niedziela, 5 lutego 2017

Staram się sprostać temu co jest

Rozmowa, która powinna dać najwięcej do myślenia ludziom z tendencją do narzekania. Marcin Skrzynecki jest tenisistą stołowym, zawodnikiem klubu Start Zielona Góra, wielokrotnym medalistą Mistrzostw Świata, Europy i Igrzysk Paraolimpijskich. Jeden z tych, których boi się współczesna potęga w tenisie stołowym - Chiny.
Serdecznie zapraszam do zapisu naszej rozmowy!





Blondynka o sporcie: Urodził się Pan w Warszawie więc w jaki sposób trafił Pan do Zielonej Góry?

Marcin Skrzynecki: Zaczynałem w Warszawie i rok przed Igrzyskami Paraolimpijskimi w Londynie, czyli w 2011 roku przyjechałem tutaj do Zielonej Góry, żeby się lepiej przygotować do tej imprezy. Po roku miałem wrócić do Warszawy, ale na paraolimpiadzie zdobyliśmy złoty medal więc pomyślałem, że warto tu trenować i zostałem.




Jak wygląda Pana współpraca z zielonogórskimi klubami?
Jestem w dwóch klubach: ZKS Drzonków i Start Zielona Góra dla zawodników niepełnosprawnych. W Drzonkowie mam możliwość trenowania z tutejszymi zawodnikami, jednak nie uczestniczę w żadnej lidze, bo nie mam na to zwyczajnie czasu. Z kolei Start Zielona Góra nas wspiera, gwarantuje: rehabilitację, odnowę biologiczną, sprzęt, dzięki czemu jesteśmy dobrze przygotowani do wszystkich zawodów.




Ogólnopolskie imprezy sportowców niepełnosprawnych w Polsce cieszą się popularnością?
Wśród kibiców nie bardzo. Mamy 4 główne imprezy, jak Mistrzostwa Polski i kwalifikacje do nich, na które przyjeżdża liczna, bo 100-osobowa grupa, ale kibiców nie ma. Myślę, że jest to spowodowane brakiem reklamy, nasza dyscyplina jest mało medialna, dlatego ludzie nie przychodzą.
źródło: www.pzts.pl

A jak to wygląda poza granicami naszego kraju?
Mniej więcej jest to samo. W Azji przychodzi dużo osób, w Ameryce ludzie przychodzą też zobaczyć z ciekawości. W Europie jest bardzo różnie. Zależy to od reklamy jaką zrobią organizatorzy imprezy.




Czego wymagają od Pana przygotowania do Igrzysk Paraolimpijskich?
Przede wszystkim bardo dużo wyrzeczeń. 2 lata kwalifikujemy się na Igrzyska, a ostatni rok to już "ostre tyranie". Treningi już 2 razy dziennie, plus siłownia więc nie mamy wtedy czasu dla siebie. Przez ten ostatni rok trzeba się poświęcić. Żadnych wakacji, ani wolnego czasu.




Które z Igrzysk Paraolimpijskich: w Atenach, Pekinie, Londynie, czy w Rio były dla Pana szczególne?
Najbardziej Londyn, bo tam zdobyliśmy złoty medal, w Rio był brąz więc też było bardzo fajnie.
źródło: www.zielonagora.wyborcza.pl

Kwalifikację paraolimpijską na starty w Rio otrzymał Pan dzięki dzikiej karcie, a nie w eliminacjach. Dlaczego?
Trzeba było się kwalifikować i w rankingu naszej grupy mamy około 100 osób, a na Igrzyska kwalifikuje się grupa 18-osobowa. Ja w roku kwalifikacji wypadłem z tej 18, bo miałem poważne kontuzje ręki, później nogi. Nie grałem przez 6 miesięcy, a musiałem jeździć na zawody, ale nie zdobywałem punktów. Co prawda w końcówce roku było lepiej, ale federacja musiała wystąpić dla mnie o dziką kartę. Ciężej jest się zakwalifikować na Igrzyska przez różnego rodzaju procedury niż później wygrać coś na nich.




Znaczy, że turnieje kwalifikacyjne nie odzwierciedlają poziomu samych Igrzysk Paraolimpijskich?
Nie, po prostu u nas w grupie jest dwudziestu paru zawodników, którzy mają szanse zdobyć Mistrzostwo Europy, czy Świata, a wszystko przez to, że grupa jest bardzo wyrównana. Na Igrzyska z tej grupy może pojechać 11, bo pozostała piątka to mistrzowie kontynentu, czyli mistrz Afryki, Australii, którzy grają słabo. Oni zajmują te miejsce i jeszcze dwie dzikie karty. Jest 11 pewniaków i to jest bardzo mało. Dla przykładu mistrz paraolimpijski z Aten razem ze mną dostał dziką kartę, bo też miał problem z zakwalifikowaniem się do Rio.



Co z presją na tego rodzaju zawodach?
Teraz już jest lepiej. Najgorzej było podczas Igrzysk Paraolimpijskich w Atenach, bo to był mój pierwszy start, w Pekinie już było dużo lepiej, byłem dobrze przygotowany, ale okazało się, że za mało. Przed Igrzyskami grałem turniej, podczas którego wygrałem z Chińczykiem, a na Igrzyskach przegrałem z nim gładko 3:0, bo spaliła mnie presja. On wygrał paraolimpiadę, a ja zagrałem 2 razy i musiałem pracować 4 lata na sukces.



Z tego wynika, że tenis stołowy jest grą nerwów?

Myślę, że tak, głównie głowy. To co potrafimy zagrać na treningu nie zawsze przekłada się na mecz w 100%. Zawsze jest jakieś 70% i przewodnią rolę odgrywa głowa zawodnika. Ja na mniej prestiżowych turniejach grałem bardzo słabo, z kolei na tych głównych jak Mistrzostwa Europy, Mistrzostwa Świata, czy Igrzyska byłem pewny i tak też wygrywałem. Podczas paraolimpiady w grupie eliminacyjnej miałem dwóch faworytów do medali, rozstawionych na czwartym i szóstym miejscu w rankingu. Ja miałem numer 14 i z każdym wygrałem. Czuję się bardzo dobrze na takich zawodach. Wiele rzeczy wynika także z rutyny, doświadczenia. Udział w tylu zawodach robi swoje.




W jaki sposób pracować nad "głową zawodnika"?

Pewność siebie wynika z przygotowania, bo jeśli zawodnik trenuje bardzo solidnie i czuje tę pewność, to już duży sukces. Stres zawsze przychodzi, jest nieunikniony, ale trzeba go umiejętnie minimalizować.




W jaki sposób Pan walczy z emocjami?
Korzystam z pomocy psychologa sportowego, ale to tylko czasem. Zazwyczaj wiem jak muszę się przygotować, w jaki sposób zagrać i jak wytrzymać presję podczas gry.




Osiągnięcia sportowców niepełnosprawnych w Polsce są należycie doceniane?
Myślę, że jest coraz lepiej, bo biorąc pod uwagę fakt iż Igrzyska Paraolimpijskie z Rio de Janeiro były już transmitowane w telewizji. W porównaniu do Aten z 2004 roku, gdzie prawie nikt o nas nie wiedział, to poprawa jest widoczna. Z roku na rok mówiło się coraz więcej, ale na nic konkretnego się to nie przekładało. Była nagonka na wyniki, a po miesiącu wszystko przycichało. Myślę, że gdy ja zakończę karierę to już będzie wszystko normalnie. (śmiech)

źródło: www.pzsnstart.eu

Za granicą wygląda to podobnie?
Mam znajomych w Anglii, którzy opowiadali, że przez czas Igrzysk Paraolimpijskich w Londynie relacja trwała przez cały dzień. Nie wiem, czy podczas zawodów w Rio też tak było. W Londynie mieliśmy bardzo silny doping. W półfinale graliśmy z Brytyjczykami, którym kibicowało 3/4 hali, ale przyszło też bardzo wielu Polaków, których obecność dało się odczuć. Przyszli, bo jak twierdzą, uwielbiają takie zawody. Specjalnie brali sobie urlopy i to właśnie państwo zaraziło ich pasją do sportu niepełnosprawnych. Szkoda, że u nas jeszcze tego nie ma.




Temat niepełnosprawności dzisiaj także jest tematem tabu?
Myślę, że tak. Gdy przejedzie osoba na wózku inwalidzkim to 6 osób się od razu odwróci. Kiedy zaczęliśmy trenować tutaj w Drzonkowie to też ludzie początkowo się odwracali, dziwili się w jaki sposób można tak grać. Stopniowo zaczęli się oswajać z naszą obecnością i całkowicie im to minęło. Niedawno przyszedł do klubu kolega Igor z kadry Polski i nikt obecnie nie zwraca uwagi na to, że nie ma ręki. Trenuje jak każdy, tak samo ciężko. Po Londynie, czyli w 2013 roku była przeprowadzona ankieta: "Dlaczego niepełnosprawni są inaczej traktowani?" 70% ankietowanych odpowiedziało: "bo nie chcą się zarazić". Do dzisiaj nie wiem czego.
źródło: www.lubuskie.pl

Dla sportowców niepełnosprawnych sport jest sposobem życia, metodą walki z przeciwnościami?

Kiedyś był to sposób na zabicie czasu, żeby nie siedzieć w domu, nie załamywać się faktem bycia niepełnosprawnym i powiem szczerze, że dało nam to złoto w Londynie. Teraz w Rio byliśmy już bardziej doświadczeni, lepiej przygotowani i starczyło to tylko na brązowy medal. Okazuje się, że we wszystkich państwach powstają ośrodki, a sport nie jest już formą rehabilitacji, ale pełnym zawodowstwem. W Polsce nakłady finansowe są takie jakie są, bo w kalendarzu mamy 24 imprezy, a jedziemy tylko na 5. Jadąc na te turnieje wiemy, że musimy je wykorzystać w pełni, bo następnej okazji nie będzie. Poziom z roku na rok jest coraz wyższy więc staram się sprostać temu co jest.



Jak postrzega się polskie drużyny za granicą?
W tenisie stołowym jesteśmy bardzo silni. Powiem szczerze, że rok przed paraolimpiadą chcieliśmy pojechać na obóz do Chin, ale żaden ośrodek sportowy nie chciał nas przyjąć, bo jesteśmy na silni. W Londynie wygraliśmy finał z Chińczykami, nasza druga ekipa też wygrała z nimi. Podczas Mistrzostw Świata minimalnie przegraliśmy z reprezentacją Chin. Nasza Natalia Partyka też potrafi wygrać z Chinkami więc się nas boją. Chiny i Polska zawsze są w czołówce.




Pomyślał Pan kiedykolwiek o tym, że Pana niepełnosprawność jest przekleństwem, ogromną niesprawiedliwością?
Wiadomo, że chciałbym być zdrowy, ale widocznie tak musiało być. Wyszło tak jak wyszło. Myślałem, czy grałbym w ogóle w tenisa stołowego, gdybym był zdrowy, bo to był czysty przypadek. Zapisałem się na tenis stołowy, bo moi koledzy z podstawówki zaczęli na to chodzić. Ja wolałem pływanie, z którego zrezygnowałem, żeby móc spędzać czas z rówieśnikami, nie być innym. Okazało się, że mam rączkę do tego sportu i tak zostało. Życie potoczyło się właśnie w taki sposób i ja jestem z tego bardzo zadowolony. W przyszłości wiem, że będę całkowicie zdrowy, bo czeka mnie operacja, ale korzystam z dobrodziejstw kariery sportowej póki mogę.
źródło: www.paralympic.org.pl

Wydawać by się mogło, że ma Pan prawo do tego, żeby siedzieć i narzekać, tymczasem wziął Pan się za siebie, ciężko trenuje, zdobywa medale i dodatkowo studiuje Pan wychowanie fizyczne na Uniwersytecie Zielonogórskim.

Te studia to trochę ciężko mi idą(śmiech), ale to z powodu licznych wyjazdów. Dodatkowo w pierwszym roku miałem dużo testów sprawnościowych. Później przeszedłem na tryb zaoczny, bo nie mogłem trenować, ale też nie zawsze mogłem być na zajęciach w weekendy. W zeszłym roku miałem się bronić, ale tego nie zrobiłem, bo pojechałem do Rio, musiałem się też przygotowywać. W tym roku zamierzam to zrobić.




Rodzina mocno Pana wspiera?
Na tym wszystkim najbardziej cierpi ona. Mam dwie małe córki: dwuletnią i pięcioletnią i często pytają "kiedy wrócę?" Tłumaczę im, że to jest moja praca. Mama idzie do pracy i robi to co musi, a jestem w domu, ale muszę niedługo wyjechać. Dobrze, że wszyscy to akceptują. Rodzina jest ogromnym wsparciem, w szczególności w sytuacji kontuzji, problemów zdrowotnych. My jesteśmy bardziej na nie narażeni, bo zdrowi zawodnicy nie wiedzą co to jest ból kręgosłupa. Po treningu są po prostu trochę zmęczeni, a u nas to dłużej to zostaje w kościach. (śmiech) Ciężki jest okres kontuzji, a następnie powrotu na treningi, nadrabianie zaległości i wtedy wsparcie rodziny jest nieocenione.




Ciężko jest pogodzić wszystkie Pana obowiązki?
Organizacyjnie tak, bo mając tyle na głowie, nie mogę wszędzie dawać z siebie 100%. Muszę czasem z czegoś rezygnować. Jeśli naukę mogę przełożyć naukę o pół roku, to robię to. Prawda jest taka, że mógłbym mieć już obronę, tytuł, ale mogłem nie być w Rio. Coś za coś. Kariera i rodzina są najważniejsze, a potem nauka. Chcę ukończyć studia. Jestem ambitny sportowo, ale zależy mi także na wykształceniu.




Na koniec proszę powiedzieć, odczuwa Pan dyskomfort związany ze swoją niepełnosprawnością?
Ja się całkowicie pogodziłem z tym jak jest, żyję sobie tak jak żyję. Wiadomo, że w szkole dużo osób wytykało, ale wiem co oni teraz robią. Są całkowicie sprawni, a pracują za małe pieniądze. Ludzie, którzy po prostu chcą się dowartościować często szykanują, wyśmiewają. Tak niestety jest u nas w kraju. Zamiast pochwalić, docenić, że radzimy sobie pomimo wszystkich przeciwności to tylko krytykują.



Dobrze, dziękuję bardzo za rozmowę!

Dziękuję!



Ogromne podziękowania dla Huberta, który zadbał o całą organizację za mnie i pomagał w przygotowaniach!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz