poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Życie na dwóch kółkach

Cudze chwalicie swego nie znacie.... Polskie, a dodatkowo ponadczasowe przysłowie tak dużo mówiące o naszej mentalności. Chcąc urozmaicić tematykę bloga chciałabym Wam przedstawić rozmowę z niesamowitym i sympatycznym człowiekiem,świetnym kolarzem, który w swoim dorobku ma wiele trofeów, a dodatkowo jest zielonogórzaninem.
Zbigniew Spruch był kolarzem zawodowym od 1992 roku, zwycięzcą prestiżowego wyścigu Tour de Pologne, a dodatkowo reprezentantem Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie i Sydney oraz wicemistrzem świata z Plouay.
Zapraszam do zapoznania się!




Blondynka o sporcie: Skąd zamiłowanie do kolarstwa i pomysł, aby zająć się tym na poważnie?

Zbigniew Spruch: Mój tata był kolarzem w latach 60. dosyć dobrze mu tam szło. Jeździł tato, następnie ja, a później mój brat więc stało się to rodzinną tradycją.



Jak wyglądało szkolenie młodzieży w latach, kiedy to Pan zaczynał przygodę z kolarstwem?

Było dużo, dużo łatwiej niż teraz. W Zielonej Górze był tylko jeden klub i tej młodzieży w nim było naprawdę dużo, bo w tych małych kategoriach, w których zaczynaliśmy ściganie było 40-50 chłopaków. Myślę,że było to spowodowane tym, że nie było innych zajęć. To właśnie sport stwarzał możliwość wyjazdu na zachód, bo wtedy niemożliwym było zobaczyć kawałek innego świata, czegoś poza tą szarą rzeczywistością w Polsce. Był jeden trener, który sam układał pierwsze palny. Wzięte były  "z kapelusza", a nie podyktowane doświadczeniem. Cechowała je raczej wiara, że może akurat się uda. Mieliśmy także do czynienia z naturalną selekcją, bo z grupy 40-50 osobowej, która zaczynała, po roku, a nawet połowie zostawało 5-6 zawodników, a czasami tylko 1.



A co z dzisiejszym szkoleniem?
Dzisiaj są komputery, lekarze, preparatorzy, którzy przygotowują plan treningowy. Jest całkiem inaczej, bo wszystko jest poukładane. Pracuje się więcej, nikt nie traktuje tego co robi na przysłowiową "pałę" . Obecnie dużo prościej jest wyselekcjonować zawodnika.



Co Pana zdaniem jest najważniejsze w szkoleniu młodzieży?
Najpierw muszą być chęci, żeby ktokolwiek przyszedł i to do obojętnie jakiego sportu. W kolarstwie trenerzy próbują zachęcić, organizują wyścigi, robią także rozpoznanie w szkołach. Wbrew pozorom, dzisiaj nie jest łatwo zachęcić młodych do pracy, a w szczególności tej ciężkiej. Niezwykle ważna jest systematyka więc nie można sobie odpuszczać czegokolwiek.



Polskie wyścigi kolarskie, wszelkie imprezy z tym związane mogą się równać z tymi, które odbywają się na zachodzie?
Tour de Pologne jest imprezą światowej klasy. Wiadomo,że Tour de France jest większym przedsięwzięciem, ale organizacja samego wyścigu jest na podobnym poziomie. Te nasze mniejsze wyścigi troszkę odstają od zachodnich standardów, ale to wszystko związane jest z pieniędzmi. Jeśli one są to można stworzyć super imprezy, takie jak te w Polkowicach zorganizowane przez szefa CCC.

źródło: www.erowery.pl

Jak wygląda Pana stosunek do dopingu?
Doping trzeba tępić. Nie można pobłażać w żaden sposób zawodnikowi, który bierze. Wychodzę z takiego założenia, że przyłapany zawodnik powinien być zdyskwalifikowany dożywotnio. Obecnie jest tak, że dostaje karę na określony czas, wraca, a po czasie znowu zażywa. Nie ma brania tego rodzaju środków, bo to jest jawne oszustwo i dla takiej osoby nie ma miejsca w sporcie. Obojętnie czy mówimy o kolarstwie, piłce nożnej bądź innej dyscyplinie. Skoro wszyscy jedziemy na czysto, to na czysto, a jeśli ktoś bierze to niech biorą wszyscy - takie jest moje zdanie.



Dlaczego przez tyle lat Armstrongowi udawało się zwodzić światowe kolarstwo?
Widocznie wtedy były za słabe kontrole. Armstronga nigdy nie przyłapano, sam się przyznał, że stosował środki dopingowe. Robiono mu kontrole, ale one nigdy nic nie wykazywały, także jakby sam nie wyjawił swojej tajemnicy i szedł w zaparte to chyba do tej pory wierzylibyśmy,  że wygrał na czysto wszystkie 7 Tour de France.
źródło: autobus.cyclingnews.com

Jego przypadek nauczył czegoś Międzynarodową Unię Kolarską?
Z dopingiem jest tak, że jest o krok przed kontrolerami. Na szczęście łatwiej jest podejść do sponsorów, bo ten sport jest czystszy niż wcześniej. Wprowadzono nowe reguły, których trzeba przestrzegać. W każdym sporcie znajdzie się ktoś, kto chce oszukać, ale z czasem takich ludzi jest mniej i federacja stara się, aby taki poziom utrzymywać.



Wracając do tematów przyjemniejszych, jaka jest różnica pomiędzy kolarstwem amatorskim, a zawodowym?

Jest wiele różnic. Jedna z nich jest taka, że w kolarstwie amatorskim przejeżdżałem 15 tyś. km, a w zawodowym 40 tyś. km na rowerze, czyli ponad 2 razy tyle (śmiech). Wyścigi amatorskie są odrobinę łatwiejsze i krótsze. Wtedy, gdy ja jeździłem w kolarstwie zawodowym to wyścigi klasyczne miały od 250 km do 300, a amatorzy od 180 do 200 km co i tak już było bardzo dużo. Różnice były także w przygotowaniach, treningach czy stosowaniu diety. My będąc w amatorach nie podchodziliśmy do tego tak rygorystycznie, a z zawodowym trzeba było się bardziej pilnować.



Czego nauczyła Pana kariera amatorska, a czego zawodowa?
Ja do kolarstwa amatorskiego podchodziłem tak amatorsko, bo bardziej był to sposób na zwiedzanie świata, bo już jako amatorzy posiadaliśmy paszport i mogliśmy pojechać daleko zagranicę. Z kolei zawodowstwo to już był zawód, który wiązał się z ciężką pracą . Można było coś tam zobaczyć innego, ale już mniej z racji braku czasu.



Dlaczego dopiero w wieku 27 lat rozpoczął Pan karierę zawodową?
Niestety nie mogliśmy wcześniej przejść na zawodowstwo, bo byliśmy wtedy w bloku komunistycznym. Mnie i tak puścili przed olimpiadą w Barcelonie (przed 1992), a mieli to zrobić po jej zakończeniu. Udało się przekonać prezesa, aby puścił nas szybciej na zawodowstwo. W 89' wiadomo padł mur berliński i po tym roku można było już swobodniej przechodzić. Teraz jest z tym trochę łatwiej, bo zawodnicy, którzy są dobrzy wyjeżdżają na zachód, mając lat 20 lub troszkę więcej. Ja takich możliwości nie miałem.



Jak wyglądały Pana starty w wielkich tourach?
Startów w danym roku mieliśmy od 100 do 120. Przygotowania trwały do konkretnego okresu, w którym to ja się najlepiej czułem. U mnie przypadał taki czas na wiosnę i pod koniec roku. Zawsze miałem problem z wyścigami w wysokich temperaturach, nie odpowiadały mi one, dlatego też szykowałem się zimą, by być dobrze przygotowanym na wiosnę. Kalendarz był tak poukładany, żeby to mi najbardziej odpowiadało.



Co było najważniejsze w Pana karierze?
Myślę, że start na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie (2000 r.), później był sukces na Pucharach Świata, wiadomo, że Tour de Pologne. Na koniec Mistrzostwa Świata, na których zdobyłem 2 miejsce.



Moment, który wspomina Pan najcieplej ze swojej kariery?
W tej karierze amatorskiej to wszystkie wyjazdy "egzotyczne" typu Australia, Kolumbia, Meksyk, Kuba. Jeśli chodzi o karierę zawodową to starty w Tour de France i innych dużych wyścigach. Bardzo ważny był udział w Tour de Pologne i wygrana w nim.


W 1995 Zbigniew Spruch zwyciężył w Tour de Pologne
źródło: http://tourdepologne.pl/pl/historia/

W dziedzinie kolarstwa miał Pan swojego idola?
Tak, był nim Barnard Alinault - Francuz, który pokazuje się przy każdej dekoracji w Tour de France. Był on jednym z tych zawodników, których udawało się gdzieś oglądać i to właśnie jego najbardziej podziwiałem.



Jakie były Pana odczucia po wygranej w Tour de Pologne?
Wiadomo, że to było u siebie i dodatkowo po ciężkiej walce z zawodnikami amerykańskimi. Tyle lat walczyłem, żeby wygrać Tour de Pologne, bo wcześniej bywałem w pierwszej „10”, później wygrywałem po drodze etapy, ale całego wyścigu długo nie udawało mi się wygrać. Czymś niezwykłym jest bycie nielicznym zawodnikiem, któremu udało się wygrać akurat u siebie.



Co było Pana największym atutem na trasie i czym Pan straszył swoich przeciwników?
Zawsze na mecie! (śmiech) Gdzieś tam w mojej karierze zawsze specjalizowałem się w wyścigach jednodniowych i na koniec jak przychodziły mniejsze lub większe grupy udawało mi się walczyć w samej końcówce.



Życie kolarza to chyba nie tylko rower, dlatego też jak wygląda ono od kuchni? Mam na myśli tryb życia w sezonie, między startami, a także w czasie pauzy?
Przerwy w trakcie roku jest 2 tygodnie i je zazwyczaj wykorzystuje się na wakacje z rodziną. Jeśli chodzi o normalny tryb to standardowo pobudka o 8 rano, śniadanie i o 9 wejście na rower, a 17 powrót. Tak wyglądała zdecydowana większość tygodni. Były 3 lub 4 dni dużych treningów, 1 dzień taki luźniejszy, a w weekendy to już były starty. Po wyścigach wiadomo odnowa biologiczna trochę odpoczynku. Standardem były 4-6 godzin, a nawet 6,5 spędzonych na rowerze i nie było czasu na coś innego.



Czyli można powiedzieć, że w domu rodzinnym był Pan gościem?
Dokładnie tak. Na początku kariery zawodowej mieszkałem we Włoszech, a z czasem już latałem na wyścigi z Polski.


Stanął Pan na podium w wieku 35 lat, dla porównania Michał Kwiatkowski osiągnął podobny sukces mając lat 25. Pana zdaniem,  w kolarstwie można mówić o czymś takim jak "najlepszy wiek" czy wszystko zależy typowo od włożonej pracy, czy treningów?

Im zawodnik jest młodszy, tym sukces przychodzi łatwiej. My przeszliśmy na zawodowstwo później i ten dobry okres także przyszedł później. Kariera kolarza zawodowego na zachodzie zaczyna się od 20 lat i kończy się w okolicach 35 roku życia, czyli takie dobre 15 lat jeżdżenia. Bardzo rzadko ktoś jeździ dłużej na dobrym, wysokim poziomie. Michał na swój sukces pracował już wcześniej, a dodatkowo miał do tego ogromny talent. Ja na początku swojej kariery zawodowej byłem pracownikiem w drużynach zagranicznych. Dopiero, gdy wyrobiliśmy sobie pozycje, mogliśmy walczyć o miejsce dla siebie. Z kolei Michała ten etap ominął, bo poszedł do drużyny zagranicznej już jako jeden z liderów.



W jednym z wywiadów dla eurosport.pl powiedział Pan, że "Polacy to naród stworzony do kolarstwa". Po czym Pan tak wnosi?
Zawsze tak było. Był Marian Turowski, był Królak, Szozda. Nasz naród jest stworzony, żeby aktywnie uczestniczyć w sporcie i to nie tylko w kolarstwie. Mamy predyspozycje nawet do takich ciężkich i wytrzymałościowych dyscyplin. Teraz trenuje dużo zdolnej młodzieży, ale była ona też wtedy, gdy my jeździliśmy. Mamy to zapisane w genach po prostu. Powalającej ilości tych świetnych zawodników nie ma, ale w prawie każdej dyscyplinie jest ktoś kto podbija świat. Przykładem jest Justyna Kowalczyk, która udowodniła, że można. Mamy także kulomiotów, młociarzy, których jest może wąskie grono, ale za to świetnie wyszkolone. W Polsce jest tak, że mamy 5 zawodników, a miejsc na Igrzyska Olimpijskie jest 4 i wszystko odbywa się w drodze eliminacji więc jak ktoś już to miejsce wywalczy, pojedzie tam i zrobi konkretną robotę.



Na zakończenie proszę powiedzieć, co by Pan poradził wszystkim młodym ludziom, którzy marzą o poważnej przygodzie z kolarstwem i nie tylko?
Nie jest to łatwe z pewnością. Trzeba się zastanowić, co się chce w życiu osiągnąć i należy się do tego przyłożyć. Nic nie przyjdzie łatwo i szybko. Należy włożyć w to dużo pracy, a także mieć zamiłowanie do tego co się robi, bo inaczej nic z tego. Obowiązuje to w każdej dyscyplinie, czy to będzie piłka nożna, kolarstwo, czy też siatkówka. Liczy się podejście, zamiłowanie, chęci, ale też talent i ciężka, mozolna praca.



Zgadza się Pan ze stwierdzeniem, że prawdziwy sukces rodzi się w bólach?
Dokładnie tak jest. Czasem to przychodzi łatwo, czasem za łatwo, a jak przychodzi z trudem to wtedy bardziej się pamięta i sukces smakuje dużo, dużo lepiej.



Dziękuję bardzo za rozmowę!
Dziękuję.



Serdecznie dziękuję wszystkim osobom, które nieustannie wspierają mnie w tym co robię! Konkretniej Martynce za poprawianie błędów (a robię ich mega dużo) i Oli za pomoc i zaangażowanie. <3