środa, 19 października 2016

Piłkarz jak orkiestra

Do Mistrzostw Europy U- 21 coraz mniej czasu, a wyjściowy skład to wciąż niewiadoma. W Szczecinie rozmawiałam z Dawidem Kortem - jednym z kandydatów Marcina Dorny na pozycję  środkowego pomocnika, wychowankiem Pogoni Szczecin. Poniżej efekty naszej rozmowy. Zapraszam!



Blondynka o sporcie: Jakbyś  opisał swoje początki w piłce?
Dawid Kort: Na pierwszy trening zabrał mnie tata, gdy miałem 6 lat. W Telegazecie zobaczył, że jest nabór i spytał czy nie chciałbym pójść. Trafiłem do trenera Włodzimierza Obsta i tak już zostałem, z przerwą na moje wypożyczenia. W czerwcu minęło 15 lat.



Droga z trampkarza do ekstraligowego zawodnika w Twoim przypadku była prosta i łatwa, czy raczej wyboista i kręta?
Zawsze byłem zajarany na bycie piłkarzem. Kiedyś chciałem być strażakiem, ale to jeszcze jako mały chłopiec, będąc u babci na wsi, gdzie jedyną atrakcją między meczami była straż. Nie kombinowałem z byciem kimś innym. Z boku ta piłka trochę inaczej wygląda. Im bliżej pierwszej drużyny tym było ciężej. Na początku była zabawa, ciekawe turnieje, lecz z czasem pojawiła się gra o wynik i większy stres. Dodatkowo w kluczowym momencie przytrafiła mi się kontuzja, ale na szczęście udało się wrócić, przyszedł trener Wdowczyk i wziął mnie do pierwszego zespołu.


Co u Ciebie było takim przełomowym momentem, w którym to zdecydowałeś się na karierę profesjonalnego piłkarza?
Nie wiem, może ta Telegazeta?! (śmiech) Od zawsze byłem nastawiony na tę piłkę. Będąc małym chłopakiem i mając do wyboru mecz albo bajki wybierałem mecze. Szczerze, gdybym nie był piłkarzem to nie wiem kim mógłbym zostać. Nie miałem planu awaryjnego więc fajnie, że wszystko poszło w prawidłowym kierunku.




Grając w juniorach wyobrażałeś sobie, że wszystko potoczy się właśnie tak, czy było to po prostu marzenie małego chłopaka?

Może to zabrzmi zarozumiale, ale tak. W wieku 12/14 lat myślałem sobie "co by było gdybym tu grał?". Ten sposób myślenia mógł być zgubny, ale dobrze, że tak nie było.

źródło: www.pogonszczecin.pl

Masz świadomość, że Ty mając 21 lat jesteś w miejscu o którym wielu starszych kolegów po fachu może Ci zazdrościć?
Tak, ale kilku 21 - latków jest w miejscu, o którym ja mogę pomarzyć. Jestem w takiej sytuacji, że reprezentuję barwy Pogoni i gram od czasu do czasu, co mnie nie zadowala, bo niby jestem młody, ale tak naprawdę nie jestem młody. W tym wieku powinienem już grać regularnie w I drużynie, a nie gram. Fajnie, że kilku moich rówieśników może mi pozazdrościć, ale też wiem, co ja chcę w życiu i stać mnie, żeby zrobić duży krok do przodu.




Młody zawodnik, który bardzo szybko "wkrada się" do tak utytułowanego zespołu jest chyba bardzo podatny na tzw. "sodówkę". Jak wyglądało to w Twoim przypadku?

Przy moich objawach sodówki szybko trafiłem na wypożyczenie. Po tym jak dostałem się do pierwszego zespołu, był taki moment "co to nie ja?! Później szybko wypożyczenie. (śmiech) Trafiłem do klubu, gdzie było ciężko finansowo i organizacyjnie i gdyby nie ta atmosfera, którą zastałem we Flocie Świnoujście i pomoc trenera Kafarskiego, to nie wiem czy bym się podniósł. Na całe szczęście okres "sodówki" mam już za sobą, dlatego nikt mi nie wmówi, że wypożyczenia są głupie. Każdemu życzę, żeby właśnie na takie trafił.




Wspomniałeś o wypożyczeniach. Jakbyś ocenił swoje występy w niższych ligach?

Byłem w I lidze więc to nie były bardzo słabe rozgrywki. Wiadomo, że Ekstraklasa jest lepiej opakowana, nagłośniona w taki sposób aż chce się ją oglądać. Z kolei I liga organizacyjnie jest daleko z tyłu, ale jeśli mówić o poziomie to przepaści nie ma.


Co dał Ci okres spędzony właśnie na wypożyczeniu?
Pierwsze dało mi dużo życiowo. Zupełnie inaczej patrzę na pewne sprawy, z którymi miałem problem idąc na wypożyczenie. Obecnie mogę się teraz śmiać ze swojego sposobu rozumowania. Z doświadczeniem, które wyniosłem z Floty łatwiej mi było odnaleźć się w szatni seniorskiej. Miałem więcej pewności siebie co się przełożyło na moją dobrą rundę.



Jak się czujesz w obecnie trwających rozgrywkach?
Na początku było fajnie, strzeliłem dwie bramki. Teraz rozmawiamy w takim momencie, w którym nie załapałem się do osiemnastki meczowej. Trener podjął taką decyzję, że z Legią nie zagram. Piłka nożna taka jest. Raz się mówi o jednym zawodniku, a chwilę później już nie. Mój przykład to potwierdza, bo jeszcze niedawno się o mnie mówiło, a teraz też się mówi, ale w negatywnym sensie, bo nie ma mnie w "18".

źródło: www.sport.tvp.pl
Po tych imponujących bramkach z Koroną (1:1) i Cracovią (1:1), które uczucie było silniejsze: radość ze strzelonych bramek czy raczej rozczarowanie, że nie dały one zwycięstwa?
Pół na pół. Pierwsza myśl po strzelonej bramce "Super! Strzeliłem bramkę". Po meczu już było takie "okay, strzeliłem, ale nie udało się wygrać". Znowu kij ma 2 końce! (śmiech)





Chciałabym zapytać o rywalizację pomiędzy zawodnikami, bo pozycja na której grasz jest mocno obsadzona. Jak taki stan rzeczy wpływa na Ciebie?

W naszym klubie jest bardzo dużo środkowych pomocników. W kadrze pierwszego zespołu mamy chyba siedmiu, dzięki czemu trener ma ogromne pole manewru. Dla nas oznacza to, że zawsze ktoś chodzi zły, bo nie gra, ale to tak jak już mówiłem: raz się mówi o jednych, a chwilę później o następnych. My na szczęście nie jesteśmy olimpijczykami, nie musimy się przygotowywać do jednej imprezy przez 4 lata, tylko gramy co tydzień, czasem co 3 dni i na bieżąco się przygotowujemy.




Przed kim w szatni czujesz największy respekt?

Przed starszymi zawodnikami. Jako młody chłopak albo w średnim wieku muszę się liczyć ze zdaniem starszych. Nie dyskutuje ze ich zdaniem, czy trenera. Myślę, że taki dystans i równowaga są potrzebne.




Kto w szatni jest takim dobrym duchem?

Myślę, że wszyscy. Nie ma takiej osoby, która się wyróżnia w tym względzie. Jest nas wielu młodych i to nam pomaga, ale czerpiemy dużo z obecności tych starszych. Jesteśmy taką dobrą mieszanką.




Patrząc na decyzje szkoleniowca - Kazimierza Moskala, to można stwierdzić, że stawia na doświadczenie i ogranie, czy raczej na powiew młodości?

Różnie, bo ustawia skład pod przeciwnika.
źródło: www.eurosport.onet.pl


Zaczynając grę w Ekstraklasie musiałeś wielokrotnie rywalizować ze swoimi idolami?

Wchodziłem za najlepszego zawodnika jakiego pamiętam z Pogoni - Ediego (Ediego Andradina). Debiutując zmieniałem właśnie jego. Fajne uczucie wchodzić za piłkarza, dla którego kiedyś przychodziło się na mecze. Chciałbym kiedyś doczekać sytuacji, w której to mnie będzie zmieniał inny młody chłopak i będzie odczuwał to samo co ja wtedy. Edi oprócz tego, że był świetnym piłkarzem to także człowiek z niego świetny. To samo usłyszeć kiedyś o sobie, że oprócz umiejętności piłkarskich Kort to fajny gość z pewnością byłoby miłe. Piłkarzem będę jeszcze z 17 lat, a człowiekiem myślę, że dłużej. (śmiech)




Dla Ciebie jako wychowanka Szczecin jest dobrym miejscem do rozwoju?

Jestem już tutaj 15 lat. Jedni powiedzą, że to za długo, że stoję w miejscu, zaś drudzy mnie pochwalą. Trener Michniewicz kiedyś powiedział, że piłkarz jest jak orkiestra. Gra tam, gdzie go chcą. Nie jest powiedziane, że w Pogoni będę grał do końca życia. Mogę być taką przysłowiową orkiestrą. W Szczecinie nie będą mnie chcieli to będę musiał szukać innego miejsca. Zobaczymy co czas pokaże.




W przypadku otrzymania intratnej propozycji skorzystałbyś, czy sentyment do Pogoni nie pozwoliłby Ci odejść?

Chciałbym tu grać, jestem stąd, a Pogoń jest moim klubem, który zawsze będę stawiał na pierwszym miejscu. W przypadku kiedy ktoś uzna, że mój czas w Szczecinie dobiegł końca to nie będę się zapierał całym ciałem, żeby zostać. Jeśli będę musiał podjąć decyzję: odejść czy zostać, to z pewnością nie będzie ona łatwa i nie zadecyduję w 5 minut.




Jak się gra ze świadomością, że na trybunach siedzi mnóstwo znajomych, ludzi którzy kojarzą Cię jako małego chłopca ze szczecińskich boisk?

Są tego plusy i minusy, bo wiadomo, że kibice od swojego będą więcej wymagać. Zdarzały się mecze, podczas których na mnie gwizdali, ale były też takie na których klaskali i krzyczeli moje nazwisko. Tutejsi ludzie nie omieszkają zaczepić mnie w drodze na obiad i powiedzieć: "Tylko wygrajcie coś w tym sezonie!" (śmiech) Myślę, że zdecydowanie jest więcej zalet grania w rodzinnym mieście, niż wad.
źródło: www.eurosport.onet.pl

Po meczu nie masz wypełnionej skrzynki wiadomościami?

To zależy, bo jak strzelę bramkę to dostaję dużo wiadomości z gratulacjami, ale to chyba jak każdy. Myślę, że bramki strzelone przeze mnie, albo Zwolaka (Łukasza Zwolińskiego) cieszą kibiców podwójnie.



Na podstawie własnych doświadczeń powiedz, co powinien wiedzieć młody zawodnik, wchodzący do Ekstraklasy?
Gdy ja wchodziłem do Ekstraklasy to od razu myślałem, że będę góry przenosił. Podejrzewam, że w wielu przypadków było identycznie. Ważne, aby zachować spokój, decydować samemu. W moim przypadku musiałem iść na wypożyczenie, bo zaszumiało mi w głowie, ale z perspektywy czasu wiem, że to fajna sprawa, jeśli się idzie na nie i jest możliwość grania. Ja to szczęście miałem. Nie ma chyba nic gorszego jak wejście do seniorskiej szatni, zagrać mecz lub dwa, odlecieć, następnie na wypożyczeniu nie grać. Po takim czymś bardzo trudno się podnieść.




Chciałabym zapytać o młodzieżową reprezentację. Spodziewałeś się, że dostaniesz powołanie?

Grając w Bytovi Bytów, gdzie nie kopnąłem miałem asystę. Wtedy myślałem, że dostanę powołanie do U-20. Na pierwszy mecz nie pojechałem, na drugi już tak, ale z listy rezerwowej, bo ktoś wypadł. W szatni koledzy wbijali mi szpileczki, śmiali się ze mnie. Krzysiek Bąk powiedział mi: "Gdzie nie podasz masz asystę, a na kadrę nie jedziesz?!" Byłem wtedy zły, miałem taki przerost ambicji i oczekiwań. Myślałem, że zasłużyłem, żeby pojechać na kadrę z normalnej listy, ale jak już trafiłem  to zostałem do końca Pucharu Czterech Narodów. Jeżeli teraz zacznę grać regularnie to myślę, że uda mi się pojechać na Euro, które będzie w Polsce. Każdy chłopak, który jest teraz w kadrze, marzy aby zagrać na takiej imprezie.


Na koniec jakie są Twoje cele na trwającą rundę?
Teraz mogę powiedzieć, że chcę być w osiemnastce meczowej nareszcie! (śmiech) Nie jest nic miłego oglądać kolegów z trybun, bo na ławce rezerwowych jest inaczej. Zawsze jest ten dreszczyk emocji, nadzieja, że może wejdę. Na trybunach z kolei jedyne co mogę to zmienić swoje położenie i pójść na herbatę. (śmiech) Chciałbym strzelić jeszcze kilka bramek, ale żeby się to udało, to trzeba skoczyć do składu.


Dziękuję za rozmowę!
Dziękuję.




Po wywiadzie byłam także na meczu Pogoń Szczecin - Legia Warszawa.

czwartek, 13 października 2016

Bać to się trzeba Baby Jagi, a nie jazdy!

Zielona Góra słynie z żużla i działającej od lat drużyny - Falubazu. Jedną z ikon zielonogórskiej drużyny jest Andrzej Huszcza, który przez ponad 30 lat jeździł z Myszką Miki na piersi. Zapraszam do zapoznania się z treścią rozmowy!


Blondynka o sporcie: To zacznijmy od początku, czyli od pierwszej Pana wizyty na torze.

Andrzej Huszcza: Zaczęło się standardowo, jak każdego młodego chłopaka ciągnęło do motoryzacji. Miałem także to szczęście, że mieszkałem blisko Zielonej Góry więc dobrze wiedziałem czym jest żużel. Zapisać się poszedłem ze swoim kolegą w 1974 roku. Mieliśmy rozmowę z trenerem później trening. Z kolegi szybko zrezygnowali, bo jego warunki fizyczne nie sprawdzały się na torze, z kolei ja wpadłem w oko trenerowi. Widziałem jego uśmiech podczas moich pierwszych okrążeń i był to świetny prognostyk.



Spośród tak wielu sezonów był jakiś szczególny, który wspomina Pan najmilej?
To z pewnością medalowe sezony w latach 1981, 1982. Właśnie wtedy zdobyłem prawie wszystko co się tylko dało, bo było Indywidualne Mistrzostwa Polski, Mistrzostwo Drużynowe i Puchar Polski. Właśnie w 1982 miałem taki duży, "byczy" sezon. Oprócz sukcesów sportowych to w tym roku przyszła na świat moja córka, która rodziła się rano, a ja wieczorem brałem udział w zawodach, które wygrałem.



Długo dojrzewała w Panu myśl o końcu kariery?

Nie, jeszcze w trakcie moich startów powiedziałem, że jak będę chciał skończyć to skończę. Spotkałem się z kilkoma przykładami, gdzie zawodnicy określali dosyć precyzyjnie koniec wyczynowego uprawiania sportu, a później zdarzały się im wypadki i nie zdołali osiągnąć tego o czym mówili. O moich zamiarach nie wiedział nikt, nawet rodzina. Sam na żużel poszedłem, nikt mnie na siłę nie pchał, także sam skończyłem.




Mógłby Pan przybliżyć okoliczności w jakich podzielił się Pan swoją decyzją?
To było podczas prezentacji zawodników w Amfiteatrze. Pomyślałem, że to będzie dobry dzień na ogłoszenie tej decyzji. Wiadomo, że wiek już nie ten u mnie, brakowało mi sprytu, prawidłowej postawy tak samo dobrej jak 20 lat temu.


Kto najbardziej przeżywał?
Moja córka, która dowiedziała się właśnie na prezentacji. Wcześniej jeździła ze mną na mecze, była takim pomocnikiem mechanika. Dużo mi pomagała, a także oferowała swoją pomoc na następny sezon. Chciała się jeszcze lepiej przygotować, ale ja tylko jej przytakiwałem.



Pomysł, żeby pozostać przy żużlu i zajmować się kształtowaniem młodych talentów pojawił się od razu, czy potrzebny był chwilowy detoks od sportu?
Od razu się taki pomysł pojawił, chociaż w momencie kiedy jeździłem były już organizowane kursy na instruktora to powiedziałem, że to absolutnie nie dla mnie. Mówiłem, że ja będę jeździł tak długo, aż się żużel skończy, ale na całe szczęście trwa dalej. (śmiech) Wszystko się szczęśliwie ułożyło po tym jak skończyłem jeździć, bo szybko ogłosili nabór do szkoły instruktorów w Bydgoszczy. Dogadałem się w Zielonej Górze w klubie i uczyłem najmłodszych. Początkowo nie byłem zbyt entuzjastycznie nastawiony, ale jak zacząłem treningi z tymi chłopakami, przekazywałem im wiedzę, dzieliłem się doświadczeniami to spodobało mi się. Tym bardziej, że widziałem efekty.


W młodzieży, którą Pan trenował znajdował godnych zastępców?
Teraz z tych adeptów jeździ Zgardziński, Adam Strzelec, wcześniej Kacper Rogowski. Do każdego człowieka trzeba by podchodzić indywidualnie, bo w nim jest dużo tej młodości. W czasie kiedy ja zaczynałem z moimi kolegami był zupełnie inny świat. Teraz młodzi nie mają sprecyzowanego planu na życie, a wiek juniorski jest taki specyficzny, tym bardziej, że tyle dobra jest w świecie i młodych przestaje żużel bawić. Niektórzy się rozmienili, a to jest nie do opanowania.


Jakie cechy powinien mieć kandydat na żużlowca?
Wytrwałość, pracowitość i trochę talentu, o który trzeba nieustannie dbać, pielęgnować, bo sama smykałka do jazdy nie wystarczy. Należy się angażować do tego wszystkiego co wiąże się z tym sportem. O sprawy techniczne, fizyczne, a także psychiczne trzeba dbać.


Przejawy lekkomyślności, braku profesjonalizmu na torze czym się kończyły?
Kończyły się upadkami, najczęściej bolesnymi, długą przerwą w treningach, a nawet przerwaniem kariery. Głupota zawsze była obecna wśród wielu zawodników, nie tylko wśród młodych, ale starszych także dotyczyła. Do mistrzowskich tytułów dochodzi się przede wszystkim ciężką pracą, a nie przebiegłością.


Pan przez cały okres kariery czuł respekt przed torem?
Czasami sprawiał trudności, w zależności jaki był. Ja dawałem radę na każdym torze, bo nasz tor w Zielonej Górze był właśnie taki czarny, z licznymi fałdami, ale jak się trzymało gaz to tego się nie odczuwało tak bardzo. Codzienna jazda w trudniejszych warunkach dużo mi pomogła. Często podczas rozmów z zawodnikami przed meczem narzekano na tor, ja tam nigdy tych powodów nie widziałem.


www.przegladsportowy.pl

W momencie kiedy zawodnik opuszcza park maszyn ma prawo odczuwać niepewność, strach?
Bać to się trzeba Baba Jagi, a nie jazdy! (śmiech) Na pewno jest stres pozytywny jak i negatywny. Ja przed zawodami także chodziłem zdenerwowany. Rodzina wiedziała, że nie ma co ze mną rozmawiać wtedy na temat sportu. Starałem się koncentrować długo przed zawodami. Było tak po dwóch sezonach, identycznie po trzydziestu.


Jeśli chodzi o Pana karierę zawodniczą. W innych  czasach Pan zaczynał, a w innych przyszło Panu kończyć karierę. Jak na Pana oczach zmieniał się żużel?
Zmieniał się na pewno, tylko że jeżdżąc, specjalnie tego nie odczuwałem. Coś się zmieniało, ja musiałem się do tego dostosować. Trzeba było się przyzwyczajać do: zmian w regulaminie, innego stylu, nowocześniejszych motocykli. Wszystko szło z duchem czasu, bo w sezonie 1980/1981 jeździłem w Anglii, gdzie spotkałem się z innymi realiami. Różnice były ogromne, bo aż do tego stopnia, że początkowo nic mi nie wychodziło i chciałem wracać do Polski. W porę menadżer przywiózł mi inny silnik i już było dobrze.




Zaczynając przygodę ze speedwayem myślał Pan, że potrwa ona aż 33 lata?

Nie, bo zaczynając myślałem, że pojeżdżę sobie 2, 3 lata, zdobędę wszystko co będę mógł i skończę. Jednak nie udało mi się zdobyć tego co chciałem, bo największymi sukcesami to Indywidualne Mistrzostwo Świata, a w Polsce mamy tylko dwóch Mistrzów Świata.


Jaką zmianę w żużlu Pan pamięta najbardziej?
Nie wiem, bo w lewo się jeździło cały czas (śmiech), ale starty były inne. Start był taki lotny. Można było się przed taśmą ruszać. Zmienili to na szczęście, bo ja przed startem lubiłem taki spokój, żeby się jeszcze skoncentrować. Przed zmianą przepisów koledzy się ustawiali,poprawiali. Trzeba było się skupiać na starcie, ale dodatkowo kątem oka obserwować rywali. Myślało się o wszystkim i o ułamki sekund wynik był gorszy.


Jakich ludzi Pan spotkał w trakcie swojej kariery.
Różnych , bo spotkałem Mistrzów Świata, którymi się inspirowałem m.in Ivana Maugera z Nowej Zelandii, który był sześciokrotnym Mistrzem Świata. W czasie kiedy ja jeszcze nie startowałem już zdobywał mistrzowskie tytuły, a później spotykaliśmy się na torze, rywalizowaliśmy między sobą. Wiele znajomości z tego sportu się wyniosło i z niektórymi do dzisiaj utrzymuję kontakt.


Kto stanowił dla Pana największy wzór?
Podpatrywałem zawsze tych najlepszych, ze sławą światową jak właśnie Mauger, czy Ole Olsen. Widziałem jak sami dbają o sprzęt, w jaki sposób podchodzą do zawodów, przynosiło to im efekty. Sam zacząłem tak praktykować, dlatego w przerwach pomiędzy biegami nie było żadnych pogawędek, bo brakowało mi zawsze czasu na poprawki przy motorze.


Po dwóch latach startów miał Pan trzecią średnią w lidze.  Jak do sukcesów młodego, dopiero co debiutującego zawodnika odnosili się starsi koledzy z drużyny?
Nie uważałem się wcale za lepszego. Młodzi zawodnicy zawsze byli przydzielani do tych starszych. Ja pomagałem Zygmuntowi Filipiakowi, ale dużo na tej pomocy skorzystałem sam, bo miał lepszy motocykl i czasem go pożyczał. Wiadomo, że niekiedy krzyczał, między nami była różnica 7 lat i trzeba było siedzieć cicho jak mysz pod miotłą (śmiech), ale był zawodnikiem doświadczonym, z dłuższym stażem na torze i dobrze zrobiłem trzymając się go.

www.sport.pl

Przygotowując się do rozmowy natrafiłam na wzmiankę o podróży Pana i innych zawodników na zawody w Bułgarii Fiatem 125 P. Mógłby Pan przybliżyć tę historię?

Jak wspominam tamte czasy i te już bardziej współczesne to nie ma porównania. To tak jakbym powiedział Patrykowi Dudkowi, że jedzie wraz z kolegą na zawody w Bułgarii oddalonej o 2000 kilometrów Polonezem. Zabierają tylko 3 motocykle na dwóch, jednego mechanika i kierownika i jadą objechać 5 meczy. Teraz to byłoby nie do pomyślenia! (śmiech) Sam zaczynałem w taki właśnie sposób, ale w okresie 1990 - 2000 wszystko zaczęło się zmieniać. Na zawody drużynowe jeździliśmy autobusem, sprzęt jechał na przyczepie, a na indywidualne wozili nas ci, którzy mieli duże samochody.


W 1982 roku zdobył Pan Indywidualne Mistrzostwo Polski, ale w finale miał Pan wystąpić w roli rezerwowego. Jakie okoliczności zadecydowały o tym, że jednak Pan wystąpił i zdobył tytuł Mistrza Polski?
Sam się nie spodziewałem takiego obrotu sprawy. Przyszedłem do klubu dzień lub 2 przed zawodami i dowiedziałem się, że mam startować. Akurat w tym czasie moja żona była w bardzo zaawansowanej ciąży i nie była zachwycona. Tak się złożyło, że w nocy pojechaliśmy do szpitala, gdzie urodziła się moja druga córka, a rano jechałem już na zawody, które wygrałem.


Pan zaczynał w wieku 18 lat. Dla porównania Patryk Dudek już w tym okresie miał za sobą udział w Mistrzostwach Świata Juniorów, drużynowe złoto i srebro w kraju. W żużlu istnieje coś takiego jak najlepszy wiek na początek kariery?
Kiedy ja zaczynałem to przyjmowali w wieku 17-18 lat więc mój przypadek nie był żadnym wyjątkiem. Tylko, że my wtedy mieliśmy tylko rower więc jak ktoś usłyszał, że w żużlu są motory, szedł się zapisywać.
Z czasem zaczęto przyjmować coraz to młodszych. Obecnie młodzi mając lat 15 ścigają się na crossach i w szkółce dobrze sobie radzą. Aktualnie wiek juniorski trwa do 21 lat, gdy ja zaczynałem do 23. Dla nas te 2 lata to była duża różnica, bo ja pamiętam siebie mając 23 lata i byłem już mężczyzną. Nawet patrząc po chłopakach, których szkoliłem to inaczej wyglądali, zachowywali się na torze po przerwie pół rocznej.


Wyjechał Pan do Anglii w 1982 roku, kiedy w Polsce trwał jeszcze komunizm. Wyjazd za Żelazną Kurtynę był dla Pana dużym przeżyciem?
Bardzo dużym, bo zanim wyjechałem do Anglii miałem już za sobą występy w Dani i RFN i zobaczyć tam zupełnie inny świat, to tak jakbym teraz na Marsa poleciał. (śmiech)


A co ze stratami w innych ligach zagranicznych (szwedzkiej, czeskiej, węgierskiej)? Co Pana skłoniło, żeby spróbować właśnie tam?
Startowałem, ale to w późniejszych okresach. W Polsce mieliśmy mało startów, za granicą także nie potrzebowali obcych. Z czasem zacząłem sobie te kontrakty tak załatwiać, żeby móc tylko jeździć.




Jak starty w zagranicznych ligach wpływały na Pana dyspozycję tutaj w Polsce?

Źle nie było, bo w niczym to mi nie przeszkadzało. Nie odczuwałem dużego zmęczenia, starty nie kolidowały ze sobą. Ważne, że czasu starczało mi na wszystko.


Od 1974 roku do 2005 reprezentował Pan barwy Falubazu. Dlaczego przez blisko 30 lat nie zmienił Pan klubu?
Nie myślałem o sprawach związanych ze zmianą klubu. Tutaj mi wszystko wychodziło, zadomowiłem się. Miałem propozycje przejścia, a tym bardziej w tej początkowej fazie swoich startów, ale jakoś mi to nie pasowało. Chyba dlatego, że jestem takim typem domownika.




Na transfer zdecydował się Pan w 2006 roku do PSŻ Poznań. Co wpłynęło na podjęcie takiej decyzji?

To już był okres tej mojej gorszej jazdy, tzw. zmęczenia materiału, bo w chwili odejścia z Falubazu miałem 48 lat, to byłem dosyć wiekowy. Tutaj w Zielonej Górze była Ekstraklasa i nie pasowałem do tak wysokiej półki. Ze startów w Poznaniu byłem bardzo zadowolony. Oni zaczęli startować właśnie wtedy kiedy ja odszedłem z Falubazu.




Na 6 tytułów Drużynowych Mistrzostw Polski w całej historii Falubazu zdobył Pan ich aż 4. To fascynujący rezultat.

Tak, jest się czym chwalić i co wspominać zdecydowanie.

www.zielonagora.sport.pl

W takcie Pana pobytu w Falubazie klub miewał wzloty i upadki?

Jasne, że tak. W 1985 roku jechaliśmy na mecz do Rzeszowa, którego wynik zadecydował o tym, że zostaliśmy Mistrzami Polski. Znowu 4 lata później jechaliśmy tam także, jednak stawką tego meczu było nasze utrzymanie w lidze. Musieliśmy wygrać ok. 12 punktami, bo wcześniej rzeszowianie wygrali u nas. Całe szczęście się udało, wygraliśmy ze sporą nadwyżką i utrzymaliśmy się.




Wracając do Pana kariery. Czego nauczyły Pana te 33 lata startów?

Fajnie, że szczęśliwie się udało te 33 lata przejechać. Co prawda kontuzje były, bo noga i ręka złamana, obojczyki 2 razy, ale wielu moich kolegów jeździ na wózkach i nie są w pełni zdrowy. Ja jestem w takim stanie, że mogę dzisiaj biegać, pływać i sport pozwolił mi tę dobrą formę utrzymać.




Na koniec proszę zdradzić jaką ma Pan receptę na nieschodzący uśmiech?

Nie wiem. Też mam chyba 2 oblicza. (śmiech) Miło było czasem usłyszeć po przyjeździe do klubu "Kurde, ten Andrzej zawsze się śmieje!" Niech tak zostanie do końca!




Dziękuję bardzo za rozmowę!

Dziękuję!


Człowiekiem, który zaraził mnie sympatią do żużla jest właśnie mój tata!



Mecz ekantor.pl Falubaz Zielona Góra - Unia Leszno.