środa, 15 listopada 2017

Dwudziestolatek w ciele 37-latka!

Mnóstwo osób myśli, że w wieku 37 lat nie można już niczego zmienić na dobre i są niestety w błędzie. Zmienić można dużo i mieć z tego ogromne profity, a wie o tym doskonale mój ostatni rozmówca. Filip Dylewicz pomimo tego, że ma za sobą kilkanaście lat zawodowego uprawiania sportu, 600 meczów w polskiej lidze to z całą pewnością ograłby niejednego "młodzieniaszka". Sam podkreśla, że nie czuje swojego wieku, a swoimi występami udowadnia, że jest jak wino - im starszy, tym lepszy.
Zapraszam Was serdecznie do lektury wywiadu!


Blondynka o sporcie: Doświadczenie zdobyte na koszykarskich parkietach wpłynęło na zmianę Pana podejścia?

Filip Dylewicz: Jestem zawodowcem i każdy mecz dla mnie jest czymś nowym i wymaga ode mnie koncentracji, maksymalnego zaangażowania i profesjonalnego podejścia. Bywają gorsze i lepsze dni. Często to one mają znaczący wpływ na postawę w danym dniu. Do każdego meczu podchodzę tak samo i nieważne, czy był to pierwszy rok moich występów, czy dwudziesty. Zawsze chcę dać z siebie 100% i przed każdym meczem powtarzam sobie, że ten dzisiejszy będzie tym przełomowym. Nie doszedłem jeszcze do momentu, w którym stanąłem przed lustrem i stwierdziłem "dzisiaj było 100%". Wszystko przede mną.





Głowa identycznie znosi porażki?
Głowa jest kluczowa zarówno w życiu codziennym jak i w sporcie. Decyduje o tym jak się czujemy, ale także jak pracują mięśnie. Porażki bolą, są nieprzyjemne, ale zawsze towarzyszą dyscyplinom sportowym. Trzeba nauczyć się balansu, aby nie zdołowały nas jako jednostki. Każdy chce wygrywać, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że często znajdzie się ktoś kto jest lepszy.





Koszykówka uczy życia?
Każdy sport uczy. W moim przypadku koszykówka jest czymś niezwykłym. Poznaje się mnóstwo ludzi, jest się w wielu miejscach, można być rozpoznawalnym na ulicach. Jest to bardzo przyjemne więc wylewanie potu, męczarnie, a nawet chęć rzucenia sportu, wynagradza wszystko.





Wspomniał Pan o rzucaniu sportu. Ile razy pojawiał się u Pana ten moment?

Raz w życiu miałem taką chwilę. Grałem w Bydgoszczy, gdzie miał miejsce zalążek mojej kariery. Jako to bywa z młodymi, coś mi się nie spodobało i oznajmiłem rodzinie, że nie chcę chodzić na treningi, ale za ich namową zostałem.
źródło: www.polskikosz.pl



Od początku koszykówka była planem na życie?
Zawsze byłem bardzo sportowy. Znajomi, z którymi rozmawiam, powtarzają, że to było wiadome, że zostanę sportowcem. Żadna z dyscyplin nie sprawiała mi problemu, a próbowałem: kajakarstwa, piłki nożnej, tenisa stołowego. Dzięki swojej zmarłej babci trafiłem do koszykówki.





W Pana dyscyplinie jest miejsce dla indywidualistów?

Sportowiec musi być indywidualistą, ale trzeba pamiętać o zbilansowaniu i równowadze. Indywidualizm sprawdza się w sportach, w których na świeczniku jest jednostka, natomiast tam gdzie jesteśmy kolektywem, owszem jest ważny, ale nie najważniejszy. Każdy z nas musi walczyć i rywalizować, ale dla dobra całości. Ja mając 37 lat również stawiam sobie za cel pokazanie, że ktoś jest gorszy ode mnie.





Koszykówka jest nieprzewidywalna?

To jest chyba jej piękno jak i wszystkich dyscyplin sportowych, bo nigdzie nie jesteśmy w stanie przewidzieć rezultatu. Sezon koszykarski jest długi, są drużyny, które wygrywają mecze jako faworyci, ale zdarza się, że liderzy gubią punkty. W play-offach kiedy gramy do czterech wygranych widać wyższość drużyn, które są liderami, ale w innych często decyduje dyspozycja dnia.





W jakiej roli czuje się Pan bardziej komfortowo: jako podstawowy zawodnik, czy rezerwowy?
Dużo się nad tym zastanawiałem. W poprzednim sezonie, kiedy trener Marcin Kloziński zaczął mnie wpuszczać z ławki byłem trochę sfrustrowany. Była to dla mnie niecodzienna sytuacja, bo przez większość kariery wychodziłem w pierwszej "piątce" i  najważniejszym momencie, bo to od nas zależało wejście drużyny w mecz. Sportowa ambicja mówiła mi, że powinienem zaczynać jako podstawowy zawodnik. Musiałem wtedy porozmawiać sam ze sobą i spojrzałem na to z innej perspektywy. Zobaczyłem, że nie docenia się zawodników wchodzących z ławki. Graczom rezerwowym gra się łatwiej, bo na początku spotkania wychodzi "piątka" najlepszych z obu drużyn. Oni walczą między sobą, spinają się, a tego szóstego i siódmego często sobie odpuszczają i na dzień dzisiejszy wolę wchodzić z ławki.





Presja na zawodniku, który wchodzi z ławki i od którego często wymaga się odwrócenia losów meczu, jest większa?

Presja jest na wszystkich: na sztabie, zawodnikach, prezesach, bo występujemy jako drużyna, gramy dla kibiców i to oni nas oceniają. Jest ona nieodłącznym elementem zawodowego uprawiania sportu, zdajemy sobie sprawę z jej obecności, ale nie możemy dopuścić, żeby nas zdominowała. Zawodowstwo nie jest zabawą, przeczy temu wszystkiemu co się o nas mówi: przyjdą sobie na dwie godziny, pobiegają, porzucają i mają za to duże pieniądze. To co innego niż bieganie po plaży dla przyjemności.




To znaczy, że koszykarze są niedoceniani?
Zależy przez kogo, bo opinia publiczna jest różna. Są ludzie, którzy myślą w sposób o jakim wspomniałem. Mój brat powtarzał, że z 10 rzutów za 3 punkty rzuciłby z pewnością 6. Przyjechał na halę, miał możliwość, żeby w przerwie meczu wykonywać rzuty wolne i wszystkie to airball'e [pot. pudła, rzuty, które nie trafiają w obręcz]. Nie jest to takie proste, a dodajmy do tego zmęczenie, presję, fakt, że ktoś ciągle goni i chce udowodnić fakt bycia lepszym. Nie każdy jest zdolny do takich rzeczy.
źródło: www.sport.trojmiasto.pl

Dlaczego celne rzuty są kwestią psychiki?
Jest najważniejsza. Możemy wypracować tylko pewne automatyzmy, robić coś bez namysłu. Jak się myśli to się nie trafia. Im bardziej się chce, tym mniej wychodzi. Sam to przerabiałem wielokrotnie kiedy przychodziłem kryzys. Zażegnać go można cierpliwością i ciężką pracą, nic na siłę.





Chciałabym nawiązać do jednego z udzielonych przez Pana wywiadów na temat zdrowych nawyków. Ile dla zawodowego koszykarza znaczy dobre prowadzenie się?

Temat rzeka, bo w świadomości Polaków zdrowe odżywianie się oznacza "niepalenie papierosów i nie picie alkoholu". Ludzie nie wiedzą, że u sportowca w grę wchodzi: wypoczynek, odpowiednia dieta, suplementacja, treningi z zespołem, indywidualne. Teraz mam świadomość, że dobrze jem, odpowiednio pracuję, świetnie się czuję więc to musi przynieść efekt. Zachorowałem niedawno na profesjonalizm przez Artura Mielczarka. Jestem ogromnym fanem słodyczy. Przed meczem wyjazdowym zawsze musiałem mieć przy sobie torbę słodyczy, dwie litrowe cole i gazety motoryzacyjne. Funkcjonowałem tak przez kilkanaście lat, za to teraz jest zupełnie inaczej.




Co było przełomowym momentem dla wprowadzenia tych zmian?
Moment, w którym Artur Mielczarek zdjął koszulkę! (śmiech) Zdałem sobie sprawę jak my, jako naród mamy niską świadomość wpływu jedzenia na nasze samopoczucie. Uwielbiałem pizzę, słodycze i na tym funkcjonowałem. Nigdy nie miałem problemów z nadwagą i pewnie dlatego nie pomyślałem, że można byłoby zamienić to na coś profesjonalnego. Dzięki Arturowi i jego namowom spróbowałem czegoś innego i żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej.




W mediach pojawiło się sformułowanie: "Dylewicz jak wino".

Nie mnie to oceniać. Robię co mogę, czuję się jak dwudziestolatek i nie patrzę na to, że mam 37 lat. Genetycznie jestem tak uwarunkowany, że trenowanie wyczynowe: 2 razy w tygodniu po dwie godziny, nie jest dla mnie problemem.




Czuję Pan, że sił z wiekiem przybywa?
Szczerze to teraz czuję się tak dobrze jak podczas najlepszych lat mojej kariery. Może nie skaczę już tak wysoko, nie ma już tej dynamiki, ale psychicznie, mentalnie gra sprawia mi ogromną frajdę.
źródło: www.przegladsportowy.pl
Swoją dobrą dyspozycją uciera Pan nosa młodym przeciwnikom. Czerpie Pan z tego szczególną satysfakcję?
Zdecydowanie. To jest ta cecha charakteru, która pozwoliła mi zostać profesjonalnym sportowcem. Moim celem jest pokazanie drugiej osobie, że jestem lepszy.






Doświadczenie zdobywał Pan na polskich parkietach, ale także tych europejskich.

Euroliga to był inny poziom. Jako Polacy od wielu lat staramy się dogonić najlepsze zespoły, które tam występują. Jest to niestety uwarunkowane możliwościami finansowymi klubów, które u nas są dużo niższe. Miałem możliwość gry z wielkimi nazwiskami. Mieliśmy w Trójmieście przez pewien czas namiastkę koszykarzy z europejskiego poziomu i dla mnie była to ogromna przyjemność.






Jest sens oceniać polską ligę przez pryzmat występów reprezentacji na arenie międzynarodowej?

Reprezentację tworzą głównie zawodnicy z naszej ligi. W ostatnich latach to się zmienia, bo coraz więcej zawodników szuka szansy za granicą. Najlepsze lata dla polskiej koszykówki to były występy reprezentacji złożonej z koszykarzy grających w naszej lidze. Należy pamiętać o tym, że czasy się trochę zmieniły. Kiedyś zawodnicy, którzy przyjeżdżali do nas z obcymi paszportami, byli absolutnie klasowymi koszykarzami. Teraz mamy na siłę ściąganych zawodników, którzy nie są wcale lepsi od Polaków.




Zagraniczni koszykarze przyciągają kibiców?
Myślę, że nie. Kibic chce się utożsamiać z zawodnikiem, którego będzie oglądał dłużej niż jeden sezon.




Przyglądając się polskiej młodzieży, chociażby tutaj w Sopocie, wierzy Pan w tłuste, obfite lata dla polskiej koszykówki?
Chciałbym i trzymam mocno kciuki, ale ich sukces jest uzależniony od czynników, na które nie mają wpływu, bo zaczynając od systemu szkolenia, po sympatię trenera. On też nie ma łatwego wyboru.






Co chciałby Pan jeszcze osiągnąć w sporcie?

Chciałbym zagrać jeszcze w finale. Brakuje mi gry w play - offach i te 2 lata bez nich trochę mi doskwierają. Nie mam na myśli fantazji w postaci gry w europejskich pucharach. Jestem u siebie, w domu. Cieszę się, że mogę występować w Sopocie na stare lata, ale chcę, żeby Trefl wrócił na swoje miejsce, dominował w polskiej koszykówce i chcę się do tego przysłużyć.






Absolutnie na koniec chciałabym zapytać o mecz z Turowem Zgorzelec, który dla Pana będzie spotkaniem numer 600 w polskiej lidze. Czuje Pan wybieganie tych sześciuset meczów?

Nie, czuję się bardzo dobrze i oby tak jak najdłużej.

Fot. Justyna Liwocha



Fot. Justyna Czubata


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz