósemce. Uniknęlibyśmy stresów, które są związane z meczami w dolnej części tabeli. Ósemka to byłby sukces Arki, pierwsza trójka jest poza naszym zasięgiem, jesteśmy na nią zwyczajnie za słabi.





Czujesz, że moment, w którym jesteś, jest szczytem Twoich piłkarskich możliwości?
W sporcie nigdy nie możesz powiedzieć, że osiągnąłeś maksa. W każdym wieku możesz się czegoś nauczyć, rozwinąć się. Rozmawiałem z Sirakowem, który w Amkarze grał na mojej pozycji. Miał 36 lat, za sobą grę w reprezentacji. Ogólnie mega piłkarz. Pytałem się go skoro w takim wieku on tyle może, to jak dobry on musiał być mając kilkanaście lat mniej? Mówił, że to nie jest tak, że im człowiek starszy tym gorszy. Był w przeszłości szybszy, wiadomo, ale był mniej doświadczony. Teraz wiele sytuacji może przewidzieć, zrobi mniej metrów, ale za to z większą korzyścią. U mnie jest podobnie, nie zatrzymam się w rozwoju. Wiara pomaga w treningu, bo mam motywację. W Piaście mówili, że to był mój najlepszy sezon i lepiej już nie będzie, a ja uważam, że teraz jestem jeszcze lepszy, liczby robią większe wrażenie. Ludzie zachwycają
się młodym, świeżym zawodnikiem, a jak pobędzie już dłużej w lidze to nikt nie zwraca na niego uwagi, pomimo że robi postępy. Podobnie było z Radosławem Murawskim. Zawsze uważałem go za świetnego zawodnika, ale na początku było takie bum na niego. Wszyscy się zachwycali, że najmłodszy kapitan w Piaście, że dobrze gra, a z czasem zaczął szarzeć, a przecież wcale nie grał gorzej.





Na końcu powiedz, czego Ci życzyć na następne tygodnie?

Awansu do pierwszej ósemki, spokojnego utrzymania w lidze, ale przede wszystkim zdrowia, bo to jest kluczowy moment dla mnie. Kończy mi się kontrakt, czekam na włodarzy Arki, bo póki co nie mam oferty z klubu. Muszę cisnąć, żeby podpisać kontrakt.



Fot. Yesforphotos








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz